Michael Murphy, zabity podczas misji w Afganistanie żołnierz elitarnej jednostki US Navy SEALs, został uczczony przez amerykańskie wojsko. Jego imieniem ochrzczono niszczyciel. Tydzień temu to właśnie żołnierze Navy SEALs zabili w Pakistanie Osamę bin Ladena.
Chrzest miał bardzo emocjonalny wymiar. Butelkę szampana o kadłub okrętu rozbiła matka poległego komandosa. - Wszystkiego najlepszego, dziecino - powiedziała Maureen Murphy. Tego dnia jej syn obchodziłby 35 urodziny.
Porucznik Michael P. Murphy zginął 28 czerwca 2005 roku podczas misji w Afganistanie. Zadaniem jego czteroosobowego oddziału Navy SEALs było schwytanie lub zabicie przywódcy talibów Ahmada Szaha.
Gdy ludność cywilna zaalarmowała talibów, oddział został otoczony przez (według różnych źródeł) 80-200 bojowników. Murphy z pełną świadomością opuścił kryjówkę, by wezwać pomoc dla kolegów. Udało mu się zaalarmować dowództwo, jednak wtedy został ranny. Mimo wszystko wrócił do towarzyszy i walczył aż do końca.
Strącony śmigłowiec
Wezwany na pomoc śmigłowiec został strącony przez rakietę. W katastrofie zginęło 16 osób: ośmiu członków innego oddziału Navy SEALs i ośmiu żołnierzy elitarnego oddziału powietrznodesantowego Night Stalkers. Były to największe jednorazowe straty US Army od początku misji w Afganistanie.
W sumie, po dwugodzinnej wymianie ognia zginęli wszyscy członkowie oddziału Murphy'ego z wyjątkiem jednego - Marcusa Luttrella. Ciężko ranny zdołał przejść 11 km i zabić 6 talibów, po czym uzyskał schronienie w małej wiosce. Uratowano go po 6 dniach. Talibowie stracili w starciu z 4-osobowym oddziałem US Navy SEALs ponad 30 ludzi.
Michael Murphy za swoje zasługi został pośmiertnie odznaczony Medalem Honoru - najwyższym amerykańskim odznaczeniem wojskowym.
Źródło: "USA Today", navy.mil, tvn24.pl