Po pożarze domu w Wiślince (woj. pomorskie) mieszkańcy miejscowości najpierw pomagali w ewakuacji, a później wynosili ze zgliszcz to, co jeszcze da się uratować. Niektórzy już oferują pogorzelcom nocleg. Straty wstępnie oszacowano na pół miliona złotych.
Przez ponad dwie godziny strażacy walczyli z pożarem domu jednorodzinnego w Wiślince (woj. pomorskie). Drewniany dom spłonął niemal doszczętnie - informował Kontakt24. Pięcioosobowa rodzina ewakuowała się, dzięki pomocy sąsiadów jeszcze przed przyjazdem strażaków.
W domu nie da się już mieszkać?
Zdaniem strażaków w budynku nie da się już mieszkać, ale to jeszcze oceni inspektor nadzoru budowlanego.
- Szkielet domu był drewniany, przez co ogień szybko się rozprzestrzeniał. Można powiedzieć, że dość szybko udało nam się opanować sytuację. Dzięki temu okoliczne budynki nie były zagrożone – wyjaśnia kpt. Józef Jankowski ze straży pożarnej w Pruszczu Gdańskim.
Sprawę bada policja. - Przyczyny wybuchu ognia nie są jeszcze znane. Biegli ustalą to w ciągu kilku najbliższych dni - mówi Marzena Szwed-Sobańska z policji w Pruszczu Gdańskim.
Część mieszkańców skarży się, że straż pożarna przyjechała dopiero po 40 minutach. - Dwa razy musiałam dzwonić, a jak druga sąsiadka pytała, kiedy będą to tylko usłyszała, że trzeba czekać - mówi pani Beata, sąsiadka.
Strażacy utrzymują, że zgłoszenie otrzymali o godz. 7.28, a o 7.40 byli już na miejscu.
"Oni stracili wszystko"
Wielu mieszkańców Wiślinki przyszło pomóc sąsiadom i rodzicom pogorzelców, którzy pojawili się na miejscu, by ratować to, co zostało.
- To ogromna tragedia. Dzieci wszystko straciły. Udało się uratować trochę ubrań, ale cała reszta spłonęła. Najgorsze jest to, że córka teraz nawet nie ma pracy. W tym domu urządziła sobie zakład fryzjerski – opowiada Ewa Rancan, matka poszkodowanej kobiety.
Jedna z sąsiadek zaproponowała pogorzelcom tymczasowy nocleg.
- Wiem, że buduje tu obok dom i na razie w nim nie mieszka. Powiedziała, że może im na jakiś czas go udostępnić. A jak nie to dzieci zamieszkają u nas - mówi Rancan.
Trzy osoby w szpitalu
Żaden z członków rodziny nie odniósł poważniejszych obrażeń, ale dwie osoby dorosłe i dziecko trafiły do szpitala z objawami zatrucia tlenkiem węgla.
Jak mówi Ewa Racan, jej córka ma się dobrze. Wnuczka miała z kolei w szpitalu wpaść w histerię i nie pozwalała się przebadać lekarzom.
- Podobno to zięć najwięcej się nawdychał tego dymu i ma trafić do komory hiperbarycznej. On po prostu próbował cokolwiek ratować – dodaje Rancan.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/ran / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Pomorze