Napastnik, który w niedzielę nad ranem wtargnął do gejowskiego klubu nocnego na Florydzie, zabił 50 osób, a 53 ranił - podał w niedzielny poranek czasu lokalnego burmistrz Orlando. Departament Bezpieczeństwa Krajowego poinformował, że napastnik był Afgańczykiem. Miał on być znany FBI - twierdzi stacja CNN.
Do strzelaniny doszło w klubie dla gejów o nazwie Pulse w Orlando na Florydzie. Według świadków wewnątrz mogło przebywać nawet kilkaset osób.
Długo informowano o tym, że zginąć mogło około 20 osób. Policja podawała też, że 42 inne trafiły do szpitali. W niedzielę po godz. 10. czasu lokalnego (16. w Polsce) burmistrz Orlando przekazał, że zamachowiec zamordował 50 osób, a 53 z obrażeniami trafiły do szpitali.
Afgańczyk po przeszkoleniu militarnym
Napastnik zginął w wymianie ognia z funkcjonariuszami. Stacja CBS News podała, że był nim 29-letni Omar S. Mateen. Został on zastrzelony przez funkcjonariusza specjalnej jednostki policji SWAT.
FBI określiła strzelaninę w Orlando jako "akt krajowego terroryzmu", trwa ustalanie, czy dokonał jej tzw. samotny wilk, czy też ktoś mu pomagał.
Według szefa miejscowej policji, sprawca był uzbrojony w karabin automatyczny, strzelbę i "podejrzane urządzenia".
Departament Bezpieczeństwa Krajowego (Homeland Security) poinformował, że napastnik był Afgańczykiem i "miał przeszkolenie" militarne - podała agencja Reutera. Telewizja CNN twierdzi, powołując się na dwa źródła bliskie śledztwu, że FBI znało mężczyznę. Miał on być jedną z setek osób określanych jako podejrzane o "zradykalizowanie się" i potencjalnie niebezpieczne w przyszłości. Mareen miał też być "sympatykiem IS" - dodała CNN.
Kilkanaście godzin po strzelaninie tzw. Państwo Islamskie na jednym ze swoich profili na Twitterze opublikowało tymczasem zdjęcie z wizerunkiem mężczyzny opisanego jako napastnik z Orlando - podał Reuters.
Stacja NBC News podała, powołując się na źródła w służbach mundurowych, że zamachowiec tu przed dokonaniem zbrodni zadzwonił na numer alarmowy 911 i wygłosił formułę "wierności wobec tzw. Państwa Islamskiego".
Ludzie uciekali przez zaplecze
Z relacji policji wynika, że sprawca najpierw oddał strzały do ochroniarza pracującego w klubie, a następnie wszedł do środka i wziął zakładników. Po ok. trzech godzinach do budynku przedostali się funkcjonariusze specjalnej jednostki policji SWAT.
- Ok. godz. 2 (godz. 8 czasu polskiego) ktoś zaczął strzelać. Ludzie padli na ziemię - opowiadał telewizji Sky News jeden z klientów Pulse, Ricardo Negron.
- Przypuszczam, że napastnik strzelał w powietrze. (...) Nastąpiła krótka przerwa, niektórzy z nas mogli wstać i wybiec tylnym wyjściem - relacjonował świadek, stwierdzając, że następnie przez niecałą minutę słyszał odgłosy strzałów.
Inny świadek Jon Alamo słyszał ok. 50 strzałów. Udało mu się wydostać z budynku dzięki bramkarzowi, który wpuścił klientów na zaplecze, zazwyczaj dostępne tylko dla pracowników.
Wziął zakładników, groził bombą
Policja potwierdziła, że napastnik przetrzymywał zakładników w budynku i miał grozić, że ma przy sobie materiały wybuchowe.
W trakcie operacji służb bezpieczeństwa przed budynkiem policjanci przeprowadzili kontrolowaną eksplozję. Szef policji oświadczył, że miała ona na celu oderwanie uwagi napastnika.
Na miejscu pojawiło się wiele karetek pogotowia i radiowozów. Według CNN były tam też psy wykrywające materiały wybuchowe.
Morderstwo wokalistki
Jest to już druga strzelanina w Orlando w ostatnich dniach. W piątek późnym wieczorem 22-letnia amerykańska wokalistka Christina Grimmie, znana m.in. z występów w popularnym programie telewizyjnym "The Voice", została zastrzelona, gdy rozdawała autografy po koncercie. Grimmie zmarła w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń.
Jej zabójca, 27-letni mężczyzna, popełnił samobójstwo. Motywy jego działania wciąż nie są znane. Do tej tragedii doszło w sali The Plaza Live, oddalonej o niecałe 5 km od klubu Pulse. Według lokalnej policji nic nie wskazuje, by obie strzelaniny były ze sobą powiązane.
Autor: mm, adso//gak / Źródło: PAP, Reuters, Orlando Police