Japonia po raz pierwszy weźmie udział w amerykańsko-australijskich manewrach wojskowych "Talisman Saber". Decyzja ta jest kolejnym elementem inspirowanej przez Waszyngton strategii tworzenia koalicji, która ma przeciwstawić się chińskiej potędze.
Dowództwo japońskich wojsk lądowych podjęły decyzję o wysłaniu żołnierzy na amerykańsko-australijskie wielkie manewry wojskowe "Talisman Saber". W ćwiczeniach, które rozpoczną się 7 lipca, weźmie udział w sumie około 27 tysięcy żołnierzy.
Japończycy tłumaczyli tę decyzję chęcią udoskonalenia współpracy taktycznej z wojskami amerykańskimi. W rzeczywistości jest to jednak coś więcej. To kolejny element stopniowej realizacji wielkiego amerykańskiego planu - wzmocnienia współpracy wojskowej demokratycznych potęg Azji Wschodniej, które stanowić mają przeciwwagę dla rosnących w siłę Chin.
USA meblują Azję Wschodnią
To nie pierwsza próba zaprowadzenia przez Amerykanów własnego porządku w zachodniej części Pacyfiku. Oparta jest o sojusze nawiązywane po II wojnie światowej, przede wszystkim z Japonią, ale też z Koreą Południową, Tajwanem, Filipinami czy Australią.
W czasach zimnej wojny chodziło o tworzenie antykomunistycznych bloków i globalną rywalizację ideologiczną ze Związkiem Radzieckim. Gdy już upadł ZSRR, współpraca USA z niektórymi ze wschodnioazjatyckich sojuszników przestała być tak naturalna i uległa pewnemu rozluźnieniu. Zamknięto m.in. wielką amerykańską bazę wojskową w Subic Bay na Filipinach.
Jednak od kilku lat, przede wszystkim od ogłoszenia w 2012 roku przez Baracka Obamę "zwrotu ku Azji", w regionie pojawiła się nowa dynamika. Rosnąca potęga Chin skłoniła nie tylko USA, ale też ich zimnowojennych sojuszników do ponownego zacieśnienia relacji. Tym razem współpraca militarna powstrzymywać nie komunizm, ale Chiny, które stają się w polityce regionalnej coraz bardziej asertywne.
Zwrot USA ku Azji nie opiera się jedynie na kwestiach bezpieczeństwa, te jednak są potencjalnie najbardziej niebezpiecznym jego komponentem. Do 2020 roku na Pacyfiku rozmieszczone mają zostać dodatkowe amerykańskie siły, w tym sześć z prawdopodobnie 11 posiadanych wówczas grup lotniskowców. Kluczowe znaczenie ma przy tym fakt, że współpracujące z USA państwa bardzo szczelnie otaczają Chiny od wschodu, uniemożliwiając im swobodny dostęp do Pacyfiku.
Uszczelnianie "pierścienia"
Japonia ma być północnym krańcem tego wojskowego sojuszu, który niczym pierścień otoczy Chiny od strony morza. To drugie po Chinach regionalne mocarstwo od końca II wojny światowej jest kluczowym sojusznikiem Waszyngtonu, a na jego terytorium stacjonuje niespełna 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy.
Ubiegłoroczna reinterpretacja pacyfistycznej konstytucji Japonii oraz rewizja sojuszu wojskowego z USA w kwietniu 2015 r. po raz pierwszy po II wojnie światowej umożliwiły japońskim wojskom udział w operacjach wojskowych w innych częściach świata oraz globalną kooperację wojskową. Jak podkreślili przywódcy obu państw, nadało to nowy kierunek ich sojuszowi.
U granic Chin
Centralny odcinek "pierścienia" stanowić mają położone najbliżej chińskiego terytorium Korea Południowa oraz Tajwan. W Korei stacjonuje 28,5 tys. amerykańskich żołnierzy i jest to drugi, obok Japonii, najważniejszy sojusznik USA w regionie. Co więcej, w przypadku wybuchu wojny, Amerykanie mają przejąć dowództwo również nad koreańskimi wojskami.
Relacje USA z Tajwanem obciążone są zdecydowanym sprzeciwem Pekinu, który uniemożliwia obecność amerykańskich żołnierzy na wyspie czy wspólne ćwiczenia wojskowe, znacząco utrudnia również sprzedaż broni. Tajwan posiada jednak amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa, a w razie konfrontacji z Chinami stałby się jednym z kluczowych sojuszników.
Południowe "domknięcie"
Od południa "domykać okrążenie" ma Australia, na terytorium której znajduje się m.in. amerykańsko-australijska stacja śledzenia satelitów. W ubiegłym roku podpisane zostało porozumienie wojskowe, na mocy którego liczba amerykańskich żołnierzy stacjonujących w tym państwie ma wzrosnąć do 2,5 tysiąca. Prowadzone są również rozmowy na temat utworzenia małej amerykańskiej bazy morskiej, a oba państwa łączy pełnoprawny sojusz wojskowy.
Ten szkielet uszczelniany jest dodatkowo mniej znaczącą współpracą z kilkoma innymi państwami regionu, m.in. z Singapurem, w którym stacjonują amerykańskie okręty, czy Indonezją i Filipinami, z którymi w ciągu ostatniego roku USA podpisały nowe umowy o rozszerzeniu współpracy wojskowej.
Trzy filary współpracy
Tworzona koalicja wojskowa opierać się ma na trzech filarach. Najważniejszym z nich jest porozumienie polityczne, w którym państwa te podzielają poczucie zagrożenia ze strony Chin i uważają amerykańską obecność w regionie za gwaranta stabilności. Państwa regionu w różnym stopniu prezentują takie stanowisko, ich umacnianiu wyraźnie sprzyja jednak coraz bardziej konfrontacyjna polityka Chin.
Waszyngton lubi dodawać do tego "wyznawanie wspólnych demokratycznych wartości", ale jest to raczej wygodny przypadek. Amerykanie równie chętnie tworzą bowiem strategiczne sojusze z państwami niedemokratycznymi, co doskonale widać choćby na przykładzie ich współpracy z Arabią Saudyjską.
Kompatybilne uzbrojenie
Drugim elementem jest korzystanie z podobnego, kompatybilnego sprzętu wojskowego. Wszystkie tworzące "pierścień" państwa używają amerykańskiej broni i technologii, ewentualnie własnych konstrukcji, które są oparte na lub choćby przystosowane do współdziałania z amerykańskim sprzętem.
O tym, jak kluczowa jest kompatybilność nowoczesnego uzbrojenia, mogliśmy się przekonać na przykładzie zbudowanych według rosyjskich wymagań francuskich okrętów klasy Mistral, których, mimo wstrzymania realizacji kontraktu, nie jest w stanie przejąć marynarka Francji.
Coraz częstsze manewry
Trzecim filarem są rzeczywista współpraca wojskowa, rozwijana w trakcie coraz liczniejszych wspólnych manewrów. Są to przede wszystkim ćwiczenia dwustronne lub wielostronne z udziałem armii USA, jak m.in. doroczne wiosenne manewry na Półwyspie Koreańskim czy manewry morskie MALABAR z udziałem Indii, a czasem także Japonii, Australii i Singapuru.
Coraz częstsze są również manewry państw obawiających się Chin bez udziału Amerykanów. Szczególnie mobilizująco działają w tym zakresie chińskie roszczenia na Morzu Południowochińskim, których nasilenie w ostatnim czasie doprowadziło m.in. dwa tygodnie temu do wspólnych ćwiczeń flot Japonii i Filipin.
Twarde zderzenie z rzeczywistością
Tworzenie pierścienia militarnego pod przywództwem USA, które otoczy Chiny, jest jednak skazane na niepowodzenie, istnieją bowiem wewnętrzne animozje pomiędzy mającymi je tworzyć państwami. Ich źródłem jest zwłaszcza Japonia, która wciąż nie rozliczyła się ze swoją imperialistyczną przeszłością. Ma to niebagatelne znaczenie m.in. w relacjach koreańsko-japońskich i mogłoby zostać zepchnięte na dalszy plan jedynie w obliczu naprawdę poważnego zagrożenia zewnętrznego.
Innym problemem jest dość przeciętny poziom proamerykańskich sympatii w regionie. W niektórych państwach, jak np. w Indonezji, utrzymuje się znacząca nieufność i niechęć wobec polityki Waszyngtonu, w innych, jak Korea Południowa i Japonia, widoczne jest zmęczenie obecnością amerykańskich żołnierzy. W efekcie powstają również koncepcje zagwarantowania sobie bezpieczeństwa bez tak kluczowej roli USA. Japonia np. oferuje państwom Azji Południowo-Wschodniej rozwój relacji dwustronnych służący powstrzymywaniu Chin.
Nieoczywiste jest również poczucie zagrożenia ze strony Chin. Mimo istniejących w regionie sporów terytorialnych, chcąc lub nie, Chiny są najpotężniejszym regionalnym sąsiadem i nikomu nie zależy na zbyt pochopnym nadwyrężaniu relacji dwustronnych.
Należy przy tym pamiętać, że Pekin jest obecnie najważniejszym partnerem gospodarczym niemal wszystkich państw regionu i jako taki przynosi nie tylko hipotetyczne zagrożenie, ale przede wszystkim realne korzyści. Obawa przed nierozdrażnianiem Chin i wiążącymi się z tym stratami gospodarczymi jest w efekcie ważnym czynnikiem osłabiającym współpracę wojskową z Amerykanami.
Losy "pierścienia" w rękach Chin
Paradoksalnie można więc stwierdzić, że to Pekin zdecyduje o powodzeniu tworzonego przez USA "pierścienia" wokół chińskich wybrzeży. Jeżeli będzie udawało mu się rosnąć w siłę i realizować własne interesy przy poszanowaniu interesów innych państw regionu, USA pozostaną "sojusznikiem rezerwowym", z którym warto utrzymywać relacje, ale nie kosztem współpracy z Chinami.
Jeżeli jednak chińska polityka regionalna okaże się zbyt konfrontacyjna, Pekin sam wepchnie wschodnioazjatyckich sąsiadów w ramiona Waszyngtonu. W ten sposób znacznie skomplikowałby sobie uzyskanie statusu "odpowiedzialnego wielkiego mocarstwa", do którego z dumą aspiruje.
Autor: Maciej Michałek\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy