Wyborcy zatrudnieni w przemyśle amerykańskiego Pasa Rdzy w 2016 roku odwrócili się od demokratów i zawierzyli Donaldowi Trumpowi. Teraz ocenią, czy spełnił obietnicę "przywrócenia wielkiej Ameryki".
Biali robotnicy przemysłowi ze Środkowego Zachodu, których mocno doświadczyła globalizacja i otwarcie rynków, przypomnieli o sobie jako kluczowym bloku wyborczym w 2016 roku. Wielu z nich głosowało wcześniej na Demokratów i Baracka Obamę, ale przed czterema laty postawiło na Donalda Trumpa. Na fali hasła "Make America Great Again, MAGA (pol. Uczyńmy Amerykę znów wielką)" republikanin dokonał wyłomu w "niebieskiej ścianie" stanów opowiadających się tradycyjnie za demokratami. Ku zaskoczeniu obserwatorów i wbrew większości sondaży zwyciężył w Pensylwanii, Michigan i Wisconsin.
"Zardzewiałe fabryki są jak nagrobki rozrzucone po naszym kraju"
W znacznym stopniu udało to mu się dzięki niechęci wobec ówczesnej kandydatki demokratów. "Hillary Clinton do więzienia 2016" – takie przydrożne plakaty wywieszano cztery lata temu w zachodniej Pensylwanii. Mnóstwo wyborców na Środkowym Zachodzie uwierzyło w miliardera z Nowego Jorku, który chce przywrócić USA dawny blask. W kampanii dał się zapamiętać głównie z jednego – obietnic miejsc pracy.
- Zardzewiałe fabryki są jak nagrobki rozrzucone po naszym kraju – mówił Trump w trakcie mowy inaugurującej jego prezydenturę. W cztery lata rządów - tak jak zapowiadał w kampanii - zakończył Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (NAFTA), nakładał cła na Chiny oraz UE i zmniejszał regulacje. Liczba miejsc pracy na Środkowym Zachodzie nie wykazywała jednak wielkich wahań. Otwierały się nowe fabryki, ale równocześnie wiele się zamykało.
Ken Kollman, profesor politologii z Uniwersytetu Michigan, uważa że nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy za Trumpa miejsca pracy dla robotników wróciły na Środkowy Zachód. - Jest bardzo trudno to ocenić. Ważne jest to jednak, co uważają o tym ludzie, a to zależy od ich poglądów politycznych. Bardzo lojalni wyborcy Trumpa uważają, że przywrócił miejsca pracy, wyborcy demokratów uważają, że nie – tłumaczy.
Szef centrali związków zawodowych AFL-CIO w Ohio Tim Burga wystawia jednak gospodarzowi Białego Domu surową ocenę. - Teraz trzeba pokazać, co się zrobiło, a Trump nie zrobił wiele dla ludzi pracy. Związki zawodowe zorientują się, że złamał obietnicę – twierdzi.
"Brali rzeczy za pewnik. I spójrzcie, co się stało"
Mimo kryzysu gospodarka konsekwentnie uznawana jest przez Amerykanów za silną stronę Trumpa. W tej kwestii cieszy się według opublikowanego w niedzielę sondażu dla dziennika "Wall Street Journal" zaufaniem 55 proc. obywateli USA. W badaniu dla gazety "New York Times" 54 proc. mieszkańców Środkowego Zachodu stwierdziło, że za rządów prezydenta Trumpa ich poziom życia się polepszył. Dane te napawają republikanów wyborczym optymizmem.
O zwycięstwie na Środkowym Zachodzie według Kollmana zadecyduje jednak głównie mobilizacja elektoratów. - Jeśli wyborcy obu partii stawią się masowo, to mamy 50-50. Jednak jeśli jedno ugrupowanie zmobilizuje się bardziej, to ta partia wygra – przekonuje.
To dlatego były demokratyczny prezydent Barack Obama nawoływał pod koniec października w Filadelfii do wyjścia do lokali wyborczych i przypominał, że w 2016 roku elektorat demokratów zawiódł. - Nie możemy być z siebie zadowoleni. Ostatnim razem tak było. Ludzie byli trochę leniwi. Brali rzeczy za pewnik. I spójrzcie, co się stało – mówił na wiecu o wyborach sprzed czterech lat.
Bitwa na przedmieściach
W spolaryzowanym amerykańskim społeczeństwie popularne ogródkowe banery nie pozostawiają złudzeń – w miastach, w tym Filadelfii, dominuje kandydat demokratów Joe Biden, który ma uratować kraj przed populizmem i rasizmem. Prowincja to miejsce, gdzie ubiegający się o reelekcję prezydent uznawany jest za charyzmatycznego pogromcę politycznej poprawności.
Rzut oka na wyborczą mapę z 2016 roku potwierdza wyraźny podział między amerykańską prowincją i miastami. Wielkie aglomeracje, nawet na południu czy w tradycyjnie republikańskich stanach, opowiedziały się zdecydowanie za Clinton. Za niespodziewaną "czerwoną falę" (kolor republikanów) cztery lata temu odpowiadała przywiązana do tradycji prowincja, która do urn stawiła się liczniej niż zakładały to niektóre sondaże.
Wiele wskazuje, że w 2020 roku bitwa rozegra się na przedmieściach. Tu sytuacja na Środkowym Zachodzie przedstawia się dla prezydenta gorzej niż cztery lata temu. U białych wyborców z wyższym wykształceniem Trump w Ohio wygrał w 2016 roku o 24 punkty procentowe; tegoroczny sondaż Fox News pokazuje, że w tym roku w tej grupie remisuje. Wybory środka kadencji z 2018 roku były zwycięstwem Demokratów na Środkowym Zachodzie. W Michigan wygrali w wyborach na gubernatora, wicegubernatora, prokuratora generalnego i do Senatu.
Kollman uważa, że także w tym roku dane spływające z wczesnego głosowania są w Michigan optymistyczne dla Partii Demokratycznej. - Przyrosty w liczbie osób głosujących wcześnie dotyczą głównie obszarów wybierających demokratów. To Detroit, ale i ośrodki akademickie na zachodzie stanu – zauważa. Podkreślając, że "wydaje się, iż Biden ma przewagę", politolog zaznacza, że 2016 rok nauczył, iż nie można wyrokować zawczasu.
Źródło: PAP