Za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad stadem bydła odpowie dwoje rolników: Ewa P. i jej syn Wojciech P., którzy prowadzili na Mazurach gospodarstwo rolne specjalizujące się w produkcji mleka. Zwierzęta tonęły we własnych odchodach, padło co najmniej 46 krów i cieląt. Do Sądu Rejonowego w Piszu wpłynął właśnie akt oskarżenia.
We wsi Kwik w okolicach Pisza (woj. warmińsko-mazurskie), 59-letnia Ewa P. i jej 36-letni syn Wojciech P. prowadzili gospodarstwo rolne specjalizujące się w produkcji mleka. Według śledczych, od września 2021 r. do 19 sierpnia 2022 r. mieli znęcać się ze szczególnym okrucieństwem nad stadem bydła, liczącym co najmniej 90 sztuk.
Opis czynu zarzuconego oskarżonym jest "wyjątkowo drastyczny"
- Traktowali zwierzęta w niehumanitarny sposób, nie zapewniając im opieki weterynaryjnej i pielęgnacyjnej. Utrzymywali je bez dostępu do odpowiedniej karmy i bez stałego dostępu do wody, w stanie rażącego zaniedbania i niechlujstwa oraz w warunkach uniemożliwiających im odpoczynek. Następstwem szeregu zaniedbań ze strony oskarżonych była śmierć co najmniej 46 zwierząt, w tym cieląt - przekazał rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Olsztynie sędzia Adam Barczak.
Podkreślił przy tym, że opis czynu zarzuconego oskarżonym jest "wyjątkowo drastyczny".
Rozpoczęcie procesu planowane jest na 21 listopada. Oskarżeni mają odpowiadać z wolnej stopy, bo piski sąd we wtorek uchylił im tymczasowy areszt i zastosował dozór policji, połączony m.in. z zakazem kontaktowania się ze świadkami. Sąd uznał, że obecnie nie ma obaw, by oskarżeni mogli w jakikolwiek bezprawny sposób wpływać na dalszy tok postępowania, więc utrzymywanie tymczasowego aresztowania w sytuacji zgromadzenia wszystkich dowodów w sprawie, nie jest już konieczne. Postanowienie nie jest prawomocne i może zostać zaskarżone przez prokuraturę.
Krowy tonęły we własnych odchodach
Warunki, w jakich trzymane były krowy odkryto 19 sierpnia. Zwierzęta były zamknięte w oborze, stały zanurzone - niektóre po szyje - w brei z własnych odchodów wymieszanych z wodą. Te zwierzęta, które udało się uratować, były wyczerpane i wygłodzone, czasem także pokaleczone.
Sprawa wyszła na jaw po anonimowym, telefonicznym zgłoszeniu do powiatowego inspektoratu weterynarii w Piszu, który - po potwierdzeniu tej informacji na miejscu - zawiadomił policję.
- Zastałem stan, którego nigdy nie widziałem - przyznał Mirosław Talaga, lekarz weterynarii.
W akcję ratowania zwierząt, która trwała kilkadziesiąt godzin, włączyły się inne służby i osoby, w tym organizacje broniące praw zwierząt.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: OTOZ Animals