Wydarzenia z grudnia 1970 roku były konsekwencją ogłoszonych przez rząd tuż przed świętami podwyżek cen podstawowych artykułów spożywczych.
- W sklepach dosłownie nic nie było, dosłownie. Coś tam rzucali, jakieś ochłapy, ale to tak trzeba było postać, łaskę robili, że w ogóle coś tam sprzedali. Stało się całą noc - wspominała w reportażu programu "Czarno na Białym" Urszula Ściubeł. W grudniu 1970 miała 25 lat, była świeżo upieczoną mamą i pracownicą Stoczni Gdańskiej.
W kilku ośrodkach na Wybrzeżu - Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu - przeciwko decyzji rządu zaprotestowali robotnicy. Doszło też do spontanicznych demonstracji. Najbardziej gwałtowany przebieg miała ona w Gdańsku, gdzie protestujący podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Władze odpowiedziały surowymi represjami – przeciwko robotnikom wysłano wojsko i zmilitaryzowane odwody milicji.
- Ja myślałem, że oni strzelają ślepakami, kto by pomyślał, że, kurczę, do takiego tłumu zwartego będą strzelać normalnie z ostrej amunicji. (...) Mówię, to już nie przelewki. Człowiek był tak zszokowany tym, mówię: "chyba wojna się zacznie, nie?". Bo jak to tak do bezbronnych ludzi walić z broni maszynowej? - wspominał w reportażu programu "Czarno na Białym" Stanisław Broniś, były pracownik Stoczni Gdańskiej, który miał wówczas 26 lat.
Oficjalnie w grudniu 1970 roku zginęło minimum 45 osób: 10 w Gdańsku, 16 w Szczecinie, 18 w Gdyni i jedna w Elblągu. Ponad tysiąc osób zostało rannych.
Aby ukryć prawdziwą skalę tych wydarzeń, władze objęły cenzurą wszystkie informacje w tej sprawie. Nie pozwalano nawet rodzinom zabitych na przeprowadzenie pogrzebów, bo rządzący obawiali się, że ceremonie żałobne zamienią się w manifestacje. W rezultacie zabici byli grzebani nawet nocą.
Obchody w Gdańsku
We wtorek rano między innymi były prezydent RP Lech Wałęsa, członek komitetu budowy Pomnika Poległych Stoczniowców Henryk Knapiński i prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz złożyli kwiaty i znicze pod pomnikiem Poległych Stoczniowców 1970 na placu Solidarności w Gdańsku.
Lech Wałęsa pytany o to, jakie wnioski można wyciągnąć z lekcji, którą dał nam Grudzień ’70, podkreślił, że "powinniśmy zrozumieć czasy, w których przyszło nam żyć".
- Nam los dał możliwość zburzenia starego porządku, ale po to, by zbudować nowy. Pierwsze nam się pięknie udało, a nowe musimy wydyskutować. (...). Przechodzimy z myślenia państewka na kontynenty, a nawet na globalizację. A po tamtej brudnej epoce nikt nikomu nie wierzy. Więc musimy się nawzajem przekonać, aby zacząć budować - ocenił.
Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz przypomniała, że we wtorek przypada 45. rocznica odsłonięcia pomnika Poległych Stoczniowców 1970 w Gdańsku, który powstał z wielkiej nadziei i współpracy.
- To miejsce pokazuje, że nawet niemożliwe jest możliwe, kiedy umiemy współpracować, kiedy umiemy się dogadać. Myślę, że z nadziei Grudnia ’70, różnych krwawych wydarzeń, plac Solidarności i pomnik Poległych Stoczniowców 1970 pokazuje, że można. I mi to miejsce daje nadzieję - zaznaczyła prezydent Gdańska.
We wtorek po południu w ECS została wręczona Odznaka Solidarności i Praw Człowieka ECS. Uhonorowani zostali działacze opozycji demokratycznej w PRL: Jerzy Borowczak, Aleksander Hall oraz Grażyna Staniszewska.
Później odprawiono mszę świętą w Bazylice św. Brygidy. Wieczorem w Europejskim Centrum Solidarności odbył się koncert "To nie na darmo".
"Czarny czwartek" w Gdyni
Obchody 55. rocznicy masakry robotników odbyły się w środę w Gdyni przed pomnikiem Grudnia 1970 koło stacji kolejki SKM Gdynia Stocznia. To w tym miejscu 55 lat temu, około godziny 6 rano, wojsko, milicja i funkcjonariusze bezpieki dokonali masakry robotników, którzy po wezwaniach wicepremiera PRL Stanisława Kociołka stawili się rano do pracy.
W okolicach przystanku kolejowego Gdynia Stocznia zastrzelono wówczas 16 bezbronnych osób.
Tragicznym symbolem Grudnia 70 stało się zdjęcie pochodu niosącego na drzwiach ciało zastrzelonego młodego człowieka i pokrwawioną biało-czerwoną flagę - zamordowanym był osiemnastoletni Zbigniew Godlewski, pracownik Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej . Obecnie historyczne drzwi są w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, w utworzonej przez ks. Hilarego Jastaka kaplicy Stoczniowców, Portowców i Ludzi Morza. Przechowywana jest tam również zakrwawiona polska flaga niesiona w pochodzie.
Na wzgórzu Nowotki (dziś wzgórze św. Maksymiliana) doszło do kolejnej krwawej konfrontacji. Młodzi ludzie rzucali w funkcjonariuszy ZOMO kamieniami w odwecie za poranne wydarzenia. To nie pozostało bez odpowiedzi ze strony milicji. Według oficjalnych informacji tego dnia w Gdyni zginęło 18 osób.
W środę w uroczystościach w Gdyni wziął udział prezydent Karol Nawrocki, gdynianie, związkowcy Solidarności, marynarze, funkcjonariusze służb mundurowych, kibice Arki Gdynia, przedstawiciele samorządu, politycy i uczniowie gdyńskich szkół. Obchody rozpoczął apel poległych.
Karol Nawrocki mówił, że uroczystości w Gdyni są po to, aby oddać hołd zamordowanym, ale także, aby powiedzieć prawdę o tych, którzy mordowali. Nawrocki zaznaczył, że nasza narodowa pamięć jest po stronie ofiar prawdy i sprawiedliwości, a przeciwko tym, którzy kazali mordować tych, którzy domagali się godności, wolności i solidarności.
Jak wskazywał, czarny czwartek roku 1970 roku wpisał się na stałe w tkankę Gdyni. Mówiąc o ofiarach masakry Grudnia '70, Nawrocki podkreślał, że "w mroku rozstrzelano ich życie i stworzono wyraźną cezurę w życiu ich rodzin".
Prezydent - zadeklarował zebranym - "pozostanie z wami, jasno mówiąc, kto był ofiarą, a kto katem, kto cierpiał, a kto zdradził".
Wiele osób nigdy nie skazano
Bezpośrednio po tych tragicznych wydarzeniach w grudniu 1970 roku odpowiedzialność - ale wyłącznie polityczną - kierownictwo PZPR zrzuciło na Władysława Gomułkę. W porozumieniu z Moskwą pozbawiono go władzy, a jego miejsce zajął Edward Gierek. Ten odciął się od polityki poprzednika i nawet cofnął decyzję o podwyżkach cen, ale aż do końca PRL winni masakry - zarówno zleceniodawcy, jak i wykonawcy rozkazów - nie zostali ukarani.
Śledztwo wszczęto dopiero w październiku 1990 roku. Najpierw prowadziła je prokuratura wojskowa, potem Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Przesłuchano ponad cztery tysiące świadków. W 1995 roku do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Najważniejsi wśród nich byli gen. Wojciech Jaruzelski (w grudniu 1970 roku był ministrem obrony narodowej) oraz Stanisław Kociołek (był wicepremierem i członkiem Biura Politycznego KC PZPR). To właśnie Kociołek miał wydać zgodę na strzelanie do robotników.
Oskarżeni zostali również Kazimierz Świtała (były szef MSW), wiceszef MON Tadeusz Tuczapski, dowódca Pomorskiego Okręgu Wojskowego Józef Kamiński, dowódca 16. Dywizji Pancernej Edward Łańcucki, komendant Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku Karol Kubalica oraz pięciu wojskowych. Prokuratura zarzuciła im "sprawstwo kierownicze" zabójstwa. W akcie oskarżenia zaznaczyła, że decyzję o użyciu broni palnej mogła podjąć tylko Rada Ministrów, zaś zrobił to Władysław Gomułka (nie można go było pociągnąć do odpowiedzialności, bo zmarł w 1982 roku). Prokuratura zwróciła ponadto uwagę na to, że sprzeciwu wobec polecenia Gomułki nie zgłosiła żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR (jedną z nich był gen. Jaruzelski).
Prokuratura żądała dla oskarżonych kar ośmiu lat więzienia. Obrońcy wnosili o uniewinnienie.
Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 roku, jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu proces zaczął się w czerwcu 1998 roku. W 1999 roku proces - już tylko wobec 10 osób - przeniesiono do Warszawy; jesienią 2001 roku ruszył na nowo. Od tego czasu trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby, o co w toku procesu wnosił prokurator. Na proces wpływały też kłopoty zdrowotne sędziów i ławników.
Gen. Jaruzelski nigdy nie wyraził skruchy, a działania wojska i milicji przedstawiał jako zasadne.
- Oskarżenie jest bezpodstawne; nie postąpiłem wbrew konstytucji; nie wydałem rozkazu użycia broni; nie popełniłem przestępstwa - mówił Jaruzelski i podkreślał, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności", bo wystąpił wtedy "silny nurt niszczycielski, kryminalny".
Zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, a następne - w nogi demonstrantów.
W maju 2011 roku - po 10 latach rozpraw - sprawa musiała zostać przerwana z powodu śmierci ławnika. Wznowiony w lipcu 2011 roku proces prowadzono już bez gen. Jaruzelskiego, ze względu na jego zły stan zdrowia.
W kwietniu 2013 roku - po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia - Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Stanisława Kociołka. Skazał zaś Mirosława W., dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej i Bolesława F., zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego stocznię w Gdyni. Według sądu mogli oni przewidzieć, że oddawanie strzałów nie tylko w powietrze, ale i w ziemię, może spowodować śmierć cywilów. Sąd zmienił jednak kwalifikację ich czynu na udział w śmiertelnym pobiciu, gdyż odpowiedzialność za to przestępstwo nie wymagało ustalenia, kto oddał śmiertelny strzał do danej osoby - co jest konieczne do uznania winy przy zabójstwie, a co w tym wypadku było niemożliwe.
Autorka/Autor: MAK/tok
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Adam Warżawa