Wicepremier Rosji: Na płonącym okręcie mogła być broń atomowa

Aktualizacja:
 
Wicepremier Dmitrij Rogozinwikipedia-licencja-GNU

Wicepremier Rosji Dmitrij Rogozin podczas spotkania z dziennikarzami zasugerował, że na pokładzie okrętu podwodnego, na którym 29 grudnia wybuchł pożar, mogła się znajdować broń atomowa. W ubiegłym tygodniu pisał już o tym jeden z rosyjskich tygodników, powołując się na anonimowe źródła w marynarce wojennej. Wcześniej władze zapewniały, że cały jądrowy arsenał wyładowano z okrętu, zanim wybuchł pożar.

W ubiegłym tygodniu tygodnik "Kommiersant-Włast" napisał, cytując źródła w rosyjskiej marynarce wojennej, że w momencie wybuchu pożaru, na stojącym w suchym doku okręcie Jekaterynburg znajdowało się 16 międzykontynentalnych pocisków balistycznych R-29, każdy uzbrojony w cztery głowice nuklearne.

Czy rodzaj naprawy na Jekaterynburgu był aż taki, żeby wymagał wycofanie torped i pocisków balistycznych? (...) To nie była naprawa, podczas której okręt przechodzi kapitalny remont i wszystko jest z niego zabierane. Kiedy przypływa okręt i mamy jakiś mały problem, nigdy nie jest on opróżniany. wicepremier Dmitrij Rogozin

Rogozin sugeruje

W poniedziałek wicepremier Dmitrij Rogozin, który nadzoruje przemysł zbrojeniowy, powiedział, że zgodnie z instrukcjami z 1986 r., zabieranie broni atomowej z okrętu nie jest wymagane podczas niewielkich napraw. - Czy rodzaj naprawy na Jekaterynburgu był aż taki, żeby wymagał wycofanie torped i pocisków balistycznych? - powiedział Rogozin dziennikarzom, nie udzielając na postawione przez samego siebie pytanie bezpośredniej odpowiedzi.

Jednak znacząco dodał: "To nie była naprawa, podczas której okręt przechodzi kapitalny remont i wszystko jest z niego zabierane. Kiedy przypływa okręt i mamy jakiś mały problem, nigdy nie jest on opróżniany".

Rogozin, który rozmawiał z dziennikarzami w Komsomolsku nad Amurem, powiedział, że federalni śledczy mają przygotować raport w sprawie pożaru na piątek. - Chcemy, żeby nie było żadnych wątpliwości w przyszłości co do tego, jaki rodzaj napraw wymaga wyładowania broni, a jaki rodzaj nie wymaga - podkreślił wicepremier.

Groził "drugi Czarnobyl"

Pożar, jaki 29 grudnia wybuchł na rosyjskim atomowym okręcie podwodnym Jekaterynburg, gdy stał on w suchym doku stoczni remontowej w Rosłakowie, w obwodzie murmańskim, mógł spowodować katastrofę porównywalną do tej w Czarnobylu w 1986 roku - napisał w ubiegłym tygodniu "Kommiersant-Włast", który przeprowadził własne dochodzenie w sprawie tego zdarzenia.

Chcemy, żeby nie było żadnych wątpliwości w przyszłości co do tego, jaki rodzaj napraw wymaga wyładowania broni, a jaki rodzaj nie wymaga. wicepremier Dmitrij Rogozin

Specjaliści wojskowi zapewniali, że podczas wszelkich prac w doku remontowym uzbrojenie - zarówno jądrowe, jak i konwencjonalne - z okrętów nawodnych i podwodnych jest usuwane. Według rosyjskiego tygodnika, w danym wypadku tak się nie stało, ponieważ Jekaterynburg miał jedynie przejść krótki przegląd, a w takich sytuacjach dowództwo niekiedy rezygnuje z wyładowania uzbrojenia.

"Kommiersant-Włast" zwraca uwagę, że po pożarze okręt nie pozostał w doku, lecz w pierwszych dniach stycznia w pośpiechu przemieszczono go najpierw do zatoki Okolnaja, a później do zatoki Jagielnaja, na miejsce stałego bazowania. Zdaniem pisma, jedynym uzasadnieniem takiego działania była konieczność wyładowania z Jekaterynburga rakiet i torped.

W razie eksplozji rakiet na okręcie nastąpiłyby ogromne zniszczenia. W efekcie w strefie pożaru mógłby się znaleźć przedział reaktorowy. Wysokie temperatury i fala uderzeniowa mogłyby uszkodzić aktywne strefy reaktorów. W rezultacie kilka ton substancji radioaktywnych dostałoby się do środowiska. Taki rozwój wydarzeń stworzyłyby zagrożenie nie tylko dla mieszkańców Rosłakowa, ale także sąsiednich - Murmańska i Siewieromorska. Ewakuacja prawie 400 tys. osób z Półwyspu Kolskiego w warunkach zimy polarnej jest zadaniem praktycznie niewykonalnym. "Kommiersant-Włast"

Cytowani przez pismo eksperci oceniają, że w razie eksplozji rakiet na okręcie nastąpiłyby ogromne zniszczenia. W efekcie w strefie pożaru mógłby się znaleźć przedział reaktorowy. Wysokie temperatury i fala uderzeniowa mogłyby uszkodzić aktywne strefy reaktorów. W rezultacie kilka ton substancji radioaktywnych dostałoby się do środowiska.

Taki rozwój wydarzeń stworzyłyby zagrożenie nie tylko dla mieszkańców Rosłakowa, ale także sąsiednich - Murmańska i Siewieromorska. Ewakuacja prawie 400 tys. osób z Półwyspu Kolskiego w warunkach zimy polarnej jest zadaniem praktycznie niewykonalnym - konstatuje "Kommiersant-Włast", dodając, że w wybuchu mogłyby zginąć dziesiątki ludzi.

Pożar w doku

Akcja gaśnicza na Jekaterynburgu trwała ponad 20 godzin. Ogień pojawił się najpierw na drewnianym rusztowaniu, a potem objął gumowe pokrycie kadłuba okrętu, chroniące go przed sygnałami akustycznymi, wysyłanymi przez hydrolokatory. W ramach tłumienia pożaru okręt częściowo zanurzono w doku oraz polewano go wodą z holowników i śmigłowców.

Wprowadzony do służby w 1986 roku Jekaterynburg (inaczej K-84) należy do typu 667BDRM Delfin (oznaczenie zachodnie Delta IV). Wicepremier Dmitrij Rogozin zapowiedział, że okręt zostanie wyremontowany i wróci do służby w 2014 roku.

Źródło: reuters, pap

Źródło zdjęcia głównego: wikipedia-licencja-GNU