|

Messi wplątany w wojnę Izraela z Palestyną. "Spalcie jego koszulki"

JERUSALEM, ISRAEL - NOVEMBER 16: A general view of inside the Teddy stadium ahead the UEFA Euro 2020 Qualifier between Israel and Poland on November 16, 2019 in Jerusalem, Israel
JERUSALEM, ISRAEL - NOVEMBER 16: A general view of inside the Teddy stadium ahead the UEFA Euro 2020 Qualifier between Israel and Poland on November 16, 2019 in Jerusalem, Israel
Źródło: Photo by Jan Hetfleisch - UEFA/UEFA via Getty Images

Czy z nienawiści do innego kraju można zrezygnować z marzeń o olimpijskim medalu? Irańscy i arabscy sportowcy regularnie bojkotują rywali ze znienawidzonego Izraela. Tego wymaga od nich władza i poczucie dumy. Izraelscy kibice Beitaru Jerozolima nie pozostają w tej materii dłużni, życząc Arabom śmierci. W Izraelu, Iranie i Palestynie sport to też wojna. Przekonał się o tym nawet Leo Messi.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Na igrzyska olimpijskie w Atenach w 2004 roku irański judoka Arash Miresmaeili jechał jako faworyt. Był wówczas aktualnym mistrzem świata w kategorii do 66 kg i - jak sam mówił - dobrze przygotował się do olimpijskiej rywalizacji. Z zawodami pożegnał się jednak już po pierwszej rundzie. A właściwie jeszcze przed nią.

Przed pierwszą walką okazało się, że Miresmaeili o dwa kilogramy przekracza limit wagowy. To oznaczało dyskwalifikację. Przyczyną niespodziewanego przybrania na wadze nie była nieodpowiednia dieta czy niekontrolowane zajadanie stresu. Irańczyk celowo złamał regulamin, gdy losowanie zdecydowało, że jego rywalem na macie będzie Ehud Vaks - reprezentant Izraela. Z punktu widzenia Miresmaeiliego, a przede wszystkim rządzących w Iranie ajatollahów, niemal ostentacyjne niepodjęcie walki z przedstawicielem znienawidzonego i nieuznawanego państwa było kwestią honoru. Olimpijski sukces przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

"Sport to dla nich też polityka i bezpieczeństwo"

By zrozumieć tę kuriozalną sytuację, trzeba spojrzeć na irańską politykę wobec Izraela.

- Ajatollahowie uważają Izrael za twór kolonijny. Porównują go do nazistowskich Niemiec i chcą wymazania Izraela z mapy - tłumaczy Łukasz Przybyszewski, iranista z think thanku Abhaseed Foundation Fund.

Ta radykalna retoryka znajduje odzwierciedlenie na każdym polu. Sport nie jest wyjątkiem.

- W Iranie wszystko jest polityką i wszystko jest bezpieczeństwem. A więc sport to dla nich też polityka i bezpieczeństwo, dlatego nigdy nie pozwolą na odstępstwa, które rzucałyby cień wątpliwości na charakter i cele władzy. Dla nich to byłaby dwulicowość, obłuda i korupcja ideologiczna władzy - mówi Łukasz Przybyszewski.

Arash Miresmaeili na igrzyska w Atenach niemal 20 lat temu jechał jako faworyt
Arash Miresmaeili na igrzyska w Atenach niemal 20 lat temu jechał jako faworyt
Źródło: Stanley Chou/ALLSPORT/Getty Images AsiaPac

Dlatego Miresmaeili nie był ani pierwszym, ani ostatnim judoką z Iranu, który de facto odmówił walki z reprezentantem Izraela. Inni też znajdowali sobie wymówki, takie jak nagła choroba czy kontuzja. Przyjętą praktyką jest też celowe przegrywanie walk, których wygranie oznaczałoby rywalizację z Izraelczykiem w kolejnej rundzie.

Arash Miresmaeili wrócił z Aten bez medalu, ale na osłodę sportowej porażki władze zrobiły z niego bohatera. Dostał nagrodę finansową należną mistrzom olimpijskim, a ówczesny prezydent kraju Mohammad Chatami stwierdził, że zachowanie Miresmaeiliego przejdzie do historii irańskich zwycięstw. Dziś Miresmaeli jest szefem krajowej federacji judo i stoi na straży tego, by jego koledzy też nie walczyli z Izraelczykami. I w ogóle trzymali się od nich z daleka. Na tegorocznych mistrzostwach świata weteranów w judo w Wieliczce Mostafa Rajaei bezpośrednio nie rywalizował z Maksimem Svirskim z Izraela, ale gdy obaj stanęli na podium, podał mu rękę. To wystarczyło, by rodzima federacja nałożyła na Irańczyka dożywotnią dyskwalifikację, połączoną z zakazem wstępu na obiekty sportowe w kraju.

- Bliskowschodnia polityka jest totalna i nie uznaje wyjątków. Tamtejsze społeczeństwa są przyzwyczajone, że nie ma żadnych odstępstw. Gdyby się pojawiły, ludzie zaczęliby się gubić, pytać, szukać kolejnych furtek. Władze i elity nie mogą sobie na to pozwolić - zaznacza Łukasz Przybyszewski.

Na mistrzostwach świata w 2019 roku w strefie medalowej znalazł się Saeid Mollaei. W finale walczyłby z Izraelczykiem Sagim Mukim, więc władze państwowe i decydenci sportowi oczekiwali, że Mollaei przegra półfinałową walkę. I rzeczywiście przegrał, choć jak później twierdził - sportowo. O politycznych naciskach poinformował media. W obawie o konsekwencje swojej niesubordynacji wyjechał do Niemiec, a potem przyjął mongolskie obywatelstwo. I to dla tego kraju zdobył w 2021 roku w Tokio srebrny medal olimpijski. Do startu w tamtych igrzyskach przygotowywał się z reprezentacją Izraela.

Saeid Mollaei w drodze po olimpijskie srebro dla Mongolii
Saeid Mollaei w drodze po olimpijskie srebro dla Mongolii
Źródło: Harry How/Getty Images

Polityka bojkotu izraelskich sportowców nie dotyczy tylko Iranu i judo. W ostatnich latach takiej rywalizacji nie podejmowali też zawodnicy z Kuwejtu, Omanu, Libanu czy Indonezji.

Działacze międzynarodowych federacji coraz częściej i coraz ostrzej próbują walczyć z takimi postawami. W 2004 roku powołana przez Międzynarodową Federację Judo komisja nie dopatrzyła się powodu do ukarania Miresmaeiliego, ale już po mistrzostwach świata w 2019 roku algierski judoka Fethi Nourine został zdyskwalifikowany na dziesięć lat.

W tym roku FIFA odebrała Indonezji prawo do organizacji piłkarskich mistrzostw świata do lat 20, gdy władze Bali odmówiły wjazdu na wyspę izraelskiej delegacji. Turniej w ostatniej chwili przeniesiono do Argentyny.

Wygnanie z Ziemi Obiecanej

Na igrzyskach azjatyckich w 1974 roku Izrael rozegrał swój ostatni mecz piłkarski przeciwko Iranowi. I ostatni w ramach AFC (azjatycki odpowiednik UEFA), do której należał od 1948 roku. Na wniosek Kuwejtu, i przy poparciu krajów arabskich i muzułmańskich, izraelska federacja została wyrzucona ze struktur AFC. Co nie mogło dziwić, biorąc pod uwagę sportową historię regionu.

Reprezentacje takich państw jak Kuwejt, Afganistan czy Korea Północna regularnie odmawiały gry z Izraelem, co kończyło się walkowerami. W eliminacjach mistrzostw świata 1958 roku z rywalizacji z Izraelem zrezygnowali wszyscy jego rywale. Aby uniknąć sytuacji, że na mundial pojedzie drużyna, która nie będąc gospodarzem, dostanie bilety na turniej bez gry, FIFA naprędce zorganizowała Izraelowi międzykontynentalny baraż z Walią. Walijczycy okazali się lepsi.

Gdy w 1964 roku Izrael gościł Puchar Azji, z rozgrywek wycofało się 11 z 17 drużyn. Po ograniu Hongkongu, Indii i Korei Południowej gospodarze zdobyli pierwszy i jedyny tytuł mistrzów Azji. Na podium tej imprezy Izrael stawał w sumie czterokrotnie - w swoich czterech startach. Za każdym razem korzystał z wycofania się niektórych rywali.

Od lat 70. Izrael nie grał w żadnych rozgrywkach kontynentalnych, a o wyjazd na mundial walczył z krajami zachodniej Azji i Oceanii. W 1990 roku całe eliminacje rozegrał w strefie Oceanii i o mało nie pojechał na mistrzostwa jako reprezentant tego regionu. Znów przegrał jednak baraż interkontynentalny - tym razem z Kolumbią.

W 1994 tułający się po świecie Izrael przygarnęła UEFA. W przyszłym roku może po raz pierwszy zagrać na Euro. Wiosną zagra w barażach.

Aktualnie czytasz: Messi wplątany w wojnę Izraela z Palestyną. "Spalcie jego koszulki"

Spór o Messiego

Izraelczycy i Palestyńczycy korzystają z każdej okazji, by przekonać społeczność międzynarodową do swojej narracji konfliktu. Nie inaczej było w 2018 roku, gdy do Jerozolimy miała przylecieć piłkarska reprezentacja Argentyny, by rozegrać towarzyski mecz z Izraelem.

Początkowo spotkanie zaplanowano w Hajfie. Przeniesienie go do Jerozolimy było ewidentną manifestacją - decyzją prezydenta Donalda Trumpa Stany Zjednoczone właśnie przeniosły tam swoją ambasadę i władze Izraela zamierzały kuć żelazo wokół spornego miasta.

Zapowiadany mecz został oprotestowany przez Palestyńczyków, którzy rozpoczęli kampanię na rzecz jego odwołania. W Jerozolimie zawieszano plakaty z wizerunkiem Leo Messiego, informujące, że "Jerozolima to stolica Palestyny" i ostrzegające, że odwiedzający "wkraczają na teren okupowany".

Szef Palestyńskiego Związku Piłki Nożnej Jibril Rajoub namawiał kibiców, by w razie rozegrania meczu spalili posiadane przez siebie koszulki Leo Messiego i spółki.

Nieświadomie uwikłani w bliskowschodnią politykę argentyńscy zawodnicy zaczęli kręcić nosem na wizję rozegrania meczu w takiej atmosferze. I ostatecznie do niego nie doszło.

- Świat pokazała Izraelowi czerwoną kartkę - cieszył się Jibril Rajoub, który zamiast kierowania apeli o niszczenie trykotów Messiego, zaczął się chwalić zdjęciem z kapitanem Argentyńczyków.

Rajoub to zresztą postać doskonale obrazująca izraelsko-palestyńskie związki polityki i sportu. W młodości został zwerbowany przez pozostający jeszcze w podziemiu Fatah. W 1970 roku został aresztowany za rzucenie granatem w izraelskich żołnierzy. W więzieniu miał spędzić resztę życia, ale po piętnastu latach od dalszej odsiadki wybawiła go wymiana trzech uprowadzonych przez Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny Izraelczyków na 1150 arabskich więźniów.

W późniejszych latach znów miał na pieńku z izraelskimi służbami i w końcu został deportowany. Mieszkał w Libanie i Tunezji, pnąc się w strukturach Fatahu oraz krytykując Hamas i Islamski Dżihad za zbytni fundamentalizm. Wrócił do kraju w latach 90. i został bliskim współpracownikiem Jasira Arafata, szefa Organizacji Wyzwolenia Palestyny. "Wsławił się" deklaracją, że "gdybyśmy [Palestyńczycy - przyp. red.] mieli broń atomową, na pewno byśmy jej użyli". 

Od 2006 roku Rajoub zawiaduje palestyńską piłką. Dwa lata później stanął na czele Palestyńskiego Komitetu Olimpijskiego. To on był pomysłodawcą nazwania jednego z turniejów tenisa stołowego imieniem Muhammada Halabiego, który zabił w Jerozolimie dwóch izraelskich cywilów.

"Najbardziej rasistowski klub świata"

Niedoszły mecz Izraela z Argentyną miał jeszcze jeden podtekst. Piłkarze mieli zmierzyć się na stadionie Teddy, na którym na co dzień swoje mecze rozgrywa Beitar Jerozolima, do którego przylgnęło określenie "najbardziej rasistowskiego klubu na świecie".

Wszystko za sprawą fanatycznej grupy kibiców Beitaru - La Familii.  

Na zajmowanym przez "Rodzinę" sektorze Arabom życzy się śmierci. Powiewająca na nim flaga z frazą "na zawsze czysta" wyraża oczekiwanie kibiców, by w klubie nigdy nie zagrał żaden arabski piłkarz.

"Ci ludzie myślą, że będąc rasistami wobec muzułmanów, są syjonistami, dobrymi żołnierzami żydowskiego Boga" - mówił o La Familii jeden z rozmówców Anity Werner i Michała Kołodziejczyka w książce "Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka".

Jeden z poprzednich właścicieli klubu sprowadził do zespołu dwóch Czeczenów. Muzułmanów. Naraził się tym na kibicowski bojkot, gwizdy na trybunach, a nawet zastraszanie klubowych decydentów i samych zawodników. Gdy jeden ze sprowadzonych zawodników, Zaur Sadajew, strzelił gola, część kibiców demonstracyjnie opuściła stadion.

Stadion Teddy w Jerozolimie przed meczem kwalifikacyjnym do Euro w listopadzie 2019 roku
Stadion Teddy w Jerozolimie przed meczem kwalifikacyjnym do Euro w listopadzie 2019 roku
Źródło: Photo by Jan Hetfleisch - UEFA/UEFA via Getty Images

O tym, że w Beitarze nie ma litości nawet dla swoich, przekonał się Mohammed Abu Fani - arabski Żyd, reprezentant Izraela. Gdy reprezentacja grała na stadionie Teddy, został wybuczany.

Fiksacja niektórych fanów na punkcie "czystości" klubu w absurdalny sposób objawiła się, gdy do drużyny dołączył Ali Mohamed z Nigru. Co prawda zapewniał, że jest chrześcijaninem, ale co bardziej zaciekli i tak domagali się od niego zmiany nazwiska. Ostatecznie stanęło na tym, że gdy strzelał bramki, skandowano jego imię albo nadany przez trybuny pseudonim.

"To nie jest kwestia rasizmu, każdy w Izraelu zna kogoś, kto ucierpiał przez terroryzm. Mój kuzyn w ataku na autobus stracił oko. W kibicach ciągle jest dużo bólu i nie mogą nagle zacząć kochać Arabów. To nie jest tak, że ich nienawidzą. Po prostu Arabowie nie mogą być ich idolami" - mówił Anicie Werner i Michałowi Kołodziejczykowi jeden z pracowników klubu.

Na meczach Beitaru pojawiali się najważniejsi prawicowi politycy z premierem Benjaminem Netanjahu na czele. To utwierdzało La Familię, że mimo krytyki części środowisk i regularnie otrzymywanych kar za rasistowskie wybryki mogą sobie pozwalać na dużo.

Władze klubu dyplomatycznie zapowiadały, że kiedyś przyjdzie czas, by w Beitarze zagrał arabski piłkarz. Ale w świetle ostatnich wydarzeń taki transfer z pewnością bardzo oddalił się w czasie. Jeszcze nie wiadomo, jak na obecną wojnę z Hamasem zareagują trybuny stadionu Teddy. Po ponad miesięcznej przerwie liga wznowiła rozgrywki, ale na razie mecze odbywają się bez udziału kibiców.

Atak na Izrael
Dowiedz się więcej:

Atak na Izrael

Mecz pokoju i wojna na trybunach

Izraelskiemu Centrum Peresa na rzecz Pokoju i Innowacji udało się pójść pod prąd i wykorzystać piłkę jako platformę współpracy. Swego czasu organizowało wspólne treningi dla palestyńskich i izraelskich dzieci.

"Skupiliśmy się na piłce nożnej, bo to przecież religia, jak wszędzie. Zrozumieliśmy, że między młodszym pokoleniem nie ma żadnego połączenia, bo system edukacji w Izraelu zbudowany jest na separacji i segregacji. Nie zobaczycie szkoły, w której dzieci są wymieszane. Zrozumieliśmy, że musimy przełamać wszystkie bariery, używając sportu jako najbardziej interaktywnego narzędzia do przyciągania obu stron" - powiedziała autorom "Mecz to pretekst" Tami Hay-Sagic z Centrum Peresa.

Obecnie trudno wyobrazić sobie takie działania, bo przecież piłka od zawsze jest platformą emanacji społeczno-politycznych nastrojów.

Wojna sprawiła, że izraelscy piłkarze nie mogli dokończyć eliminacji Euro na własnym terenie. Pomocną dłoń wyciągnął Viktor Orban, udostępniając stadion w swojej rodzinnej miejscowości. Premier Węgier osobiście stawił się na meczu Izraela ze Szwajcarią, określając Węgry "najbezpieczniejszym w Europie miejscem dla żydowskiej społeczności".

W tym samym czasie Palestyńczycy grali mecz eliminacji mistrzostw świata 2026 z Australią. Też potrzebowali sportowego azylu, którego udzielił im Kuwejt. Palestyńscy piłkarze wyszli na to spotkanie w arafatkach, a trybuny pokryły się biało-czarno-zielono-czerwonymi flagami oraz transparentami z kluczem - symbolem oczekiwania na powrót do domów, zajętych dekady temu przez Izraelczyków.

W 2015 roku remedium na izraelsko-palestyński konflikt znalazł ówczesny szef FIFA Sepp Blatter. Początkiem drogi do jego zakończenia miał być bezprecedensowy mecz towarzyski między reprezentacjami Palestyny i Izraela. Naiwność? Raczej megalomania. Swego czasu Blatter zamarzył o Pokojowej Nagrodzie Nobla, do której takie spotkanie miało go zbliżyć.

Szwajcar poleciał na Bliski Wschód i spotkał się z prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem i premierem Izraela Benjaminem Netanjahu. Negocjacje toczyły się w trudnych okolicznościach, bo na zbliżającym się kongresie FIFA Palestyna zamierzała wnioskować o zawieszenie Izraela w prawach członka tej organizacji z powodu dyskryminującej polityki tego państwa wobec palestyńskich klubów i piłkarzy. Chodziło m.in. o utrudnienia w podróżowaniu zawodników i sprowadzaniu sprzętu sportowego do Autonomii.

Sepp Blatter był prezydentem FIFA przez 17 lat
Sepp Blatter był prezydentem FIFA przez 17 lat
Źródło: Getty Images

Kongres nie zajął się jednak ani "meczem pokoju", ani zawieszeniem Izraela. Tuż przed jego rozpoczęciem wybuchł bowiem skandal korupcyjny, w wyniku którego Blatter stracił swoje stanowisko.

Nikt inny do pomysłu z meczem nie wracał. I długo nie wróci.

Czytaj także: