Piraci atakujący statki handlowe korzystają z broni maszynowej, a nawet ręcznych wyrzutni rakiet. Nic dziwnego, że armatorzy coraz częściej korzystają z usług uzbrojonych ochroniarzy. Reporter "Polski i Świata" w TVN 24 sprawdził, jak wygląda ich szkolenie.
Właściciele i armatorzy statków handlowych coraz częściej próbują się bronić przed atakami piratów, zatrudniając uzbrojonych ochroniarzy. Często są to osoby z doświadczeniem wojskowym, ale i tak potrzebują szkolenia.
- To przede wszystkim nauka taktyki i procedur, którymi muszą się posługiwać - tłumaczy Piotr Szalaty z firmy szkolącej morskich ochroniarzy.
Czterech przeciwko osiemdziesięciu
Szalaty podkreśla, że zespół ochroniarzy liczy zaledwie cztery osoby, a piraci czasami atakują zdecydowanie większą siłą.
- Potrafią, nie tak jak kiedyś, atakować w trzy skiffy, ale nawet w dziesięć. Na pokładach jest po 8 osób uzbrojonych w broń maszynową i RPG (ręczne wyrzutnie rakiet – red.) - przestrzega instruktor.
– Miałem dokładnie taki przypadek, w którym na szczęście udało nam się zapobiec wejściu na pokład właśnie dzięki opanowaniu i taktyce – dodaje.
„Trzymajcie się ode mnie z dala”
Jak to wygląda w praktyce? Zwykle na mostku pracuje jeden z operatorów, obserwujący przez lornetkę horyzont. Kiedy zauważy podejrzaną łódź, uruchamia procedurę.
– Najpierw zmieniamy kurs, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jesteśmy „celem”. Później pokazujemy flagę Tango, która w międzynarodowym kodzie sygnałowym oznacza „trzymajcie się ode mnie z dala” – wyjaśnia Piotr Szalaty.
Strzelają w ostateczności
Następnie wystrzeliwuje się flary. Kiedy to wszystko nie przynosi rezultatu i jednostka nadal się zbliża, ochroniarze zaczynają używać broni.
- Oddajemy strzały ostrzegawcze. Strzelamy najpierw w niebo, później w wodę. W ostateczności możemy użyć broni tak, by oddalić zagrożenie – mówi Szalaty.
Instruktor zaznacza, że nawet w przypadku uszkodzenia czy zniszczenia „wrogiej” jednostki, ochrona statku jest zobowiązana wyrzucić tratwę ratunkową, by pomóc napastnikom.
Porwanie dla okupu
Według Szalatego najniebezpieczniejszym obszarem, w którym wciąż dochodzi do ataków, są wody w pobliżu Somalii. Jego zdaniem piraci atakują różne statki, nie przywiązując specjalnej uwagi do tego, co mogą znaleźć na pokładzie.
- Im nie tyle chodzi o towar, co o załogę, którą mogą porwać i zażądać okupu – przekonuje Piotr Szalaty. – Jesteśmy właśnie po to, by temu zapobiec.
- Ataków jest coraz mniej, ale przede wszystkim coraz mniej jest skutecznych ataków, a to właśnie dzięki temu, że w wielu przypadkach udaje się je odeprzeć – dodaje.
„To prawie wakacje”
Czy warto zostać członkiem zespołu chroniącego statek handlowy? Szkolenie trwa 9 dni, po 12 godzin dziennie. Zajęcia prowadzone są na strzelnicy, na statku. Przyszli ochroniarze uczą się procedur i taktyki działania. Większość ochroniarzy, z którymi zetknął się Piotr Szalata, to byli wojskowi.
- Dla gości, którzy byli operatorami w Iraku czy Afganistanie, taka praca to prawie wakacje. Co nie znaczy, że każdy się nadaje – podkreśla Szalata. - To zdecydowanie nie jest ani łatwa ani bezpieczna robota. Trzeba być doskonale przygotowanym i odpornym na stres - dodaje.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: md/r/kwoj / Źródło: TVN24 Pomorze, Polska i Świat
Źródło zdjęcia głównego: tvn24