Kiedy okazało się, że dwie pielęgniarki ze szpitala w Słupsku mają koronawirusa, przebadano noworodki na oddziale. - Przyszła do mnie pani na salę i powiedziała, że Sebastian ma wynik pozytywny, że zostanie poddany izolacji, a ja muszę zostać wypisana do domu - opowiada mama noworodka, który musiał zmierzyć się z koronawirusem.
Sebastian 16 listopada skończył dopiero miesiąc. Chłopiec jest wcześniakiem, na świat przyszedł w szpitalu wojewódzkim w Słupsku (Pomorskie). Najpierw przebywał w inkubatorze, potem przeniesiono go na salę ogólną, gdzie przebywał razem z mamą.
- Przyszła do nas pani doktor na salę, powiedziała, że dwie pielęgniarki z oddziału miały pozytywny wynik testu i trzeba zrobić dzieciom badania, że prawdopodobnie wyniki będą negatywne i to jest po prostu sprawa formalna - opowiada Barbara Kozikowska, mama Sebastiana.
Jak dodaje, to była niedziela, 8 listopada. Po dwóch godzinach okazało się, że noworodek jest zakażony.
- Przyszła do mnie pani na salę i powiedziała, że Sebastian ma wynik pozytywny, że zostanie poddany izolacji, a ja muszę zostać wypisana do domu. To była dla mnie wiadomość tragiczna - mówi kobieta. Ona sama miała wynik negatywny.
"Sebastian czuje się już bardzo dobrze"
Chłopiec od 10 dni leży w części izolacyjnej na oddziale neonatologicznym słupskiego szpitala.
- Sebastian czuje się już bardzo dobrze, właściwie kończymy już jego leczenie i mamy plan taki, żeby pod koniec tego tygodnia opuścił szpital i trafił do domu pod opiekę mamy - mówi Magdalena Kukulska, lekarka w szpitalu wojewódzkim w Słupsku.
Przyznaje, że w pierwszych dobach zakażenia lekarze określali stan chłopca jako "średni".
- Wymagał zastosowania wsparcia oddechowego, czyli takiej specjalnej aparatury dedykowanej neonatologicznym pacjentom. Dzięki zastosowaniu takiego leczenia udało się ten rozwój choroby jakoś troszeczkę spowolnić i na pewno nie pogorszył się na tyle, żeby wymagał mechanicznej wentylacji - dodaje Kukulska.
Rzecznik szpitala podkreśla, że placówka zachowuje wszystkie środki ostrożności w okresie epidemii, jednak czasami i to nie wystarcza. - Nie ma odwiedzin w oddziałach szpitalnych. Wszystkie osoby, które wchodzą do szpitala, musza mieć zmierzoną temperaturę, muszą mieć ręce spryskane płynami odpowiednimi. Staramy się w jakiś sposób uchronić przed zakażeniami, ale widać koronawirus jest sprytniejszy - mówi Marcin Prusak, rzecznik szpitala wojewódzkiego w Słupsku.
Dodaje, że po potwierdzeniu zakażenia u chłopca, oddział "został poddany szczególnemu nadzorowi".
- Cały personel wykonywane miał przez dłuższy czas codziennie badania na obecność koronawirusa. Zostały też poddane odpowiednym zabiegom sale, w których znajdowało się to dziecko - mówi Prusak.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: materiały własne szpitala