|

Zamiast węgla wydobywali własne dzieci. Po kilku dniach zabrakło miejsca na ciała w kaplicy

Akcja ratownicza w Aberfan (21 października 1966 r.)
Akcja ratownicza w Aberfan (21 października 1966 r.)
Źródło: Getty Images/Mirrorpix

Jej milczenie po śmierci księżnej Diany zapamiętało wielu. Media wytykały królowej Elżbiecie II jej chłodną i powściągliwą reakcję oraz brak zdecydowanych działań. Brytyjska monarchini zdawała sobie z tego sprawę. Osobistemu sekretarzowi mówiła jednak, że przez lata wypominała sobie coś innego - spóźnioną reakcję w 1966 roku, gdy lawina błotna zalała wioskę Aberfan. W katastrofie zginęły 144 osoby: 28 dorosłych i 116 dzieci.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Aberfan to mała osada w hrabstwie Merthyr Tydfil w południowej Walii, oddalona o 33 kilometry od Cardiff. W 1966 roku mieszkało w niej około pięciu tysięcy osób. Jej życie kręciło się wokół kopalń węgla, w których pracowała większość mieszkańców.

Przez pół wieku odpady górnicze trafiały na hałdy na okolicznych wzgórzach. W sumie powstało ich siedem. Zalegały na nich miliony metrów sześciennych miału, żużla, ziemi i kamieni. I stawały się coraz większym problemem. Miejscowe władze od kilku lat przestrzegały, że hałdy stanowią niebezpieczeństwo dla Aberfan. Skarżyli się też nauczyciele, którzy zwracali uwagę, że dzieci w drodze do szkoły muszą przedzierać się przez szlam, który spływa ze zbocza. Ale Krajowa Rada Węglowa temat ignorowała.

Całe walijskie zagłębie węglowe usiane jest hałdami węgla, gromadzącego się od kilkudziesięciu lat, których obsuwanie się spowodowało już wiele tragicznych katastrof. W ciągu ostatnich 10 lat władze przystąpiły do stopniowego likwidowania hałd, zagrażających pobliskim osadom górniczym.
Polska Agencja Prasowa, 22 października 1966 r.

Zobaczyli czerń, to była śmierć

Październik 1966 roku był deszczowy. Opady nasiliły się w trzecim tygodniu miesiąca. 21 października nad ranem jedna z hałd lekko się osunęła. Uszkodzone zostały tory, którymi wagoniki dostarczały odpady.

Drugie, nieporównywalnie większe tąpnięcie nastąpiło o godzinie 9:13. Widziała to brygada pracująca na wzgórzu. Nie mieli jednak jak podnieść alarmu, bo linia telefoniczna nie działała. Późniejsze śledztwo wykazało, że ostrzeżenie mieszkańców i tak w niczym by nie pomogło, bo wszystko działo się zbyt szybko. Olbrzymia masa - około 120 tysięcy metrów sześciennych odpadów - ruszyła w dół zbocza niczym "błotne tsunami". Najpierw zmiotła wiejski domek, zabijając wszystkich jego mieszkańców. Potem pochłaniała kolejne budynki.

W Aberfan rozpościerała się wtedy mgła, która ograniczała widoczność do 50 metrów. Wzgórza były praktycznie niewidoczne z wioski.

Howard Rees szedł wtedy Moy Road do liceum. Lekcje w ostatni dzień przed feriami miał zacząć o godzinie 9:30. Nagle - jak opowiadał śledczym - zobaczył wielką falę czarnego błota, wyższą niż domy, która pokonuje stary nasyp kolejowy i zmierza w jego kierunku. W błocie znajdowały się drzewa, głazy, wagoniki kopalniane. Widział, jak ta masa spada na dwa budynki szkolne i okoliczne domy. Widział też, jak zalewa jego trzech kolegów, którzy siedzieli na murku.

W tym czasie fryzjer Georg Williams zmierzał do swojego zakładu. Nagle usłyszał dźwięk, który przypominał mu hałas odrzutowca, a po chwili zobaczył wylatujące z domów okna i drzwi. Znalazł się w warstwie błota. Ocalił go kawałek falistej blachy, który spadł na niego. Z utworzonego wokół niego "krateru" wyciągnęli go inni ludzie.

Kenneth Davies, dyrektor liceum, także był przekonany, że słyszy odrzutowiec. Gdy usłyszał huk i poczuł uderzenie, był przekonany, że to samolot uderzył w budynek szkoły. Gdy wydostał się spod gruzów, zobaczył, że domy przy Moy Road i sąsiednia szkoła są całe zalane błotem, a budynków po prawej stronie w ogóle nie ma. Zrozumiał, że to nie był samolot.

W Pantglas Junior School dzieci właśnie wróciły do ​​swoich klas po szkolnym zgromadzeniu, na którym śpiewały wspólnie hymn anglikański "All Things Bright and Beautiful".

Wszystkie rzeczy jasne i piękne Wszystkie stworzenia wielkie i małe Wszystkie rzeczy mądre i cudowne To Bóg stworzył je wszystkie
refren "All Things Bright and Beautiful"

Gaynor Minett, wówczas ośmioletnia uczennica Pantglas Junior School, zapamiętała, że usiedli w ławkach, a ich nauczyciel matematyki, pan Davis, napisał im zadanie do obliczenia. Wszyscy zabrali się do pracy, gdy nagle usłyszeli straszliwe dudnienie. - Wszyscy byli skamieniali, bali się ruszyć. Po prostu zamarli na swoich miejscach. Udało mi się wstać i zdążyłam dojść do końca biurka, gdy dźwięk stał się głośniejszy i bliższy, aż mogłam zobaczyć czerń przez okno. Nie pamiętam więcej, ale obudziłam się i stwierdziłam, że okropny koszmar właśnie zaczął się na moich oczach - wspominała w rozmowie z BBC.

Wydobyte zwłoki dziewczynki z jabłkiem w ręku i chłopca w szatni, który zdjął dopiero połowę płaszcza, świadczą o tym, jak nagła była ich śmierć.
PAP

Na jego lewym ramieniu spoczywała głowa martwej koleżanki

W wiosce osuwisko zniszczyło 18 domów, szkołę Pantglas Junior School i część liceum. Pantglas School została zasypana wysoką na 10 metrów warstwą błota. Znalazło się pod nią około 200 osób, z czego większość to dzieci. Te, które przeżyły, niewiele były w stanie same zrobić. Musiały czekać na pomoc.

Jeff Edwards pamięta, że gdy się ocknął, jego prawa stopa tkwiła w kaloryferze, z którego wylewała się gorąca woda. Na jego brzuch naciskało przewrócone biurko, a na lewym ramieniu spoczywała głowa martwej koleżanki. - Ponieważ wszystkie gruzy były wokół mnie, nie mogłem od niej uciec. Obraz jej twarzy nieustannie do mnie wraca - opowiadał po latach BBC.

Dookoła słyszał płacz i krzyki. Z minuty na minutę były one coraz cichsze i było ich coraz mniej. Jego koledzy i koleżanki umierali.

Inny uczeń, Gerald Mardgwick, kiedy odzyskał świadomość, nie mógł zrozumieć, co się stało. - Myślałem, że było trzęsienie ziemi czy coś takiego. Wszyscy krzyczeli i płakali - wspominał w BBC.

Pamięta też, że jedna z jego koleżanek wdrapywała się na dach zniszczonej szkoły i krzyczała, że ​​idzie po pomoc. - Po latach powiedziała mi, że przez całe życie nie dawało jej to spokoju, że kiedy wyszła z tej szkoły, pobiegła do domu i nigdy nikomu nie powiedziała, gdzie jestem. Powiedziała: "Gdyby coś ci się stało, nie wiem, jak bym z tym żyła".

Gaynor Minett straciła w katastrofie 7-letniego brata i 10-letnią siostrę. - Pamiętam wyraźnie, że w drugiej klasie było ramię innego dziecka, które przeszło przez pęknięcie w ścianie i po prostu wisiało. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu po prostu trzymałam i szczypałam tę rękę i chciałam, żeby się poruszyła. Kiedy teraz o tym myślę i wiem, że mój brat umarł, zawsze mam nadzieję, że trzymałam jego rękę - wspominała.

Pierwsze informacje z Aberfan w "Dzienniku Bałtyckim" z 22 paździenika
Pierwsze informacje z Aberfan w "Dzienniku Bałtyckim" z 22 paździenika
Źródło: Bałtycka Biblioteka Cyfrowa

Zamiast węgla wydobywali własne dzieci

Po pierwszych informacjach w radiu i telewizji setki ludzi z okolicznych miejscowości przerwało to, co robili, wrzuciło łopatę do samochodu i pojechało do Aberfan, by pomóc w akcji ratunkowej. 

PAP: Akcja ratunkowa trwa bez przerwy. Sprowadzono buldożery, ażeby zapobiec dalszemu powolnemu obsuwaniu się góry węgla.

Koparki i ludzie próbujący usunąć błoto
Koparki i ludzie próbujący usunąć błoto
Źródło: Reuters

Ludzie kopali, czym popadnie: łopatami, szufelkami, wiadrami, rondelkami i własnymi rękami.

Wśród nich był 16-letni Alun Davies, który w momencie gdy doszło do katastrofy, był na praktyce w odlewni w sąsiednim Troed-y-rhiw. Gdy tylko usłyszał, co się stało, zabrał łopatę i pobiegł do Aberfan. To, co zapamiętał, to przerażający gwizdek. Gdy tylko rozbrzmiewał, zapadała cisza. - Oznaczało to, że myśleli, że kogoś znaleźli. Gdy okazywało się, że nikogo tam nie ma, gwizdek rozbrzmiewał i ludzie dalej kopali - mówił dziennikarzom "Wales Online".

O godzinie 11 udało się wyciągnąć ostatnią żywą osobę - Jeffa Edwardsa. Pod warstwą błota spędził ponad półtorej godziny. Z głową nieżyjącej koleżanki opartą na jego lewym ramieniu.

Po latach w rozmowie z dziennikarzami "Wales Online" wspominał to tak: - Ktoś powiedział: "Słuchaj, ktoś tu jest". Moje włosy były bardzo jasne, byłem jasnym blondynem. Strażak, który mnie uratował, użył swojego toporka, połamał biurko i wyciągnął blokujące rzeczy. Następnie zostałem wyniesiony z miejsca, w którym byłem uwięziony, łańcuchem rąk - od jednego strażaka do drugiego i do innych ludzi, którzy przybyli na ratunek.

Jeff trafił do szpitala z urazem nogi i głowy. Gdy opuścił lecznicę, długo bał się wracać do wioski. Obawiał się, że hałda znów się obsunie i zaleje Aberfan. Przez pewien czas mieszkał u babci w Pentrebach.

Wycinek z "Dziennika Związkowego" z 29 października
Wycinek z "Dziennika Związkowego" z 29 października
Źródło: Polona

Męska delegacja

Wydawany w Londynie polski "Dziennik Związkowy" pisał: "Wiadomość o tragedii w Aberfan wywarła wielkie wrażenie w Londynie i premier Harold Wilson odłożył na bok wszystkie państwowe sprawy oraz udał się na miejsce wypadku. Królowa Elżbieta II wstrząśnięta nieszczęściem przesłała do Aberfan orędzie kondolencyjne i delegowała księcia Edynburgu do wioski. Udał się tam również lord Snowdown mąż księżniczki Małgorzaty".

"Dziennik Bałtycki" informował 23 października o wizycie premiera i księcia Filipa
"Dziennik Bałtycki" informował 23 października o wizycie premiera i księcia Filipa
Źródło: Polona

Premier dotarł do Aberfan w dniu katastrofy przed godziną 22. Lord Snowdown pojawił się kolejnego dnia rano, a książę Filip - przed południem.

Przybyły na miejsce zdarzenia George Thomas, minister stanu dla Walii, stwierdził: "Całe jedno pokolenie zginęło w tej wiosce".

Krajobraz po katastrofie
Krajobraz po katastrofie
Źródło: Reuters

Pisano o furii górników

W tym czasie akcja ratunkowa wciąż trwała, choć w sobotę po południu trzeba było ją na pewien czas przerwać. Hałda z odpadami ponownie zaczęła się obsuwać i policja zdecydowała o ewakuacji całego Aberfan. Na szczęście alarm był fałszywy i po kilku godzinach można było wrócić do pracy.

Wycinek z "Głosu Słupskiego" z 26 października
Wycinek z "Głosu Słupskiego" z 26 października
Źródło: Polona

"To jest potworne, ale nie chciał wstać, więc ściągnęłam go z łóżka i powiedziałam, że nie dostanie dziś śniadania. Wyszedł płacząc, widziałam go wtedy po raz ostatni" - cytowały polskie gazety jedną z matek, która straciła syna.

PAP: Górnicy uformowali łańcuch ludzi, którzy ostrożnie kubełkami usuwają miał węglowy spod desek i belek zmiażdżonych zwałami węgla domów. Szlochające kobiety co pewien czas odbierają od górników ciała dzieci, które następnie na noszach transportowane są do pobliskiej kaplicy, którą zamieniono na prowizoryczną kostnicę.

Akcja ratownicza w Aberfan (21 października 1966 r.)
Akcja ratownicza w Aberfan (21 października 1966 r.)
Źródło: Getty Images

W kaplicy ciała zmarłych dzieci i dorosłych obmywały pielęgniarki oraz ochotnicy. Po lewej układano chłopców i mężczyzn, po prawej - dziewczynki i kobiety. Przy każdej osobie odnotowywano, co znaleziono przy niej: chusteczki, jakieś słodycze. Wszystko po to, by ułatwić ich identyfikację.

- Tworzyłem opis każdego dziecka lub osoby dorosłej i wyszczególniałem, co ma w kieszeniach - chusteczka, słodycze. Wszystko, co może pomóc w identyfikacji - wspominał w BBC Charles Nunn, detektyw odpowiadający za identyfikację ofiar.

Transport ciał
Transport ciał ofiar katastrofy
Źródło: Reuters

Do kaplicy wpuszczano rodziców poszukujących swoich dzieci. Ustawiali się w kolejce przed wejściem i pojedynczo wchodzili do środka. Tam chodzili od ciała do ciała i podnosili koce, aż natrafili na własne dziecko. Niektóre ciała oznaczono jako "nie do oglądania". Ich identyfikacji dokonywano na podstawie znalezionych przedmiotów, znaków szczególnych, dokumentacji dentystycznej czy odcisków palców pobranych z zabawek.

Po kilku dniach ciał było już tak dużo, że zabrakło miejsca w kaplicy. - Około czwartego lub piątego dnia musieliśmy zacząć wnosić ciała po trudnych, krętych schodach do galerii na piętrze - wspominał detektyw.

Ciała ofiar błotnej lawiny wyciągano jeszcze prawie tydzień.

PAP: Górnicy, z furią uprzątają pokłady czarnego mułu i kamieni, gdzie mogą być ciała. Gdy odkrywają jakiś ślad wskazujący na bliskość zwłok - pracują gołymi rękami. 27 uczestników akcji ratunkowej odwieziono do szpitala z powodu krańcowego wyczerpania. (…) Prasa brytyjska publikuje zdjęcia roześmianych dzieci z zabaw w Pantglas Junior School, a jednocześnie zadaje pytanie: Czy tak się musiało stać?

O gniewie mieszkańców Aberfan pisał 25 października "Dziennik Bałtycki"
O gniewie mieszkańców Aberfan pisał 25 października "Dziennik Bałtycki"
Źródło: Bałtycka Biblioteka Cyfrowa

Królowa przyjechała późno. Za późno?

Królowa udała się do Aberfan dopiero 29 października wraz z księciem Filipem, dzień po ostatnim pogrzebie. Złożyła kwiaty na grobach zasypanych dzieci i odwiedziła kilka osieroconych rodzin.

Pogrzeby ofiar
Pogrzeby ofiar katastrofy
Źródło: Reuters

Za tak późne udanie się do Aberfan część osób ją krytykowało. Po latach były prywatny sekretarz królowej, nieżyjący już lord Martin Charteris, przyznał, że wtedy udzielili jej złej rady. - Powiedzieliśmy jej, żeby trzymała się z dala (od Aberfan - red.), dopóki wstępny szok nie minie - powiedział, dodając, że miała o to do siebie największy żal podczas swoich rządów.

Jeff Edwards, ostatni ocalały z katastrofy, ocenia jednak dobrze decyzję Elżbiety II. - Kłopot z każdą wizytą królewską polega na tym, że masz świtę, która po prostu przejmuje kontrolę nad terenem. A prace ratunkowe wciąż trwały. Gdyby pojawiła się wcześniej, zwiększyłoby to zamieszanie - przekonywał w rozmowie z BBC. Dodał, że widać było, iż tragedia ją dotknęła i była wyraźnie poruszona, gdy schodziła z cmentarza do jednego z miejscowych domów. - Kiedy weszła do tego domu, była naprawdę zdenerwowana i musiała się opanować, zanim udała się na spotkanie z rodzinami, które straciły dzieci i krewnych - wspominał Edwards.

Podczas wizyty królowa poszła na Moy Road, ulicę prowadzącą do Pantglas Junior School, gdzie zebrali się żałobnicy, by się z nią spotkać.

Matki, które straciły w tragedii dzieci, tak to wspominały w rozmowach z dziennikarzami BBC:

Mary Morse: - Spotkała się z nami i porozmawiała z nami, a ja tak naprawdę nie myślałam o niej jako o rodzinie królewskiej.

Marilyn Brown: - Widać było, że jest bardzo poruszona.

Denise Morgan: - Tamtego dnia nie przyszła do nas jako królowa, nasza monarchini, ale jako współczująca matka, próbująca wczuć się w to, co wszyscy przeszli tamtego dnia.

Królowa sama miała już wtedy czworo dzieci. Dwoje starszych - księcia Karola i księżniczkę Annę - i dwoje małych - książę Edward miał zaledwie dwa lata, a książę Andrzej - sześć, czyli tyle, ile część ofiar w Aberfan.

Wycinek z "Dziennika Związkowego" z 12 listopada 1966 r.
Wycinek z "Dziennika Związkowego" z 12 listopada 1966 r.
Źródło: Polona

Marjorie Collins, której ośmioletni syn Anthony Wayne zginął w tragedii, powiedziała, że ​​wizyta królowej pomogła społeczności bardziej niż cokolwiek innego.

Brian Hoey, który relacjonował katastrofę w Aberfan dla BBC Wales, mówił, że "nie mógł uwierzyć, jak bardzo była współczująca". - Była absolutnie cudowna. Ludzie rozmawiali z nią, zadawali jej pytania i mówili jej, co czują, i to było absolutnie bardzo ujmujące - wspominał.

Karol niegodny urzędu?

Co interesujące, krytyka spadła nie tylko na Elżbietę II, ale też na jej syna, wówczas 18-letniego Karola. "Nowy Książe Walii Pod Ostrzem Krytyki. Anglicy Woleliby Widzieć Następcą Tronu Młodszego Księcia Andrzeja" - głosił nagłówek w "Dzienniku Związkowym" z 1967 roku.

Nagłówek z "Dziennika Związkowego" z 19 czerwca 1967 r.
Nagłówek z "Dziennika Związkowego" z 19 czerwca 1967 r.
Źródło: Polona

W artykule czytamy: "W Anglii można coraz częściej usłyszeć pytanie, czy następca tronu, książę Karol, zdolny jest do sprawowania godności króla. Porównuje się go często z młodszym o 11 lat bratem Andrzejem i przeważnie porównanie nie wychodzi na dobro Karolowi. Andrzej jest bardzo żywym dzieckiem, skłonnym do nawiązywania kontaktów z ludźmi, odważnym i sprawia wrażenie obdarzonego większą inteligencją od swojego starszego brata. Możliwe, że sama królowa Elżbieta ubolewa z tego powodu, że zgodnie z tradycją nie Andrew, lecz Karol ma być przyszłym królem brytyjskim".

Karolowi zarzucano m.in., że prawie nie pokazuje się publicznie: "Oczywiście, nie wiadomo, czy sam się od tego powstrzymuje, czy też powstrzymują go od tego doradcy, uważając, że jest jeszcze za młody".

Jako przykład podawano właśnie jego zachowanie wobec społeczności Aberfan: "Wprawdzie książę Karol wysłał telegram z wyrazami współczucia dla mieszkańców tego miasteczka, ale nie pojechał tam osobiście, chociaż z pewnością było to pożądane".

Królowa wracała do Aberfan

Ostateczną listę ofiar brytyjska policja podała dopiero 3 listopada. Wtedy kaplicę opuścił Charles Nunn.

"Dziennik Bałtycki" 4 listopada podał ostateczną liczbę ofiar katastrofy
"Dziennik Bałtycki" 4 listopada podał ostateczną liczbę ofiar katastrofy
Źródło: Polona

W katastrofie zginęły 144 osoby: 116 dzieci, w większości w wieku od 7 do 11 lat, pięciu nauczycieli i 23 mieszkańców domów. Najmłodsza ofiara miała trzy miesiące, najstarsza - 82 lata.

WALIA BURMISTRZ LONGARONE Z WIZYTĄ W ABERFAN 67
Wizyta burmistrza włoskiego Longarone w Aberfan w 1967 roku
Źródło: Reuters

Trybunał Śledczy obarczył Krajową Radę Węglową winą za spowodowanie katastrofy. "Katastrofa Aberfan to przerażająca opowieść o spartaczonej nieudolności wielu ludzi, którym powierzono zadania, do których zupełnie się nie nadawali, o nieprzestrzeganiu wyraźnych ostrzeżeń i całkowitym braku wskazówek z góry. Za to, co wydarzyło się w Aberfan, odpowiedzialni są nie złoczyńcy, ale porządni ludzie, zwiedzeni przez głupotę lub ignorancję, albo przez jedno i drugie razem" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Ocalony jako ostatni z katastrofy Jeff Edwards odnalazł się w pracy społecznej. Był m.in. burmistrzem Merthyr Tydfil.

Królowa kilkukrotnie wracała do Aberfan. W 1973 roku była na otwarciu ogrodu pamięci ofiar katastrofy. W 1997 roku, podczas oficjalnej wizyty w Merthyr Tydfil, zapytała, jak daleko jest wieś. - Powiedziano jej, że tylko milę i nalegała, aby wizyta w Aberfan była uwzględniona w planie podróży - mówił BBC Jeff Edwards. Zasadziła wtedy w Aberfan drzewo pamięci.

To królowa wymusiła także, by Krajowa Rada Węglowa - uznana w procesie za winną katastrofy - pokryła koszty usunięcia hałd. Pierwotnie kosztami tymi chciano obciążyć utworzony fundusz dla ofiar katastrofy w Aberfan.

Po raz ostatni królowa gościła w Aberfan w 2012 roku. Otworzyła wtedy nową szkołę - Ynysowen Community Primary. - Chciała, aby dzieci zobaczyły królewski samochód, więc zdecydowano, że przyjedzie samochodem. Chciała również, aby dzieci zobaczyły helikopter, dlatego chciała nim odlecieć - mówił BBC Jeff Edwards.

Królowa Elżbieta II idzie do helikoptera po oficjalnym otwarciu szkoły podstawowej w Aberfan (27 kwietnia 2012 r.)
Królowa Elżbieta II idzie do helikoptera po oficjalnym otwarciu szkoły podstawowej w Aberfan (27 kwietnia 2012 r.)
Źródło: Getty Images

Sama królowa w przesłaniu, które odczytał w Aberfan w 50. rocznicę katastrofy książę Karol, wspominała, że w 1966 roku, gdy pojawiła się tam z księciem Filipem, dostała od dziewczynki ocalałej w katastrofie upięcie do włosów, które potem nosiła. Miało ono bolesny dla niej napis "Od pozostałych dzieci Aberfan". "Od tego czasu wracaliśmy kilkakrotnie i zawsze byliśmy pod głębokim wrażeniem niezwykłego hartu ducha, godności i niezłomnego ducha, które charakteryzują mieszkańców tej wioski i okolicznych dolin" - napisała Elżbieta II.

Jak podaje ABC News, królowa utrzymywała również regularne kontakty z rodzicami ofiar i dziećmi, które przeżyły, w tym z Jeffem Edwardsem, którego kilkakrotnie zapraszano do Pałacu Buckingham.

- Była bardzo oddana tej społeczności, wykazała duże zainteresowanie tą społecznością i nie zostanie zapomniana przez ludzi, którzy tu mieszkają - powiedział Edwards po jej śmierci dziennikarzom ABC News.

Niewykluczone, że był to dla niej przez lata wyrzut sumienia. Swojemu osobistemu sekretarzowi mówiła bowiem, że miała do siebie żal o spóźnioną reakcję.

Królowa była wtedy "inna"

Czy jednak możemy mówić o faux pas z jej strony? Pytamy o to doktora Janusza Siborę, specjalistę ds. protokołu dyplomatycznego. - W 1966 roku świat był inny. Żeby odnieść się do sytuacji z katastrofą w Aberfan, trzeba zrozumieć ewolucję polityki informacyjnej pałacu oraz mechanizmy funkcjonowania królowej i jej otoczenia w tamtym okresie - zaznacza ekspert.

Jak mówi, jeszcze na przełomie lat 40. i 50. XX wieku zakazane było wykonywanie zdjęć pałacu Windsor.

Księżniczki Elżbieta i Małgorzata w czasie nagrywania wystąpienia radiowego, 1940 rok
Księżniczki Elżbieta i Małgorzata w czasie nagrywania wystąpienia radiowego, 1940 rok
Źródło: Hulton Royals Collection/Getty Images

Dr Sibora: - Nie można było zrobić zdjęcia i po prostu go opublikować. Dziennikarze, kiedy pisali o rodzinie królewskiej, musieli mieć za każdym razem zezwolenie. Jeśli wystawiano sztukę, w której występował ktoś z rodziny królewskiej, załóżmy królowa Wiktoria - choćby przez cały spektakl nic nie mówiła i tylko przemknęła przez scenę, wchodząc do loży królewskiej - trzeba było pytać o zgodę, czy ta aktorka może zagrać rolę królowej Wiktorii.

Jak podkreśla, w tym okresie królowa Elżbieta II sama musiała przeanalizować i ustalić na nowo kształt relacji ze społeczeństwem.

Królowa Elżbieta II i książę Filip
Królowa Elżbieta II i książę Filip
Źródło: BBC Selection

Dr Sibora: - By lepiej to zrozumieć: dla niej szokiem był pierwszy wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaprowadzono ją do supermarketu i dano jej koszyk na zakupy. Ona się w tym nie umiała odnaleźć. Było to dla niej zupełnie inne społeczeństwo. Kulturowo to, co oferowała Ameryka, to była przepaść. I tak wtedy też było z polityką informacyjną.

Dobrze to obrazuje też jej początkowe podejście do telewizji. Od 1957 roku tradycją były jej coroczne orędzia bożonarodzeniowe. Ale przed pierwszym miała poważne opory.

Dr Sibora: - Królowa początkowo absolutnie nie akceptowała swoich występów w telewizji. Bo co by było, gdyby się pomyliła albo zrobiła jakiś grymas? Przecież telewidzowie nie powinni tego widzieć! Kiedy negocjowano z telewizją jej bożonarodzeniowe orędzia, to proponowała, że będzie czytać treść orędzia, a na ekranach będzie plansza z jej zdjęciem. Wtedy przyszedł książę Filip i powiedział, że to nie ma sensu. To on uczył Elżbietę II, jak się zachowywać przed kamerą.

Bożonarodzeniowe orędzie królowej z 1957 roku
Bożonarodzeniowe orędzie królowej z 1957 roku
Źródło: Getty Images

Dziś te informacje brzmią wręcz szokująco, biorąc pod uwagę, że w ostatnich latach królową Elżbietę II kojarzymy raczej z otwartością na nowe media: miała swój smartfon, a podczas otwarcia wystawy w londyńskim muzeum wrzuciła tweeta.

Nie schodziła z loży ani ze znaczków

W 1964 roku powstały dwa badania dotyczące postrzegania rodziny królewskiej.

Dr Sibora: - Jedno zrobiło czasopismo "Mass-Observation", a drugie przygotowano w Glasgow. Wynikało z nich, że królowa odbierana jest jako osoba sympatyczna, ale niewywołująca specjalnego entuzjazmu. Wyniki były przewidywalne: klasa średnia lepiej ją postrzegała, robotnicy gorzej. Była duża rozbieżność. Poza przychylnymi opiniami były też krytyczne. Niektórzy mówili, że jest zimna, powierzchowna, zarzucano jej nawet powierzchowność intelektualną.

Przed katastrofą w Aberfan Wielka Brytania żyła m.in. tym... jak przedstawiać królową Elżbietę II na znaczkach pocztowych.

Dr Sibora: - Dotychczas była taka imperialna: z główką, ale bez nazwy państwa. Później chciano wprowadzić jakiś rysunek, ale pojawiała się kwestia: co teraz z królową? To była gra polityczna między rządem Jej Królewskiej Mości, konserwatystami z pałacu i królową osobiście. Wymyślono, że może ten rysunek, a obok mniejsza królowa. Były różne intrygi: pisano do królowej, żeby ona odpowiedziała, a wtedy, gdyby odpisała listownie, można byłoby powiedzieć, że ona wtrąca się w sprawy polityczne.

Królowa Elżbieta II ogląda znaczki pocztowe po ich wydruku (1955 r.)
Królowa Elżbieta II ogląda znaczki pocztowe po ich wydruku (1955 r.)
Źródło: Getty Images

A trzy miesiące przed katastrofą wszyscy żyli rozgrywanym na wyspach mundialem.

Dr Sibora: - Na otwarcie mistrzostw świata Małgorzata zeszła na murawę i dawała coś piłkarzom, witała się z nimi. Opisywano to jako ewenement, że siostra królowej zeszła na murawę i deptała po niej własną nogą. Królowa z kolei, po wygranym przez Anglię finale, wręczyła puchar kapitanowi drużyny Bobby'emu Moore'owi, ale nie schodziła z trybun. Wtedy już sama jej obecność rodziny królewskiej na płycie boiska była sensacją. To był pewien przełom. Oni dotychczas nie schodzili, bo nie wypadało. Siedzieli tylko w loży. Tu mamy ten punkt odniesienia do zachowań królowej. 

Bobby Moore odbiera Puchar Świata z rąk królowej Anglii po pokonaniu RFN w finale mistrzostw w 1966 roku
Bobby Moore odbiera Puchar Świata z rąk królowej Anglii po pokonaniu RFN w finale mistrzostw w 1966 roku
Źródło: Getty Images

Sprytne zabiegi z Aberfan

Jak podkreśla doktor Sibora, w połowie lat 60. królowa była pod silnym wpływem służb pałacowych.

Dr Sibora: - Wydaje mi się, że ona w sprawie Aberfan samodzielnie nie decydowała. Rozmawiała pewnie z mężem i dwoma-trzema najbliższymi doradcami. Zapewne to oni powstrzymali ją przed natychmiastowym udaniem się na miejsce katastrofy. Udali się tam za to premier, lord Snowden i książę Edynburga, małżonek królowej. Sami mężczyźni. I to według służb królowej było wystarczające. Jej otoczenie nie wyczuło, że społeczeństwo oczekuje obecności królowej ani tego, że potrzebny jest spontaniczny gest. Pałac zawsze był dwa kroki do tyłu i tej sytuacji też nie zrozumiał. To był ewidentny błąd komunikacyjny.

Ten błąd starano się potem maskować.

Dr Sibora: - Tłumaczono to sprytnie, że królowa nie chciała przeszkadzać w akcji ratunkowej.

Sama wizyta w Aberfan, po ośmiu dniach od tragedii, też była starannie przygotowana.

Dr Sibora: - Policja otrzymała wtedy polecenie, żeby dopuszczać królową do bliskich rozmów z mieszkańcami, żeby nie separować jej od nich. Zaaranżowano to tak, by wyglądało autentycznie. Wizyta trwała dwie i pół godziny, królowa została przyjęta przez miejscowych i rozmawiała z matką, która straciła dwójkę dzieci. Tak próbowano to ratować wizerunkowo.

Spóźniła się jeszcze raz

Ponad 30 lat później królowa znów "nie wyczuła sytuacji", gdy w 1997 roku zginęła księżna Diana. Brytyjczycy nie mogli wtedy pogodzić się ze stratą "Królowej ludzkich serc". Tymczasem Elżbieta II w pierwszych dniach nie tylko zamilkła, ale też - zgodnie z protokołem - odmówiła opuszczenia flagi na Pałacu Buckingham. Potem wyjaśniano to tym, że zamknęła się w zamku Balmoral, by wspierać swoje wnuki - Harry’ego i Williama - po stracie matki.

Dr Sibora: - Tony Blair pisze bardzo wyraźnie, że królowa nie wyczuwała powagi tej sytuacji. W swoich pamiętnikach pisał, że nie umiał się kontaktować bezpośrednio z królową i kontaktował się z nią przez księcia Karola. To z nim ustalał kwestie opuszczania flag, udziału rodziny królewskiej. Te wszystkie formalne i ceremonialne oznaki żałoby to były efekty jego rozmów z księciem Karolem, który rozumiał powagę sytuacji. Królowa znowu zadziałała z opóźnieniem.

Przemówiła po czterech dniach. Z kamienną twarzą mówiła ciepło o Dianie. Próżno było szukać u Elżbiety II łez.

Przemowa Elżbiety II po śmierci księżnej Diany (6 września 1997 r.)
Przemowa Elżbiety II po śmierci księżnej Diany (6 września 1997 r.)
Źródło: Getty Images

Dr Sibora: - To efekt wychowania. Ona była tak ukształtowana w wieku 5-12 lat. Jej pierwsza niania uczyła ją, że jej nie wolno było płakać, nawet gdy się przewróciła i zdarła kolano. Tym bym właśnie tłumaczył jej reakcje w kwestii powściągliwości. Elżbietę II etykiety uczyła babka, a nie matka, bo matka nie była protokolarna i z savoir-vivre'em nie miała za dużo do czynienia. Wystarczy sięgnąć do starych podręczników savoir-vivre’u, by dowiedzieć się, że w sferach wyższych nie ma miejsca na płacz. Oni mieli zakodowane, że publiczne okazywanie uczuć jest niestosowne. Jak Jerzy V witał swojego syna po półrocznym pobycie na statku, to wysłał mu wcześniej wiadomość: "żebyś broń Boże nie witał się ze mną czule".

Wnioski zostały wyciągnięte

Ale - jak zwraca uwagę doktor Sibora - w 2014 roku, gdy na południowo-zachodnim wybrzeżu Anglii w hrabstwie Somerset i w Dolinie Tamizy na zachód od Londynu, w wyniku powodzi, podtopionych zostało wiele posiadłości, mieliśmy już zupełnie inną sytuację - pałac zareagował prawidłowo. Królowa Elżbieta II kazała wysłać ze swych majątków w Windsorze żywność i pościel dla farmerów, których gospodarstwa zostały zalane. A pozostałych członków rodziny wysłała na miejsce powodzi.

Dr Sibora: - Są takie słynne zdjęcia, gdzie William i Harry pomagają powodzianom. Noszą worki, budują tamy, a książę Karol, który jest z mieszkańcami, stoi przy jakimś wozie i bierze udział w akcji. Od samej królowej w 2014 roku już chyba nikt nie wymagał osobistej obecności.

Książę William i książę Harry pomagają budować wał przeciwpowodziowy wokół szkoły w Datchet (14 lutego 2014 r.)
Książę William i książę Harry pomagają budować wał przeciwpowodziowy wokół szkoły w Datchet (14 lutego 2014 r.)
Źródło: Getty Images

Jak zaznacza, polityka informacyjna pałacu Windsor przeszła przez lata dużą ewolucję.

- Teraz działają bardzo sprawnie. Po ślubie Williama, gdzie było jeszcze kilka potknięć, połączono zespoły księcia Karola i dwóch jego synów. Od tego czasu polityka komunikacyjna wygląda sprawnie - podsumowuje dr Sibora.

Korzystałem z raportu trybunału z 1967 roku, materiałów opublikowanych na stronach BBC, Wales Online, ABC News oraz zebranych w ramach projektu badawczego Martina Johnesa i Iaina McLeana dla British Academy

Czytaj także: