Pisząc o procesie "buchaltera z Auschwitz", esesmana Oskara Groeninga oskarżonego o pomoc w zamordowaniu 300 tys. osób, niemieccy komentatorzy podkreślają, że były strażnik uznał swoją współwinę za ludobójstwo. Krytykują też wymiar sprawiedliwości.
We wszystkich wcześniejszych procesach dotyczących zbrodni nazistowskich opinia publiczna czekała z nadzieją na ludzkie słowo ze strony oskarżonych, na przyznanie się do winy, lecz nadzieje te nie spełniły się. "Nie było ani przyznania się do winy, ani skruchy, ani prośby o wybaczenie" – pisze "Sueddeutsche Zeitung".
Z niemiecką pedanterią Oskar Groening zarządzał pieniędzmi i walizkami ofiar. Troszczył się o to, aby przybyli (do obozu) i nie przeczuwając niczego szli do komór gazowych. Tym ważniejsze jest to, by równie pedantycznie rozliczyć (jego czyny) "Berliner Zeitung"
Nazistowscy siepacze albo odmawiali zeznań, albo twierdzili, że są niewinni lub powoływali się na rozkazy – czytamy w komentarzu. Groening postąpił inaczej. Oskarżony przynajmniej uznał "z pokorą i skruchą" swoją moralną współwinę za masowe mordy w Auschwitz. To nowy akcent w niedobrej historii prawnych rozliczeń z nazistowskimi zbrodniami - podkreśla autor komentarza. Historia procesów przeciwko nazistom jest "straszna i smutna", a składa się z opornego wymiaru sprawiedliwości, "kar polegających na głaskaniu nazistowskich morderców", jak powiedział filozof Ernst Bloch, i reguły, że "jeden zabity odpowiada 10 minutom więzienia", jak powiedziała jedna z prokuratorów. Ten proces jest ważny i potrzebny, choćby z powodu przyznania się oskarżonego do winy i jego prośby o wybaczenie – konkluduje "Sueddeutsche Zeitung".
Jak ukarać?
Zdaniem "Die Welt" proces wytoczony 93-latkowi nie ma właściwie większego sensu. Czyn i kara powinny być czasowo ze sobą powiązane – przypomina autor Henryk Broder. Jak można ukarać sprawcę, oskarżonego o pomocnictwo w zabiciu 300 tys. ludzi, jeżeli jego wiek nie pozwoli zapewne na to, by odczytać mu w całości uzasadnienie wyroku? – pyta komentator. Dodaje, że sprawca nie popełnił od 1945 roku żadnego przestępstwa, można więc uznać go za osobę zresocjalizowaną, a przecież system karny nie powinien służyć zemście lecz resocjalizacji.
Jedyny sens tego procesu polega na przypomnieniu, że niemiecki wymiar sprawiedliwości niewiele uczynił, by ukarać zbrodniarzy, kiedy jeszcze mógł to zrobić - pisze Broder. Przypomina, że w 1967 roku "z powodu braku dowodów" umorzono postępowanie przeciwko esesmanowi, który 18 dni przed końcem wojny pomógł powiesić na rurze od centralnego ogrzewania w piwnicy w Hamburgu 20 żydowskich dzieci. To hańba niemieckiej sprawiedliwości, której nie zmaże spóźniona akcyjność – ocenia "Die Welt".
"Małe zadośćuczynienie"
W dotychczasowych procesach nazistów z Auschwitz obowiązywała zasada "zapomnieć, wypchnąć z pamięci, milczeć" – pisze "Volksstimme" z Magdeburga. Proces w Lueneburgu już pierwszego dnia przekazał inny obraz. Chociaż Groening nie posunął się tak daleko, by uznać swoją indywidualną karną odpowiedzialność, to przynajmniej podjął próbę zmierzenia się ze swoją winą - czytamy w komentarzu. Dla ofiar, które przeżyły obóz, jego postawa może stanowić "małe zadośćuczynienie". Choćby dlatego ważne jest, że 70 lat po Holokauście doszło jednak do tego procesu.
"Zanika okrucieństwo niemieckich zbrodni"
W tym roku obchodzimy 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej – pisze "Berliner Zeitung". Niemcy nauczyli się po wojnie "w sposób odpowiedni i z należytą pokorą" wspominać o przeszłości. Przykładem są prezydenci – od Richarda von Weizsaeckera do Joachima Gaucka. "To dobrze. Lecz czasami ogarnia człowieka niepokój, że w perfekcyjnym obchodzeniu rocznic zanika okrucieństwo niemieckich zbrodni" - zwraca uwagę autor komentarza. Dzisiejsi 15- i 30- latkowie nie są w stanie wyobrazić sobie, że kraj, który jest dziś "wzorem cywilizacji i demokracji, kiedyś podniósł okrucieństwo do rangi racji stanu". Jak pisze "Berliner Zeitung", dobrze stało się, że nie tylko pamięć, ale i żywa historia "wdziera się w rzeczywistość" pod postacią 93-letniego mężczyzny, który uczestniczył w mordach w Auschwitz. Dla tych, którzy nie wierzą, do czego kiedyś Niemcy byli zdolni, ważne jest usłyszeć, że Groening, żywy Niemiec, przyznał się, że brał w tym udział. "Z niemiecką pedanterią Oskar Groening zarządzał pieniędzmi i walizkami ofiar. Troszczył się o to, aby przybyli (do obozu) i nie przeczuwając niczego szli do komór gazowych. Tym ważniejsze jest to, by równie pedantycznie rozliczyć (jego czyny)" - uważa komentator. W ten sposób nie można niczego naprawić, jednak należy przynajmniej zachować pamięć. Jeżeli morderstwo nie ulega przedawnieniu, to tym bardziej ludobójstwo - pisze "Berliner Zeitung".
Autor: mtom / Źródło: PAP