Niemieccy komentatorzy oceniają w poniedziałek, że w konflikcie z Katalonią prawo jest po stronie rządu w Madrycie, lecz sposób, w jaki premier Hiszpanii Mariano Rajoy zareagował na referendum, szczególnie użycie policji doprowadziło do niepotrzebnej eskalacji. W sprawie referendum w Katalonii "przegrali wszyscy, włącznie z Europą" - pisze z kolei w poniedziałek włoska "La Repubblica". We włoskiej prasie pojawia się opinia, że dzień głosowania i zamieszek w Barcelonie to była "czarna niedziela", a od teraz są "dwie Hiszpanie".
"W tej konfrontacji prawo jest po stronie hiszpańskiego rządu" - pisze Reinhard Veser w "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Zdaniem komentatora sytuacji w Katalonii nie można porównywać z wcześniejszymi konfliktami w krajach bałtyckich czy na Bałkanach. "ZSRR i Jugosławia były dyktaturami, natomiast Hiszpania jest demokratycznym państwem prawa, które podkopują katalońscy separatyści" - podkreśla Veser. Komentator zaznacza, że rząd Hiszpanii ponosi współodpowiedzialność za to, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. "Wykazując kompletną ignorancję wobec narodowych ambicji Katalończyków i niezdolność do kompromisu premier Hiszpanii Mariano Rajoy jest od lat najlepszym pomocnikiem katalońskich nacjonalistów" - pisze Veser. Akcja policji w dniu referendum była pożywką dla separatystów, którzy twierdzą, że Hiszpania jest państwem autorytarnym w stylu generała Franco - dodał. Veser zwraca uwagę na brak w Hiszpanii instancji mogącej przejąć rolę pośrednika w konflikcie. Komentator radzi Unii Europejskiej, by nie przejmowała tej roli, lecz jednoznacznie opowiedziała się po stronie hiszpańskiego rządu. "Inna postawa oznaczałaby wzmocnienie notorycznie łamiących prawa i prowadziłaby do osłabienia wiarygodności UE w konfliktach z rządami w Warszawie, Budapeszcie i Bukareszcie" - ostrzega Veser w "FAZ".
"Barcelona dostała zdjęcia telewizyjne, jakich sobie życzyła"
"Sueddeutsche Zeitung" uważa natomiast, że obie strony konfliktu nie mają racji. Rząd centralny w Madrycie myli się uważając, że za pomocą kar finansowych i gumowych pałek można rozbić masowy ruch demokratyczny - pisze Thomas Urban. Jego zdaniem władze Katalonii nie mają prawa forsować secesji, gdyż w wyborach regionalnych w 2015 roku zwolennicy niepodległości uzyskali zaledwie 48 proc. głosów.
Urban zarzuca władzom centralnym, że zamiast łagodzić konflikt i poszukiwać kompromisu, wybrały konfrontację. "Madryt ma po swojej stronie prawo, lecz Barcelona dostała zdjęcia telewizyjne, jakich sobie życzyła: Rajoy pokazany został światu jako zatwardziały polityk, który wysłał uzbrojoną po zęby policję przeciwko pokojowym demonstrantom" - podkreśla. "1 października jest symbolem fatalnego politycznego fiaska Madrytu. To był zły dzień dla demokracji" - podsumowuje Urban w "SZ".
"Referendum zatruwa atmosferę kraju"
"Die Welt" ocenia, że Hiszpania zachowuje się jak "państwo operetkowe". Obie strony "zagalopowały się" - pisze Annette Prosinger. "Absurdalne, pozbawione znaczenia referendum zatruwa atmosferę w kraju" - czytamy w "Die Welt".
Zdaniem komentatorki w tym konflikcie wszyscy są przegranymi. Rząd Rajoya wysłał do Katalonii policję, jakby mieszkali tam wyłącznie chuligani i zadymiarze, a separatyści nie mogą się pochwalić niczym innym, jak tylko uporem.
Największym przegranym jest hiszpańskie społeczeństwo - pisze Prosinger. "Konfrontacja zamiast dialogu, przemoc ze strony państwa zamiast uspokojenia, fanatyzm zamiast rozwiązania konfliktu, myślenie w kategoriach państwa władczego zamiast dialogu z obywatelami. Hiszpania sprawiała wrażenie państwa operetkowego. Nowoczesna demokracja postępuje inaczej" - konkluduje Prosinger w "Die Welt".
"Rana, którą trzeba znów zaszyć"
Jak ocenia rzymska "La Repubblica", "gdy urny są już zamknięte lub skonfiskowane, świece dymne wygasają, a krew setek rannych wysycha na chodnikach Barcelony, Hiszpania i Katalonia znajdują się dokładnie tam, gdzie byłyby bez przemocy, która naznaczyła tę przykrą stronicę europejskiej historii".
"Liczenie głosów jest w istocie zbędne" - ocenia dziennik. Przedstawia następnie prognozę: "Zwolennicy katalońskiej niepodległości ogłoszą zwycięstwo i rozpoczną proces secesji. Rząd w Madrycie uzna referendum za nieważne i nieprzeprowadzone".
Autor komentarza podkreśla, że obie strony muszą przystąpić do dialogu politycznego, który dotąd odrzucały "ze zwykłej wyborczej kalkulacji".
"Ale rana, którą trzeba znów zaszyć, stała się głębsza i zakażona przez to, co Hiszpanie nazywają secesjonistycznym zamachem stanu, a Katalończycy uważają za nieusprawiedliwione zdławienie ich praw" - ocenia włoski publicysta.
Jego zdaniem obie strony mają rację.
"A Europa patrzyła; bezsilna i być może, ten jeden raz, zadowolona z tego, że taka jest. Nie może ignorować tego, że demokratyczna hiszpańska konstytucja, a zatem prawo, do którego musi stosować się cała UE, uważa głosowanie w Katalonii za nielegalne" - zauważa rzymska gazeta.
Jak zaznacza, "Unia nie może też nie dostrzec tego, że independentyzm, w Barcelonie, jak i w Edynburgu, w Antwerpii posiłkuje się istnieniem Europy; jej regułami demokratycznymi, jej wspólnym i otwartym rynkiem, jej wolnością przemieszczania się, które w dużej mierze czynią przestarzałymi stare państwa-narody". "Spośród wielu milionów obywateli europejskich, którzy chcą podrzeć swój narodowy paszport, nikt nie chce opuścić UE" - dodaje.
Co mogła zrobić Unia?
Według publicysty Andrei Bonanniego Europa milczała, bo "prawdopodobnie nie mogła zrobić niczego innego". Unia "uznała katalońskie referendum za nielegalne, ale z całą pewnością nie może cieszyć się na widok policji wchodzącej do szkół i okładającej pałkami obywateli, którzy chcieli zagłosować" - pisze.
"Milczenie nie tylko instytucji europejskich, ale również większości rządów , bardziej ujawnia zakłopotanie niż niepewność" - uważa komentator. Jego zdaniem jedyna lekcja, jaka płynie dla UE z tej "paskudnej niedzieli" jest taka, że nie może dłużej odwracać wzroku w inną stronę. Bo, jak ostrzega Bonanni, na kontynencie "jest zbyt wiele Katalonii", również tych potencjalnych. Dlatego, wskazuje, konieczne jest opracowanie wspólnego kodeksu, by znajdować rozwiązania satysfakcjonujące dla wszystkich. "Doświadczenie pokazuje, że kiedy zostawia się to logice lokalnej polityki, nieuchronnie zamienia się to w błędne koło" - konstatuje dziennik. Przestrzega też przed ryzykiem rozpalenia „dziesiątek innych secesjonistycznych ognisk” w Europie. "By powstrzymać tę potencjalną epidemię Unia jest jedynym możliwym lekarstwem" - ocenia publicystyka dziennika "La Repubblica".
"Czarna niedziela"
Największa włoska gazeta "Corriere della Sera" pisze zaś o "łańcuchu błędów", popełnionych zarówno przez władze w Barcelonie, jak i rząd w Madrycie. "To była czarna niedziela w Europie" - dodaje. Obie strony "rzuciły się na siebie niczym dwaj zuchwalcy" - ocenia dziennik.
Na łamach "Corriere della Sera" pojawia się też opinia, że niedzielne wydarzenia "przywołały demony przeszłości". Tak odniesiono się do represji ze strony funkcjonariuszy Guardia Civil. Także ten dziennik zwraca uwagę na milczenie Europy. Przypomina, że kanclerz Niemiec Angela Merkel wyraziła solidarność z premierem Hiszpanii Mariano Rajoyem, ale i ona - dodaje - ma swoje problemy w kraju po niedawnych wyborach i "więcej nie może lub nie chce zrobić". "Berlin i Bruksela nie mogą oczywiście poprzeć separatystów; ale nie mogą też pozwolić na to, aby wielka europejska metropolia była okupowana przez wojsko, które niekiedy zachowywało się jak siły okupacyjne" - dodaje "Corriere della Sera". Przyznaje, że uderzające jest też milczenie króla Filipa VI. "Dzisiaj jest on wezwany do ratowania jedności narodu" - ocenia. Według dziennika "La Stampa" w Hiszpanii rozpoczął się najcięższy kryzys od zakończenia dyktatury Franco. "To była zapowiedziana polityczna katastrofa" - zauważa. A doszło do niej, wskazuje, przy "ogłuszającym milczeniu Europy". "Il Fatto Quotidiano" pisze w nagłówku: "Od dzisiaj są dwie Hiszpanie".
Autor: mart / Źródło: PAP