Wtorkowe wybory do parlamentu Izraela to referendum w sprawie premiera Benjamina Netanjahu i wybór między liberalną a etnocentryczną demokracją – uważa Ofer Kenig z Izraelskiego Instytutu Demokracji (IDI).
- Te wybory są referendum na temat Bibiego: czy jest się za nim, czy przeciwko niemu, czy uważa się, że jest skorumpowany, czy jest dobrym przywódcą - zauważa Ofer Kenig, badacz izraelskiego systemu wyborczego z IDI z siedzibą w Jerozolimie.
- Druga, głębsza sprawa dotyczy tego, jak postrzega się izraelską demokrację. Czy jako liberalną, pluralistyczną, z silnymi sądami, wolnością mediów, prawami człowieka i równością, czy też jest się za bardziej etnocentryczną demokracją, z mniejszymi prawami dla Arabów, z bardziej ograniczoną niezależnością sądów i ograniczaną wolnością prasy - wskazuje Ofer Kenig.
- Oczywiście Izrael jest wyjątkowy ze względu na konflikty i różnorodność etniczną, ale wciąż pozostaje pytanie: czy chcemy być pluralistyczną zachodnią demokracją, czy demokracją żydowską - dodał.
Kenig tłumaczy, że jeśli ktoś w Izraelu jest za tym pierwszym rozwiązaniem, głosuje na centrolewicę, a jeśli za drugim – to popiera prawicę i żydowskie partie religijne. Ekspert zastrzega, że wykluczyłby z tego podziału Arabów. - Arabska populacja ma swoją odrębność, to znaczy wielu Arabów w naszym społeczeństwie ma bardzo tradycyjne podejście. W pewien sposób ma wiele wspólnego np. z ultraortodoksyjnymi Żydami - zauważa.
- Ale z drugiej strony Arabowie są bardziej centrolewicowi. Są mniejszością i chcą oczywiście, żeby kładziono w kraju większy nacisk na prawa człowieka, na silne sądy, które powinny chronić ich status wśród żydowskiej większości - stwierdził Ofer Kenig.
Z Indeksu Demokracji 2018, sporządzonego przez IDI i obejmującego szereg badań opinii publicznej, wynika, że "dumnych z bycia Izraelczykami" jest 88 proc. Żydów i 51 proc. Arabów. Z kolei 67 proc. Żydów i 66 proc. Arabów zgadza się ze stwierdzeniem, że "większość arabskich obywateli Izraela chce integrować się w społeczeństwie izraelskim i być jego częścią". Nie podziela tego zdania 31 proc. Żydów i 34 proc. Arabów.
- Chociaż populację ludności arabskiej w Izraelu szacuje się na ok. 20 proc. (w liczącym ok. 8,6 mln kraju), to do niedawna udział Arabów w Knesecie był niewielki. W ciągu ostatnich dwóch dekad jednak nieco wzrósł. To samo tyczy się kobiet – jeszcze przed 30 laty w Knesecie zasiadało tylko siedem kobiet, teraz mamy ich 35 - wskazuje Ofer Kenig.
Według niego można więc ogólnie stwierdzić, że Kneset na przestrzeni ostatnich lat stał się bardziej reprezentatywny. - Niektóre partie rezerwują miejsca dla kobiet. Z kolei partiom arabskim przez lata po prostu udało się zwiększyć liczbę swych polityków w parlamencie - dodaje.
"Głosuje się na partię, nie na kandydata"
Posłowie do liczącego 120 miejsc Knesetu wybierani są według ordynacji proporcjonalnej w jednym okręgu wyborczym, który obejmuje cały kraj. - W Izraelu głosuje się na partię, nie na kandydata. Na karcie do głosowania widać tylko nazwę ugrupowania, nic poza tym - zaznacza Kenig, wskazując, że potrzebna jest reforma tego systemu.
Uważa, że "wyborcom należy dać szansę, żeby mogli zagłosować na konkretnego człowieka". - To zwiększyłoby ich udział w życiu politycznym, stworzyłoby bardziej odpowiedzialny związek między politykiem a obywatelem - dodaje.
Sondaż
Centrolewicowy sojusz Niebiesko-Białych Benny'ego Ganca dostałby 30, a prawicowy Likud premiera Benjamina Netanjahu 26 mandatów w liczącym 120 miejsc Knesecie - wynika z sondażu opublikowanego w piątek przez dziennik "Jedijot Achronot". Ale to premier Netanjahu, jeśli uzyskałby poparcie ze strony innych partii prawicowych, skrajnie prawicowych i religijnych, w tym ortodoksyjnych, mógłby mieć większość 63 mandatów - głosi sondaż. Z kolei lider Niebiesko-Białych, były szef sztabu generalnego Benny Ganc przy poparciu partii lewicowych, centrolewicowych, a także arabskich mógłby dostać zaledwie 57 mandatów, a więc poniżej bezwzględnej większości 61 mandatów, potrzebnej do utworzenia większościowej koalicji rządowej.
Autor: asty\mtom / Źródło: PAP