Miały być nowe łodzie, skutery i drony do przeszukiwania dna. Na długiej liście sprzętu, który współfinansować miał Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej są też mniej efektowne, ale równie potrzebne ratownikom rzeczy: nowe silniki do motorówek czy bojki pomagające wydostać się topiącym z wody. Zakupów w tym roku jednak nie będzie, bo - jak przekazała minister Anna Moskwa - dla ratowników górskich i wodnych zabrakło pieniędzy. - To odbije się na naszej skuteczności i bezpieczeństwie ludzi - alarmują ratownicy, z którymi rozmawialiśmy.
Strażacy z OSP, którzy prowadzą ratownictwo wodne w Nowym Dworze Mazowieckim, liczyli na zakup samochodu poszukiwawczego i profesjonalnego drona - od resortu mieli dostać 350 tysięcy złotych, drugie tyle mieli wyłożyć ze środków pozyskanych od samorządów i sponsorów. Na planach się skończy, bo chociaż ich wniosek o dotację został zaakceptowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, to wypłaty dla ratowników górskich i wodnych w tym roku zostały wstrzymane przez brak pieniędzy.
Czytaj też: Toniemy. Jak być bezpiecznym nad wodą
W identycznej sytuacji jest 26 innych podmiotów, które mają dbać o bezpieczeństwo w górach i nad wodą. I tak, ratownicy z WOPR w Legionowie liczyli na zakup poduszkowca (dofinansowanie miało wynieść 370 tysięcy), Wodne Pogotowie Ratunkowe miało mieć nowy samochód ratowniczy i dwie łodzie; ratownicy WOPR z województwa wielkopolskiego zaplanowali z kolei kupno samochodu terenowego i podwodnego drona do penetrowania dna.
- Wstrzymanie pieniędzy z ministerstwa sprawa, że de facto tracimy również drugą połowę niezbędną na zakupy. Chodzimy do sponsorów, apelujemy do samorządowców. Wszystko, co udało się osiągnąć, może zostać przekreślone. Jeżeli resort się wycofuje, to wycofują się również ci, którzy mieli nam pomóc - mówi jeden z prezesów WOPR, który miał dostać środki na nowy sprzęt.
Zamknięty kurek
Ratownicy górscy i wodni mieli w tym roku otrzymać pieniądze na nowy sprzęt w ramach realizowanego od 2018 roku ogólnopolskiego programu finansowania służb ratowniczych. Jego łączny budżet to 556 mln złotych, które są wypłacane przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Napływające wnioski oceniało pod względem formalnym ministerstwo spraw wewnętrznych i administracji, które potem gotową listę beneficjentów przesyłało do ministerstwa środowiska.
W ostatnim czasie do ratowników górskich i wodnych trafiło pismo z MSWiA, które było mieszaniną dobrych i bardzo złych wieści. Ta dobra była taka, że złożony wniosek o zakup wnioskowanego sprzętu został zaakceptowany. Zła - że z tej akceptacji niewiele wynika, bo pieniądze - przynajmniej w tym roku - nie zostaną wypłacone.
W piśmie, pod którym podpisał się Wojciech Radecki, dyrektor departamentu ochrony ludności i zarządzania kryzysowego w ministerstwie spraw wewnętrznych czytamy, że 21 marca tego roku minister Anna Moskwa poinformowała, że - jak czytamy w rozesłanym dokumencie - "brak jest wystarczających środków na realizację w tym roku zakupu sprzętu dla podmiotów uprawnionych do wykonywania ratownictwa górskiego i wodnego".
Niżej znajduje się zapewnienie, że "dofinansowanie będzie możliwe w momencie pojawienia się oszczędności w ramach przedmiotowego budżetu". Pismo kończy się informacją, że o "wszelkich zmianach" zainteresowani będą informowani na bieżąco.
Resort spraw wewnętrznych i administracji zapytaliśmy, ile zainteresowane podmioty ze służb górskich i wodnych miały otrzymać środków. Na odpowiedź jeszcze czekamy.
Z kolei Aleksander Brzózka, rzecznik ministerstwa klimatu i środowiska podkreśla w oświadczeniu przesłanym do naszej redakcji, że "w przypadku pojawienia się oszczędności w programie mogą one zostać przeznaczone na wsparcie podmiotów uprawnionych do ratownictwa górskiego i wodnego". Podkreślił, że na zakup nowego sprzętu w ramach ogólnopolskiego programu finansowania służb ratowniczych Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wraz z wojewódzkimi funduszami ochrony środowiska i gospodarki wodnej przekazał 236,5 mln zł.
Rzecznik podkreśla, że w ustawie MSWiA o ochronie ludności oraz o stanie klęski żywiołowej (obecnie jest ona skierowana do rozpatrzenia przez Radę Ministrów) jest możliwość dofinansowania "pilnych zadań przewidzianych do realizacji przez społeczne organizacje ratownicze".
Poczucie niesprawiedliwości
Marek Jasiński, prezes Wodnego Pogotowia Ratunkowego opowiada o poczuciu niesprawiedliwości.
- Przyzwyczailiśmy się, że osoby zajmujące się ratowaniem ludzi w wodzie mają grzecznie czekać, aż skapnie coś z pańskiego stołu. Priorytetowo traktowane są inne służby - podkreśla.
Jego zdaniem, na ratownikach wodnych jest łatwo oszczędzać, bo - w przeciwieństwie do innych służb publicznych - nie mają jednolitej struktury.
- Mamy WOPR, strażaków-ochotników, którzy powołują ratownictwo wodne, mamy wreszcie podmioty prywatne. Dopóki nie będziemy stanowili jednej siły, dalej będzie można nas marginalizować. A przecież to na naszych barkach jest obstawianie całych jezior. Wstrzymane zakupy miały dostarczyć sprzętu, który jest używany w grupach interwencyjnych i do patrolowania - podkreśla.
O wstrzymanym wsparciu ze środków centralnych wielu naszych rozmówców nie chce mówić pod nazwiskiem. Tłumaczą to tym, że ich działanie uzależnione jest od łaski i niełaski polityków - zarówno tych samorządowych, jak i ministerialnych.
- Politycy próbują robić kampanię wyborczą na przekazywaniu kolejnych wozów strażackich dla Ochotniczych Straży Pożarnych. Szanujemy ich pracę, ale całe to show odbywa się kosztem ludzi, którzy w czasie tego sezonu będą chcieli się kąpać w rzekach i jeziorach - mówi anonimowo przedstawiciel jednego z podmiotów, który o zakupach sprzętu musi zapomnieć.
Po macoszemu
Problem ze wstrzymanymi dofinansowaniami dotyczy też ratowników górskich, ale - jak mówi tvn24.pl Jerzy Siodłak, naczelnik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego - nie jest to dla nich tak dotkliwe.
- W zeszłym roku GOPR dostał ponad 10 milionów złotych na zakup sprzętu. Mogliśmy bardzo mocno odświeżyć nasze zaplecze techniczne. Koledzy z TOPR też w tamtym roku mogli nadrobić. Dlatego decyzję o braku wypłaty dofinansowania nie paraliżują naszych planów unowocześniania służby - mówi Siodłak.
W zeszłym roku w Polsce utonęły 444 osoby. Jeden z prezesów Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (przed publikacją poprosił o niepodawanie jego danych) wskazuje, że w wielu miejscach ratownicy muszą posiłkować się przestarzałym sprzętem. - Mieliśmy wychodzić z marazmu, tworzyć nowoczesne i skuteczne służby. Tymczasem wciąż są w kraju ratownicy, którzy na akcję wypływają łódkami z silnikami wyjętymi z Polonezów z lat 80. - podkreśla rozmówca tvn24.pl.
Podkreśla, że podmioty zajmujące się ratownictwem wodnym muszą rozpaczliwie szukać pieniędzy do funkcjonowania.
- W tym roku dostaliśmy od wojewody dotację w wysokości 40 tys. złotych. Ustawa o ratownictwie wodnym wymaga od nas zorganizowania całodobowych dyżurów. Jesteśmy - jako całość - służbą zawodową, ale działamy jak służba amatorska - mówi prezes WOPR, którego poprosiliśmy o komentarz.
Rozmówca tvn24.pl wskazuje, że ratownicy wodni - żeby mogli w ogóle funkcjonować - muszą iść "w komercję". Co to znaczy?
- Że ratownicy za pieniądze biorą pod opiekę baseny i dodatkowe kąpieliska. To osłabia nasze siły w innych miejscach. Czy jako społeczeństwo akceptowalibyśmy fakt, że policjanci, żeby móc chronić obywateli, musieliby pracować po godzinach jako ochroniarze? Z jakiegoś powodu godzimy się na to w przypadku ratownictwa wodnego - kończy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Stołeczne WOPR/ twitter