USS Forrestal w ubiegłym tygodniu został sprzedany na złom, a w ciągu roku ma zostać przerobiony "na żyletki". Na pewno nie zostanie jednak szybko zapomniany. Głównie z powodu tragedii, która wydarzyła się na jego pokładzie i została udokumentowana przez kamery.
W 1954 roku, kiedy został zwodowany, USS Forrestal był największym okrętem wojennym świata. Zastosowano w nim nowe rozwiązania techniczne, które były skokiem jakościowym w konstrukcji amerykańskich lotniskowców. Były tak przełomowe, że stosuje się je do dzisiaj.
W 1967 roku okręt nadał był nowoczesny, potężny i bardzo cenny. Na jego pokładzie stacjonowało zazwyczaj około 80 samolotów, a załoga liczyła 5,5 tysiąca ludzi. Było to małe pływające miasteczko długie na 300 metrów, z lotniskiem "na dachu" i podróżujące po oceanach z prędkością nawet 60 km/h na godzinę.
Zapasy zabytkowych bomb
Latem 1967 roku USS Forrestal został skierowany ku wybrzeżom Wietnamu. Samoloty startujące z okrętu miały prowadzić intensywne naloty na komunistyczny Wietnam Północny, walczący z Amerykanami o kontrolę nad Wietnamem Południowym. W ostatnich dniach lipca USS Forrestal dotarł na tak zwaną "Stację Yankee" na Zatoce Tonkińskiej, po której krążyły lotniskowce US Navy wysyłające samoloty nad Wietnam.
Pierwsze naloty z USS Forrestal przeprowadzono 25 lipca i przez następne cztery dni samoloty z tego okrętu wykonały około 150 misji. Tempo działania było bardzo intensywne i zapasy uzbrojenia zostały niemal wyczerpane. 28 lipca okręt wysłano na spotkanie z jednostką zaopatrzeniową USS Diamond Head.
Nieszczęśliwie dla załogi lotniskowca, intensywne naloty na Wietnam pochłaniały więcej bomb niż amerykański przemysł był w stanie wyprodukować. W rejonie Pacyfiku skończyły się standardowe ładunki półtonowe oznaczone Mark 83. W zamian USS Diamond Head dostał z arsenału umieszczonego w bazie Subic Bay na Filpinach zabytkowe bomby AN-M65A1, które wyprodukowano jeszcze przed II wojną światową.
Proszenie się o problemy
Kiedy załoga USS Diamond Head zobaczyła, co ma załadować na pokład i dostarczyć na USS Forrestal, była przerażona. Bomby przez ponad dwie dekady leżały niezabezpieczone w szopach, wypełniający je materiał wybuchowy starego typu wraz z upływem czasu i pod wpływem temperatury oraz wilgotności zyskał około 50 procent siły. Dodatkowo, bomby były mocno pordzewiałe i w porównaniu z nowoczesnymi wtedy ładunkami bardzo wrażliwe na wstrząsy oraz temperaturę.
Według relacji załogi zaopatrzeniowca, obsługa arsenału była przekonana, iż ładowane na statek bomby mają zostać "zutylizowane", czyli wyrzucone za burtę na morzu. Kiedy dowiedziano się, iż groźny ładunek ma trafić na jeden z najcenniejszych okrętów US Navy, próbowano zablokować dostawę. Dowództwo Floty Pacyfiku nakazało jednak kontynuować operację, bowiem absolutnym priorytetem były naloty na Wietnam.
Kiedy USS Diamond Head spotkał się z USS Forrestal i rozpoczęto przekazywanie pierwszych bomb, zbrojmistrze z lotniskowca byli zszokowani. Niektórzy bali się, iż stare ładunki nie wytrzymają wstrząsu podczas katapultowania i wybuchną samoczynnie. Dowództwo lotniskowca nie chciało przyjąć niebezpiecznego ładunku, ale nie pozostawiono mu wyboru. Naloty następnego dnia musiały się odbyć.
Tragiczny splot okoliczności
Decyzja o zignorowaniu obaw wobec nacisku przełożonych miała się srogo zemścić na załodze lotniskowca już następnego dnia. 29 lipca od świtu na pokładzie trwała gorączkowa praca. Tankowano i uzbrajano samoloty, które następnie ustawiano na pokładzie w oczekiwaniu na katapultowanie do ataku na Wietnam. Cała rufowa część pokładu była gęsto zastawiona gotowymi do lotu maszynami. Pierwsza fala ataku wystartowała planowo.
Około godziny 10.50 do startu szykowano drugą falę. Uruchamiano silniki i po raz ostatni sprawdzano samoloty. Kiedy w stojącym niemal na skraju rufy myśliwcu F-4 Phantom pilot przełączył swoją maszynę na zasilanie wewnętrzne, ku jego zaskoczeniu spod skrzydła wystrzeliła niekierowana rakieta Zuni. Pocisk w sekundę przeleciał kilkadziesiąt metrów i trafił w stojący po drugiej stronie pokładu samolot szturmowy A-4 Skyhawk.
Zabezpieczenie głowicy rakiety zapobiegło eksplozji, ale sama siła uderzenia i wstrząs spowodował rozerwanie zbiorników paliwa trafionej maszyny. Natychmiast pojawiły się płomienie. Uderzony A-4 miał pod skrzydłami podwieszone dwie stare bomby AN-M65A1 które spadły na pokład i znalazły się w płonącym paliwie. Sytuacja stała się niezwykle groźna.
Tragedia w dwie minuty
Obok trafionego rakietą i pochłanianego przez ogień samolotu stał kolejny A-4, za którego sterami siedział młody John McCain, przyszły senator i kandydat na prezydenta USA. Widząc płynące w swoją stronę płonące paliwo i leżące w nim bomby, pilot natychmiast podjął decyzję o ucieczce. Po chwili walki z pasami wydostał się na zewnątrz maszyny i uciekł jak najdalej. Kilkadziesiąt sekund wcześniej obok jego samolotu pojawili się pierwsi strażacy. Jeden z podoficerów próbował ręczną gaśnicą ochłodzić bomby stojąc w odległości mniej niż dziesięciu metrów. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że nie spełniają one żadnych norm i stanowią śmiertelne zagrożenie.
Nowoczesne bomby mogły leżeć w ogniu nawet 10 minut i nie powinny wybuchnąć. Pamiętając o tym w nieco ponad minutę po wybuchu pożaru do płonącego samolotu dotarły dwie drużyny strażaków, które zakładały, że mają dużo czasu na opanowanie ognia. Niestety, mylili się. Zaledwie minutę i 36 sekund po pojawieniu się płomieni, obie bomby wybuchły. Potężna eksplozja wstrząsnęła okrętem i na miejscu zabiła większość strażaków, łącznie kilkanaście osób. Wybuch rozrzucił też płonące szczątki i paliwo. Samolot trafiony rakietą przestał istnieć, pilot uwięziony w jego kabinie zginął, a maszyna McCaina została rozerwana na kawałki.
Pożar błyskawicznie objął większość samolotów stojących na rufie, która zamieniła się w morze płomieni. Zaczęły wybuchać kolejne bomby. Łącznie w ciągu pierwszej godziny pożaru naliczono dziewięć potężnych eksplozji. Ponieważ większość przeszkolonych strażaków zginęła od pierwszych wybuchów, do akcji ruszyli nieprzeszkoleni marynarze. Przez dziury wybite w pokładzie przez eksplozje do hangaru wlało się płonące paliwo, które wywołało kolejne pożary. Wnętrze okrętu wypełniło się dymem. Dziesiątki marynarzy ginęło uwięzionych w pomieszczeniach na rufie.
Kosztowna walka ze skutkami błędów
Przez kilka godzin na pokładzie lotniskowca szalało ogniste piekło. Płomienie udało się opanować dopiero około godziny 14 dzięki ofiarnej postawie marynarzy. Bez przeszkolenia i w większości bez żadnego sprzętu ochronnego stali z wężami strażackimi tuż obok porozbijanych samolotów z pełnymi zbiornikami i podwieszonym uzbrojeniem. Z braku odpowiednich pojazdów uszkodzone bomby turlano po pokładzie i wyrzucano do wody.
Wielu marynarzy mając przed sobą płomienie a za sobą koniec pokładu, skakało do morza z wysokości 30 metrów. Dwóch zostało wyrzuconych za burtę przez silną eksplozję. Po chwili podjęły ich z wody śmigłowce ratunkowe i odstawiły z powrotem na lotniskowiec. Tam znów rzucili się do walki z ogniem.
Pokładowy szpital już w pierwszej godzinie dramatu całkowicie wypełnił się rannymi. Część lekarzy pracowała bezpośrednio na pokładzie startowym, udzielając pomocy ofiarom płomieni i eksplozji. Na pomoc przyszły im przysłane z dwóch krążących w pobliżu lotniskowców śmigłowce, które zabierały rannych i dostarczały materiały medyczne.
Ostatnie pożary w pomieszczeniach głęboko pod pokładem ugaszono dopiero następnego dnia rano. W pożodze zginęły 134 osoby, a 161 zostało rannych. Straty finansowe oszacowano na ponad 70 milionów dolarów. Zniszczeniu uległo 21 samolotów, z czego wiele wyrzucono po prostu za burtę. Lotniskowiec spędził na naprawach niemal rok.
Wszystkiego można było uniknąć
Historia pożaru na pokładzie USS Forrestal jest do dzisiaj wykorzystywana w amerykańskich siłach zbrojnych podczas szkoleń. Za główny materiał dydaktyczny służy film „Próba Ognia” przygotowany przez US Navy w oparciu o nagrania z różnych kamer zainstalowanych na pokładzie lotniskowca. Zarejestrowały one praktycznie cały przebieg wydarzeń.
Śledztwo wykazało, iż do tragedii przyczyniły się nie tylko stare i niestabilne bomby, ale też zaniedbania załogi lotniskowca. Rakieta Zuni odpaliła się sama w wyniku przepięcia, czyli gwałtownego wzrostu napięcia, po przełączeniu zasilania w samolocie na wewnętrzne. Powinny przed tym uchronić dwa zabezpieczenia, ale jedno wyrwał z wyrzutni rakiet wiatr, a drugie usunęli technicy, pomimo tego, iż powinni zrobić to dopiero w ostatniej chwili przed startem. Dla zaoszczędzenia czasu i zwiększenia tempa operacji lotniczych robili to wcześniej, łamiąc przepisy.
Cały film poglądowy "Próba ognia" przygotowany przez US Navy do szkolenia w zakresie bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Wersja anglojęzyczna.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Navy