Zagadkowe zaginięcie 15-letniej córki watykańskiego urzędnika wstrząsnęło Rzymem. Emanuela Orlandi miała zostać porwana przez handlarzy ludźmi albo stać się kartą przetargową w walce o uwolnienie z więzienia zamachowca Mehmeta Alego Agcy. Papież Jan Paweł II, który był ofiarą jego ataku, osiem razy apelował do porywaczy o uwolnienie dziewczyny. Śledztwo w sprawie zaginięcia ujawniło wiele skandali, ale nigdy nie ustalono, co stało się z Emanuelą. Prawie 40 lat od zaginięcia pojawił się nowy trop. Reportaż Ewy Galicy "Zaginięcie Emanueli Orlandi – największa tajemnica Watykanu".
- Rodziców nie było wtedy w domu. Emanuela prosiła, żebym podwiózł ją na lekcję muzyki, bo był upał i nie chciała jechać autobusem. Ale ja byłem już umówiony i w korytarzu przed mieszkaniem rozpętała się kłótnia. Krzyczała: "Innych wozisz, kiedy proszą, a mnie nie". Ale woziłem ją bardzo często. W końcu rzuciła: "Dobrze, rób, co chcesz" trzasnęła drzwiami i wyszła – wspomina brat Emanueli Orlandi, Pietro. - Wychodząc, zrobiła gest przerzucania włosów, który świetnie pamiętam, bo zawsze tak robiła. Moje ostatnie wspomnienie to właśnie ten gest i trzaśnięcie drzwi. Pewnie posłała mnie do diabła. Nigdy bym nie pomyślał, że to jej ostatni dzień z nami – dodaje.
Pracownik Watykanu
Rodzina Orlandich mieszkała w Watykanie, bo ojciec Emanueli pracował tam jako elektryk, a później urzędnik w prefekturze. Dziewczyna miała dziesięć lat, gdy Karol Wojtyła został papieżem. W rodzinnym archiwum zachowały się jej zdjęcia z Janem Pawłem II. - Takie zdjęcia były wtedy normą. Nowy papież chciał poznać rodziny pracowników Watykanu i spotykał się z nimi – wyjaśnia Pietro Orlandi.
22 czerwca 1983 roku Emanuela wracała z lekcji gry na flecie. Zadzwoniła do siostry, że spóźni się do domu, bo dostała propozycję pracy od nieznajomego mężczyzny. Zanim zniknęła, widziały ją koleżanki z klasy na przystanku autobusowym niedaleko szkoły.
- Najpierw pomyśleliśmy o jakimś wypadku. Mama i Cristina poszły do szkoły, ja pojechałem jej szukać skuterem – opowiada Pietro Orlandi. - Natalina dzwoniła z domu do koleżanek, żeby się dowiedzieć, czy widziały Emanuelę, wychodząc ze szkoły. Napięcie było wyczuwalne i rosło z minuty na minutę – przyznaje.
Jan Paweł II zwraca się do odpowiedzialnych za zaginięcie Emanueli Orlandi
Policja nie przyjęła zgłoszenia o zaginięciu od razu. Śledczy trzymali się procedur. Oficjalne poszukiwania rozpoczęli dopiero dobę po pierwszych sygnałach od zrozpaczonej rodziny. - Policjanci powiedzieli: "Żadna z niej piękność, więc nie macie się czym martwić" - wspomina Pietro Orlandi.
- Przed przyjęciem zgłoszenia oficjalnie nic nie wiedzieli, ale powiadomili papieża, który był wtedy w Polsce. Odbywał triumfalną podróż do ojczyzny. Witały go setki tysięcy ludzi. Zawsze mnie zastanawiało, czemu zawiadamia się papieża podczas takiej podróży o dziewczynie, która nie wróciła do domu? – mówi brat Emanueli.
- Z tego, co pamiętam, papież dowiedział się zaraz przed powrotem do Rzymu. Nie chciałbym się pomylić, najpóźniej zaraz po powrocie. Wcześniej o niczym nie wiedzieliśmy – mówi Arturo Mari, fotograf Jana Pawła II. - Zareagował dokładnie tak, jak ojciec, który stracił córkę. Była jego parafianką, jego córką, jego domownikiem. Będąc w jego otoczeniu, czuło się jego emocje. Od razu zrobił to, co mógł. Natychmiast wyszedł i apelował z okna swojego apartamentu – dodał.
- Chcę wyrazić najżywsze współczucie wobec rodziny Orlandich, pogrążonej w rozpaczy z powodu córki, piętnastoletniej Emanueli, która od 22 czerwca nie wróciła do domu. Dzielę z rodzicami lęk i pełen napięcia niepokój, nie tracąc nadziei na człowieczeństwo osoby odpowiedzialnej za to zdarzenie – oświadczył 3 lipca 1983 roku Jan Paweł II.
- To papież potwierdził, że chodzi o porwanie, bo jako pierwszy mówił o osobach "odpowiedzialnych" – zwraca uwagę Pietro Orlandi. Media z całego świata podchwyciły temat. W gazetach pojawiały się ogłoszenia rodziny Emanueli z ich prywatnym numerem telefonu. Apel papieża wywołał lawinę spekulacji.
- Papież wystosował apel do porywaczy. Mówił o porywaczach. Takiego słowa użył, więc musiał wierzyć w takie wyjaśnienie. Jego słowa wywołały skandal, bo sugerowały, że Watykan wie, co stało się z zaginioną - mówi dziennikarz "La Stampy" Salvatore Cernuzio.
- Do dziś pamiętam słowa papieża: "Istnieje terroryzm międzynarodowy i sprawa Emanueli jest, niestety, przykładem terroryzmu międzynarodowego. Ale zrobimy wszystko, żeby wróciła do domu". Od tego momentu zaczęło się piekło – podkreśla Pietro Orlandi.
"Amerykanin" zaproponował wymianę Emanueli Orlandi za Mehmeta Alego Agcę
Dwa dni po apelu papieża do biura prasowego Watykanu, a potem do ojca Emanueli zadzwonił mężczyzna. Mówił po włosku z dziwnym akcentem, to był pierwszy tak poważny sygnał.
Na nagraniu słychać, jak mężczyzna mówi: "Słuchaj uważnie, mamy mało czasu. Chodzi o twoją córkę". - Funkcjonariusze z Watykanu na pewno się z wami skontaktują – mówił. Na pytanie o stan Emanueli, odpowiedział: "Bez obaw. Więcej mi nie wolno. Osobiście życzę, żeby sprawa dobrze się skończyła". - Nie martw się, funkcjonariusze bardzo szybko się do was odezwą – dodał.
- Znał kilka języków i był dobrze zorientowany w regułach panujących w Watykanie. Z powodu dziwnego akcentu od tamtej pory nazywano go "Amerykaninem" – mówi Laura Sgro, adwokatka rodziny Orlandi.
Dowodem na to, że Emanuela jest z porywaczem, miało być nagranie jej głosu w wypowiedzi, w której mówi: "Liceum imienia Vittoria Emanuela. Za rok będę w trzeciej klasie liceum". Jednak później okazało się, że głos Emanueli był wycięty z nagrania programu telewizyjnego, w którym dziewczyna wzięła udział jeszcze przed zaginięciem.
- Emanuela z całą klasą wzięła udział w programie, więc najprawdopodobniej te zdania, gdzie słychać jej głos, wycięto z telewizji lub nagrano ją w szkole. Ewidentnie nie jest to wiadomość od dziewczyny nagrana po porwaniu – przyznaje Laura Sgro.
- Moim zdaniem to jej głos. Nie mieliśmy wątpliwości od pierwszej chwili, gdy to usłyszeliśmy. Na pewno udzieliła jakiegoś wywiadu, Bóg wie gdzie. Nie nagrali tego porywacze. Teoretycznie jest to możliwe, ale świadczyłoby o daleko idącej organizacji porwania – uważa brat Emanueli. - Byliśmy wtedy pewni, że on albo ktoś blisko niego ma Emanuelę i w pewien sposób związaliśmy się z tym draniem. Spijaliśmy mu słowa z ust. Po niektórych rozmowach tata nawet mu dziękował – dodaje.
Dwa tygodnie po zaginięciu Emanueli "Amerykanin" zadzwonił do włoskiej agencji prasowej i przedstawił swoje żądanie: zaproponował wymianę Emanueli za Mehmeta Alego Agcę – mężczyznę, który przeprowadził zamach na papieża Jana Pawła II. - Agca był już poszukiwany w Turcji za kilka zabójstw, które miał na swoim koncie. Spokojnie wjechał do Włoch, strzelił do papieża i w trakcie ucieczki złapała go zakonnica. Rzuciła się na niego i został zatrzymany – opowiada Laura Sgro.
Śledczym nie udało się ustalić, czy ktoś zlecił Agcy zabójstwo papieża, czy działał sam. Po głośnym procesie Agca odsiadywał wyrok dożywocia we włoskim więzieniu. Minęły dwa lata od zamachu na Placu Świętego Piotra i wtedy zaginęła Emanuela. Ilario Martella, włoski prokurator wznowił śledztwo w sprawie zamachu na papieża. Nie wierzył, że Agca działał sam.
- Mój współpracownik spytał, czy wiem o dziewczynie porwanej w Rzymie i o żądaniu uwolnienia Alego Agcy w zamian za nią. Te zdarzenia, zamach i porwanie są ze sobą ściśle powiązane – uważa Ilario Martella.
Po telefonach od "Amerykanina" sprawą zaginięcia Emanueli zajęły się wszystkie włoskie służby. - Sam Agca przy wielu okazjach, podczas wywiadów i rozmów z bratem Emanueli, Pietrem, wydawał się bardzo dobrze poinformowany. Kiedyś powiedział: "Emanuela ma się dobrze, wkrótce wróci do domu". Jakby dokładnie znał losy dziewczyny – zwraca uwagę dziennikarz Salvatore Cernuzio.
- Sprawcy byli tak skuteczni, że wszystkie śledztwa w celu ustalenia czegokolwiek nie przyniosły rezultatów. Nic nie dała inwigilacja telefonów, sprawcy skutecznie wymykali się spod kontroli. To oni kontrolowali policję, a nie odwrotnie – podkreśla Ilario Martella.
Antychrześcijański Front Wyzwolenia Turkesh przyznaje się do porwania Emanueli Orlandi
Śledczy sprawdzali kolejne tropy. Jeden z nich wiązał tragiczne losy dziewczyny z zaginięciem innej 15-latki z Rzymu, Mirelli Gregori. Dziewczyna zniknęła niecałe dwa miesiące wcześniej. Ta informacja jest ważna, bo w sierpniu do porwania Emanueli przyznała się organizacja "Antychrześcijański Front Wyzwolenia Turkesh".
- Stwierdzili tak: "My porwaliśmy Mirellę. Prosiliśmy władze Watykanu o negocjacje w sprawie uwolnienia Agcy. Nie dostaliśmy odpowiedzi. Usunęliśmy Mirellę i zajęliśmy się Emanuelą", ale nie udostępnili żadnych dowodów, że dziewczyna żyje – wskazuje włoski prokurator.
Kolejny raz w sprawę zaangażował się papież. Po apelach Jana Pawła II do Orlandich, włoskiej agencji prasowej, a nawet prezydenta Włoch zgłaszali się ludzie, którzy twierdzili, że porwali Emanuelę i żądają wymiany. - Z czasem zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy ktoś nie wykorzystał dwóch zaginięć, żeby przyciągnąć uwagę, skupić zainteresowanie mediów – przyznaje Pietro Orlandi.
- Moim zdaniem tych dwóch spraw nic nie łączy. Myślę, że zaginięciem Mirelli i innymi sprawami posłużono się, by pogłębić chaos w sprawie i tak już bardzo skomplikowanej – uważa adwokat rodziny Orlandich.
Anonimowy telefon wskazuje na związek zaginięcia Emanueli Orlandi z Bandą della Magliana
Najbardziej kontrowersyjną teorię na temat śmierci dziewczyny wylansował główny egzorcysta Watykanu, ojciec Gabriel Amorth. - Wszędzie było głośno o jego szokującym oświadczeniu, że Emanuela padła ofiarą satanistycznej imprezy – zwraca uwagę Pietro.
Włoska prokuratura po 14 latach od zaginięcia dziewczyny umorzyła pierwsze śledztwo. Jednak Pietro Orlandi nigdy nie przestał szukać siostry. Na kolejny poważny trop, anonimowy telefon od widza popularnego we Włoszech programu o zaginionych, czekał prawie 10 lat.
- Żeby rozwiązać sprawę Emanueli Orlandi, sprawdźcie, kto jest pochowany w krypcie bazyliki świętego Apolinarego i jaką przysługę "Renatino" Enrico De Pedis zrobił kiedyś kardynałowi Polettiemu – powiedział nieznany mężczyzna.
Enrico De Pedis był jednym z szefów Bandy della Magliana. Organizacji przestępczej, która zaczęła swoją działalność od porwań ludzi. Zastrzelono go w lutym 1990 roku w Rzymie. De Pedis został pochowany w bazylice. Zgodę na pochówek w bazylice wydał kardynał Ugo Poletti, przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch. Ta informacja zszokowała Włochów.
- Kościół świętego Apolinarego znajduje się tuż obok szkoły muzycznej Emanueli. Tam, na przystanku autobusowym obok szkoły, widziano ją po raz ostatni. Wróciliśmy więc dokładnie w to samo miejsce, w którym zostawiliśmy Emanuelę. Jesteśmy w Rzymie i Banda della Magliana jest złem rzymskim, nie międzynarodowym – zwraca uwagę adwokat Laura Sgro.
Wybuchł skandal. Włoskie media rozpisywały się o ciemnych interesach mafii i Watykanu. Sugerowano, że Emanuela została porwana, żeby załatwić finansowe zatargi między prezesem Banku Watykańskiego kardynałem Paulem Marcinkusem i szefami Bandy della Magliana.
Grób w bazylice miał być nagrodą za porwanie Emanueli, a dowodem na to ciało dziewczyny ukryte w krypcie De Pedisa. Ruszyło kolejne śledztwo. Prokuratura musiała sprawdzić, kto pochowany jest w bazylice. - Watykan zezwolił na ekshumację w 2010 roku, a w maju 2012 roku grobowiec otwarto. Analizy potwierdziły, że grób w bazylice świętego Apolinarego zawiera szczątki De Pedisa, ale nie było tam Emanueli. Sąsiednie krypty kryły szczątki ludzi z bardzo dawnych epok. Ani śladu Emanueli – mówi Salvatore Cernuzio.
Zeznania Sabriny Minardi na temat porwania Emanueli Orlandi
Przesłuchano Sabrinę Minardi, kochankę De Pedisa. Jej zeznania to kolejny, szokujący zwrot akcji w tej sprawie. - W 25. rocznicę zaginięcia Emanueli zorganizowaliśmy akcję rozlepiania plakatów. Rano zadzwonił do mnie pewien dziennikarz. Sądziłem, że chodzi o plakaty, które zobaczył, ale on spytał, czy słyszałem o zeznaniach Minardi – wspomina Pietro Orlandi.
Minardi zeznała, że Emanuela została przekazana De Pedisowi. Następnie przewieziono ją do domu jego rodziców w Torvaianica, gdzie spędziła kilka dni. Na pytanie o to, kiedy rozpoznała Emanuelę Orlandi, odparła: "Kiedy wsiadła do samochodu i zaczęłyśmy rozmawiać. Zrozumiałam, że to ona".
- Minardi zeznała, że któregoś dnia De Pedis zawiózł ją do domu na peryferiach, gdzie wrzucił do betoniarki pełne worki. Według jej wersji De Pedis powiedział jej, że jest w nich między innymi ciało Orlandi – mówi prokurator Giancarlo Capaldo. - Niestety, kiedy zająłem się tą sprawą, stało się coś fatalnego. Zeznania Minardi zostały nielegalnie udostępnione mediom – dodaje.
- Od tej chwili Minardi zaczyna zmieniać wersje. Dodaje pewne elementy, inne neguje albo ich nie pamięta – zwraca uwagę Laura Sgro. Minardi przestraszyła się - dla śledczych stała się niewiarygodna, a jej zeznania bezwartościowe. W 2016 roku włoska prokuratura znów umorzyła swoje śledztwo.
Pietro Orlandi jednak twierdzi, że w Watykanie ukryte są dokumenty dotyczące jego siostry. Od lat wzywa o ujawnienie wszystkich dostępnych informacji. Watykan milczy.
Kaseta z przerażającym nagraniem – fałszywy trop ws. zaginięcia Emanueli Orlandi
25 dni po zaginięciu dziewczyny w rzymskiej filii włoskiej agencji prasowej znaleziono plakat z wizerunkiem Emanueli, a w środku kasetę z przerażającym nagraniem.
- Pamiętam, że 17 lipca to była niedziela. Agencja prasowa powiadomiła telefonicznie nasze biuro, że mamy odebrać doręczoną im kasetę magnetofonową. Osobiście pojechałem po nią do siedziby agencji. Razem z podoficerem dyżurnym i moimi kolegami postanowiliśmy odsłuchać ją, sprawdzić, co zawiera – mówi były funkcjonariusz wydziału dochodzeń i operacji specjalnych Antonio Asciore.
- Na pewno słychać tam krzyki i pełne zdania. W tych zdaniach, mimo że upłynęło tyle lat, od razu rozpoznałem głos Emanueli – mówi Pietro Orlandi. - Znaleziona kaseta została przesłuchana tego samego wieczora, poddana analizie i spisana. Były tam głosy kobiece i trzy głosy męskie. Kaseta w końcu trafiła do prokuratury. Nagranie, które tam jest i które odsłuchałem ponownie w 2015 roku, trwa trzy minuty i zawiera tylko głos kobiety – dodaje.
- Dla mnie to brzmi jak akt seksualny, a nie jęki z bólu. Ja wcześniej słyszałem co innego. To jest nagranie, kojarzące się z porno – wyjaśnia Antonio Asciore. - Pamiętam odgłosy tortur z innych sytuacji. "Dość", "Zamknij się", "Milcz", "Przestań". I zawsze słychać było płacz. To, co słyszymy teraz, to jest najłagodniejszy fragment całości, której wysłuchałem tamtego wieczora. Gdybym wysłuchał tylko tego, spałbym spokojnie. A nie zmrużyłem oka, myśląc o nagraniu – dodaje.
- O dziwo, parę dni później śledczy zadzwonił do ojca i powiedział: "Potwierdziliśmy, że są to fragmenty filmu porno, bez związku z Emanuelą". Ojciec i my wszyscy poczuliśmy wielką ulgę. Od tamtej pory nie myśleliśmy o tej kasecie – wspomina Pietro.
Na nagraniu wyraźnie słychać, że czegoś brakuje, słychać cięcia. Nie ma na nim męskich głosów, które opisane są w dokumentach śledztwa. Nie wiadomo, czy uznano je za nieistotne, czy nagranie zostało celowo przerobione. - Trop seksualny, związany z pedofilią, powinien być dogłębnie zbadany, ale nie prowadzono śledztwa w tym kierunku. Także z powodu całkowitego braku współpracy ze strony Watykanu – podkreśla Laura Sgro.
Anonimowy list ws. zaginięcia Emanueli Orlandi
Dlatego dla Pietra upalny 11 lipca 2019 roku był przełomowy. - W zeszłym roku dostałam anonimowy list. W kopercie było zdjęcie rzeźby anioła i notka, ktoś napisał: "Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie jest Emanuela, szukaj tam, gdzie patrzy anioł" – przekazuje adwokat rodziny Orlandi.
Watykan zezwolił na otwarcie dwóch grobów Cmentarza Teutońskiego na swoim terenie. - Watykan zdecydował się na ten bardzo ważny krok, żeby włączyć się do gry. Pierwszy raz współpracowali w jakimś sensie – przyznaje Pietro. - Technicy zdjęli marmurową płytę. Spodziewałem się zobaczyć trumnę, ale tam była ziemia. Rozkopano ją do głębokości około 35 centymetrów. Potem natrafiono na coś twardego i pustkę pod spodem. Spuszczono tyczkę, żeby zmierzyć wysokość. Wynosiła trzy metry. Technicy powiększyli otwór i zeszli na dół – dodaje.
Okazało się, że groby są puste. - Nie ma w nich trumien ani kości. Są całkowicie puste – relacjonowała licznie zebranym dziennikarzom Laura Sgro. - Odjechaliśmy stamtąd wczesnym popołudniem. Ekipa zrobiła jeszcze jedno podejście, w budynku tuż obok grobów. Znaleziono tam dwie klapy, po otwarciu których od razu rzuciła się w oczy ogromna ilość kości – wspomina adwokat.
- Co najmniej tysiąc kości z bardzo wielu zwłok. Było tam dużo czaszek, niektóre ludzi dorosłych, ale też dzieci i niemowląt – przekazuje Pietro Orlandi. - Może ktoś wysłał wskazówkę, żeby to ossuarium wyszło na jaw? Może nie ma to związku z Emanuelą, może chodziło o ujawnienie czegoś innego? Myślę o tym od dawna i czasem nachodzą mnie wątpliwości. Dlaczego ktoś wskazał to miejsce? – zastanawia się.
Analiza kości ekshumowanych z watykańskich grobów trwała prawie dwa lata. Okazało się, że nie było wśród nich szczątków Emanueli. Najmłodsze znalezione kości miały ponad 70 lat.
Czytaj więcej: Szukają śladów od 36 lat. Wydobyli kości
- Myślę, że rozwiązanie tej zagadki będzie prostsze niż wszystko, co powiedziano. Prostsze, ale nie łatwiejsze, bo mówimy o tragedii Emanueli i tej rodziny. Najprawdopodobniej coś wymknęło się spod kontroli, a powiązania z Watykanem rozdęły sprawę do ogromnych rozmiarów, robiąc z niej kryminalną sensację – uważa dziennikarz Salvatore Cernuzio.
- Ta straszna sprawa toczy się dalej, wychodzą na jaw różne manipulacje, a prawdy nadal nie znamy – podkreśla fotograf papieża Arturo Mari. - Skoro do dziś nie doszliśmy do żadnych wniosków, mogę tylko powiedzieć, że w trybie oficjalnym zrobiono wszystko, co możliwe. Widać, jakie są rezultaty. Nie ma już żadnego punktu zaczepienia, od którego można by było odbić i zacząć nowy trop. Wszystko już zrobiono – dodaje.
Wiele lat poszukiwań i przerażających teorii spiskowych dotyczących sprawy Emanueli nie zniechęciły jej brata, Pietra Orlandiego. W czerwcu obchodził kolejną rocznicę zaginięcia siostry. Wzywał papieża Franciszka do ujawnienia wszystkich dokumentów związanych z tą sprawą. Papież nie odpowiedział.
- Sprawa będzie się ciągnąć, dopóki nie znajdziemy Emanueli – zapewnia Laura Sgro. - Bez urazy dla tych, którzy sądzą, że otwarcie grobów zaspokoi potrzebę prawdy u rodziny, od wielu lat szukającej ukochanej córki i siostry – podkreśla. - Dopóki nie mam dowodu, czyli ciała, mam obowiązek szukać jej żywej – dodaje Pietro Orlandi.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24