Amerykańskie samoloty wojskowe przygotowują się do rozpylania z powietrza chemikaliów, które zneutralizują olbrzymią plamę ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej. W związku z katastrofą ekologiczną, już trzeci amerykański stan ogłosił stan wyjątkowy. Tymczasem amerykańskie media ujawniły, że koncern BP mógł bagatelizować niebezpieczeństwo awarii.
Ropa naftowa wydobywa się z odwiertu pod zatopioną platformą wiertniczą w tempie ok. 5 tys. baryłek dziennie. Wielka plama dotarła już do wybrzeży Luizjany i Alabamy. Trwa walka ze skutkami tej katastrofy ekologicznej. W stan pełnej gotowości zostały postawione m.in. siły powietrzne.
Chemikalia będą rozpryskiwane przez samoloty typu C-130 Hercules wyposażone w specjalną aparaturę. - Chemikalia zawsze szkodzą – uważa Stanisław Łunkiewicz, ekspert ds. BHP. - Powodują, że zbrylają i zatapiają. Gdzieś to później będzie leżało na dnie. Na pewno nie jest to najlepszy sposób, ale na tę chwilę skuteczny – dodaje ekspert. Według Łunkiewicza, "strasznie długo" potrwa przywrócenie środowiska do stanu sprzed katastrofy. – W tydzień się tego nie zbierze. To są lata – mówi ekspert.
Silny wiatr przeszkadza
Równolegle prowadzona jest walka z ropą przez jednostki nawodne Straży Przybrzeżnej i Marynarki Wojennej USA. Akcję utrudnia pogarszająca się pogoda i wiatr spychający ropę na bagniste wybrzeża Luizjany (pełne zatok, zalewów i przybrzeżnych jezior), które są siedliskiem setek gatunków ptaków i innych zwierząt. Wiatr jest tak silny, że warstwa ropy unosząca się na wodzie przedostaje się przez specjalne pływające zapory.
Ochotnicy, wśród nich lokalni rybacy dla których wyciek ropy grozi zniszczeniem łowisk i ruiną finansową, ratują ptaki oblepione grubą warstwą ropy.
"Uważali katastrofę za praktycznie niemożliwą"
Tymczasem amerykańskie media ujawniły dokumenty, z których wynika, że koncern British Petroleum, do którego należy zniszczona platforma Deepwater Horizon, minimalizował niebezpieczeństwo awarii podczas podwodnych wierceń. Specjaliści BP uważali katastrofę, jak się wydarzyła, za praktycznie niemożliwą. Wciąż nie udało się ustalić jej przyczyn.
Według ocen ekspertów, może dojść do skażenia większego niż podczas katastrofy tankowca Exxon Valdez u wybrzeży Alaski w 1989 r. Wyciekło wówczas do morza 11 mln galonów (41 mln litrów) ropy.
Ze zniszczonej platformy wyciekło dotychczas ok. 1,6 mln galonów (6 mln litrów), ale nic nie wskazuje aby wyciek udało się w najbliższym czasie opanować. Obecnie plama ropy ma ok. 200 km długości i 70 km szerokości.
Trzeci stan wprowadził stan wyjątkowy
W związku z sytuacją, guberantor stanu Alabama Bob Riley ogłosił w piątek stan wyjątkowy. Riley oświadczył, że rozszerzająca się plama ropy wydobywającej się ze zniszczonej wybuchem platformy wiertniczej "stwarza poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego i gospodarki stanu".
BP zapowiada, że zlikwiduje w całości skutki katastrofy
Według agencji ratingowej Fitch, koszty powstrzymania wycieku i oczyszczenia okolicznych akwenów mogą sięgnąć od 2 od 3 mld dolarów.
Prezes koncernu naftowego BP Tony Hayward zadeklarował, że jego firma zlikwiduje w całości skutki katastrofy ekologicznej i zapewni rekompensaty poszkodowanym. Eksploatację platformy prowadziła wynajęta przez BP spółka wiertnicza Transocean z siedzibą w Szwajcarii.
Źródło: PAP, TVN24