Polak, który 19 listopada podczas lotu do Hurghady poinformował o bombie na pokładzie maszyny i spowodował awaryjne lądowanie na lotnisku w Burgas, został wypuszczony z bułgarskiego aresztu po wpłaceniu kaucji. Za fałszywy alarm o bombie grozi mu od 3 do 15 lat więzienia.
67-letni Wojciech M. wyszedł z aresztu w bułgarskim Burgas po wpłaceniu 5000 lewów (ok. 10 tys. zł). 19 listopada podczas lotu z Warszawy do Hurghady w Egipcie 67-latek powiedział stewardesom, że ma przy sobie ładunek wybuchowy. Później przyznał, że to był tylko kiepski żart, przeprosił, ale było już za późno. Teraz grozi mu od 3 do 15 lat więzienia. Władze linii lotniczych Small Planet zapowiedziały, że obciążą go kosztami przymusowego lądowania i podstawienia nowego samolotu - prawdopodobnie mężczyzna będzie musiał zapłacić co najmniej 130 tys. zł.
Mniej niż 0,5 promila
Badania wykazały, że mężczyzna miał we krwi mniej niż 0,5 promila alkoholu.
Prokurator Krasimira Katerliewa podkreśliła, że w przypadku Polaka "nie można mówić o silnym zatruciu alkoholowym, w którym człowiek mówi lub działa w sposób niekontrolowany".
Według bułgarskich mediów Polak wielokrotnie przepraszał za swój "błąd i głupi żart" i "bardzo żałuje swojego czynu".
Alarm bombowy
Airbus A320 ze 161 osobami na pokładzie, należący do polskich czarterowych linii lotniczych Small Planet, lecący z Warszawy do Hurghady, wylądował w Burgas o godz. 5.48 (godz. 4.48 czasu polskiego). Tamtejsze lotnisko natychmiast zamknięto. Alarm bombowy ogłoszono, kiedy samolot znajdował się w bułgarskiej przestrzeni powietrznej.
Pasażerowie opuścili maszynę i zostali wprowadzeni do sali tranzytowej lotniska, gdzie sprawdzono ich dokumenty i bagaże. Z Sofii sprowadzono ekipę służby operacyjno-technicznej bułgarskiego MSW, która skontrolowała samolot.
Linie lotnicze Small Planet wysłały drugi samolot, który przyleciał do Burgas i przewiózł pasażerów do Hurghady.
Autor: asz/ja / Źródło: ENEX, PAP