Były kandydat opozycji na prezydenta Wenezueli Edmundo Gonzalez zbiegł do Hiszpanii, gdzie uzyskał azyl. Po zorganizowanych 28 lipca wyborach reżim ogłosił zwycięstwo Nicolasa Maduro, ale nie przedstawił na nie dowodów. Opozycja opublikowała natomiast protokoły z komisji wyborczych, świadczące o wysokim zwycięstwie Gonzaleza. W kraju wybuchły protesty, brutalnie tłumione przez władze.
Wenezuelska wiceprezydent Delcy Rodriquez Gomez powiedziała w sobotę, że zaledwie kilka dni po wydaniu nakazu aresztowania rząd zdecydował się udzielić Emundo Gonzalezowi gwarancji bezpiecznego wyjazdu z kraju, aby "pomóc przywrócić pokój".
Liderzy opozycji ani sam kandydat w lipcowych wyborach nie skomentowali doniesień. Rząd Hiszpanii przyznał jednak, że decyzję o opuszczeniu kraju Gonzalez podjął samodzielnie i skorzystał z samolotu wysłanego przez hiszpańskie siły zbrojne, co potwierdziło MSZ Hiszpanii.
"Dzisiejszy dzień jest smutny dla demokracji w Wenezueli" - oświadczył odpowiadający za politykę zagraniczną Unii Europejskiej Josep Borrell. "W demokracji żaden przywódca polityczny nie powinien być zmuszany do szukania azylu w innym kraju" - dodał.
Prokurator generalny Wenezueli Tarek William Saab domagał się aresztowania 75-letniego Gonzaleza po tym, gdy trzykrotnie nie stawił się on w prokuraturze w związku z dochodzeniem dotyczącym "aktów sabotażu wyborczego". Saab powiedział, że protokoły głosowania udostępniane w internecie przez opozycję zostały sfałszowane i stanowią próbę podważenia wyników Krajowej Rady Wyborczej.
Po zorganizowanych 28 lipca wyborach reżim ogłosił zwycięstwo Nicolasa Maduro, ale nie przedstawił na nie dowodów. Opozycja opublikowała natomiast protokoły z komisji wyborczych, świadczące o wysokim zwycięstwie Gonzaleza. W kraju wybuchły protesty, brutalnie tłumione przez władze. Zginęło co najmniej 27 osób, a ponad dwa tysiące zostało zatrzymanych.
Eksperci Organizacji Narodów Zjednoczonych i Centrum Cartera, którzy obserwowali wybory, uznali, że ogłaszane przez władze wyniki są niewiarygodne.
Schronienie w argentyńskiej placówce
Niepewny los czeka wenezuelskich opozycjonistów. Sześcioro z nich znalazło schronienie w argentyńskiej placówce. Władze Wenezueli twierdzą, że jest ona używana do "planowania działań terrorystycznych i zamachów" na życie prezydenta Nicolasa Maduro i wiceprezydent Delcy Rodriquez Gomez przez "zbiegów, którzy się tam znajdują".
W nocy z piątku na sobotę jeden z opozycjonistów przebywających w argentyńskiej ambasadzie poinformował, że służby Maduro, w tym policjanci, członkowie agencji wywiadowczej SEBIN i "uzbrojeni funkcjonariusze w kapturach, otaczają" placówkę, w której odcięto prąd.
Reżim ogłosił w sobotę, że wycofuje swoją zgodę na to, żeby Brazylia reprezentowała w kraju interesy Argentyny i sprawowała pieczę nad jej ambasadą w Caracas.
Czytaj także: Ludzie wyszli na ulicę. "Maduro, oddaj władzę!"
Władze Argentyny i Brazylii nie skomentowały sprawy publicznie. Anonimowe źródło przekazało jednak agencji Reuters, że Brazylia poinformowała Wenezuelę, iż zamierza w dalszym ciągu reprezentować interesy Argentyny, dopóki za zgodą rządu w Buenos Aires nie zostanie wyznaczony inny kraj.
Brazylia opiekuje się argentyńską ambasadą, ponieważ Wenezuela zerwała stosunki z Argentyną i nakazała wyjazd jej dyplomatom po wyborach prezydenckich.
Argentyna, rządzona przez Javiera Milei, należy do krajów najgłośniej krytykujących socjalistyczny reżim Wenezueli. W piątek argentyńskie MSZ wezwało Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) do wydania nakazu aresztowania Maduro i szeregu innych wenezuelskich urzędników w związku z wydarzeniami po wyborach.
Źródło: PAP, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/RONALD PENA R