- Wziąłem motorówkę i popłynąłem do stoczni. Działacze byli zamknięci w stołówce. Przeczołgałem się przez chaszcze i zabrałem ich na pokład - tak wprowadzenie stanu wojennego wspomina Antoni Filipkowski, autor ballady "Idą pancry na Wujek".
Była niedziela, 13 grudnia 1981 roku, dla Antoniego Filipkowskiego zwykły dzień pracy. Kiedy pojawił się w gdańskim porcie usłyszał, że w stoczni nikogo już nie ma. - Przecież nie mogli dać się wszyscy złapać - pomyślał i zaczął się zastanawiać jak można im pomóc.
"Wziąłem motorówkę i popłynąłem"
- Wojsko, milicja i ZOMO obstawili wszystkie bramy i płoty. Były czołgi i mieli ostrą amunicję. Ale wody chyba nie obstawili - pomyślałem sobie. Wziąłem motorówkę i popłynąłem z kolegą do stoczni. Zacumowaliśmy w przystani - wspomina Filipkowski.
Po drodze spotkał tylko jednego elektryka,który powiedział mu, że nikogo już tutaj nie ma. Nie chciał w to wierzyć, szukał dalej. Wtedy dowiedział się, że jacyś ludzie mogą być jeszcze zabarykadowani na stołówce. - Stołówka, w której siedzieli działacze była 20 metrów od bramy. Przeczołgałem się przez chaszcze i zapukałem do nich - opowiada Filipkowski.
Część osób, która była wtedy w stołówce już go znała. Zdziwieni jego obecnością zapytali: co chcesz? Powiedział, że ma motorówkę i może ich stąd zabrać do portu. Dzięki temu uniknęli zatrzymania.
- O 11.30 ukonstytuował się Ogólnopolski Komitet Strajkowy pod przewodnictwem Mirka Krupińskiego, a już o 13.00 wystosowali swoją pierwszą odezwę - przypomina Filipkowski.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/b/kwoj / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Pomorze