Michał Przedlacki w swoim reportażu "Ucieczka z Irpienia" pokazał jeden z symboli agresji Putina na Ukrainę - zburzony most w podkijowskim Irpieniu, który dla kobiet, dzieci i starców był jedyną drogą ucieczki przed bombami. Razem z 23-letnim kierowcą-wolontariuszem reporter wziął udział w akcji ewakuacyjnej mieszkańców tego miasta i rozmawiał z ofiarami rosyjskiej inwazji.
Reporter "Superwizjera" wyjechał z Kijowa w kierunku miasteczek, od samego początku inwazji atakowanych przez Rosjan - to Hostomel, Bucza i Irpień. Na drodze do Irpienia spotykał kolumnę autobusów miejskich, prawdopodobnie przeznaczonych do ewakuacji mieszkańców.
Ale do centrum Irpienia nie było już wjazdu. Autobusy zatrzymały się w Romanowce, na granicy miasta. Reporter spotkał wśród cywilów oddział cofający się z pierwszej linii frontu. - Już tam są, jest ich bardzo dużo, dosyłają dużo sprzętu. Nasza artyleria nie może atakować, bo są tam cywilne budynki. Mieszkańcy nie mają schronu, siedzą w hangarze. W każdej chwili może tam spaść pocisk i ich już nie będzie. Jest tam 20 kobiet. Irpień niedługo padnie. Ludzie, proszę, zamknijcie niebo. Tam umierają ludzie. Zaczynają się kłócić o kawałek chleba, nie mają co jeść. Nie dają nam nawet dowieźć im jedzenia - powiedział jeden z żołnierzy.
Dziennikarz ruszył w stronę miasta, w okolicy słychać było eksplozje, nad miastem unosił się dym z płonących wieżowców. Ciągle mijał uciekających ludzi - głównie kobiety z dziećmi, ludzi starszych i schorowanych.
23-latek ewakuował mieszkańców Irpienia
Żeby zablokować marsz rosyjskich kolumn pancernych, Ukraińcy wysadzili most na trasie łączącej Irpień z Kijowem. Stał się on pełną pułapek, trudną do pokonania, niebezpieczną przeprawa. Uciekających z miasta osłaniali żołnierze - przygotowani, aby w każdej chwili odeprzeć rosyjskie pojazdy pancerne.
Reporter zauważył nadjeżdżający od strony Irpienia bus. Kierowca - młody, krótko ostrzyżony mężczyzna - pomógł wysiąść kobietom i dzieciom i oznajmił, że zawraca do miasta po kolejnych uchodźców. Dziennikarz pojechał razem z nim.
- Nazywam się Sania, pseudonim Bus, mam 23 lata. Służyłem w ukraińskiej armii. Teraz ewakuuję ludzi z Irpienia, Buczy, Hostomla. Krótko mówiąc - zewsząd, gdzie mogę wjechać. Widziałeś tych, co wysadziłem? Dzieci i babcię. Kiedy po nich przyjechałem, 30 metrów ode mnie spadły dwa pociski. Słyszałeś o ukraińskich kozakach charakternikach? Kule się takich nie imają. Nawet GRAD-y - mówił młody kierowca.
Kiedy dotarł do miejsca, gdzie na ewakuację czekała grupa mieszkańców, zaczął nerwowo trąbić. Spieszył się, bo ewakuacja musiała przebiegać sprawnie. W każdej chwili mogły spaść rakiety.
"Jesteśmy pod ostrzałem"
Mimo trwających od kilku dni rosyjskich ataków, na ulicach Irpienia ludzie wciąż czekali na ewakuację. Przed miejską polikliniką reporter spotkał grupę z dziećmi. - Jesteśmy pod ostrzałem, dzieci są przestraszone, wszyscy jesteśmy przestraszeni. Nie mamy pomysłu - mówił jeden z mężczyzn, trzymając na rękach kilkuletniego chłopca.
Naokoło wciąż słychać były eksplozje. Uchodźcy byli wyczerpani i przestraszeni. Wielu z nich nie radziło sobie ze stresem. Niektórzy nie byli w stanie iść o własnych siłach.
Reporter razem z Sanią pojechali po kolejne osoby. Kierowca był świadom ryzyka. - Wczoraj wywiozłem ponad 150 osób. Byliśmy pod ostrzałem, długo to trwało - mówił. - Nie boisz się śmierci? - spytał reporter. Sania odpowiedział śmiechem. - Przecież ci mówiłem, że jestem zaczarowany. Kozak charakternik - odparł.
Do busa Sani wsiadła kobieta z kilkuletnią córką. Dziecko nie do końca rozumie, co się dzieje i przytula swoją ulubioną zabawkę, kolorowego jednorożca. - Mam bardzo dużo zabawek. Zapomnieliśmy tylko tych od babci z domu. Wyobraża pan sobie? Nie mogę się doczekać, aż wrócimy do domu - powiedziała dziewczynka.
Sania miał zabrać z osiedla domów jednorodzinnych starszą kobietę. Odprowadził ją syn - żołnierz, który na chwilę przyjechał z linii frontu.
Matka i córka jechały samochodem. Ostrzelał je rosyjski czołg
Rosjanie nie przestawali ostrzeliwać miasta pełnego cywilów. Pociski spadały na domy, parki i ulice. Jedna z rakiet trafiła w uciekającą z miasta rodzinę. Zginęła matka z dziećmi oraz wolontariusz. Ten barbarzyński atak wstrząsnął mieszkańcami.
Tymczasem do zniszczonego mostu dotarli ratownicy z ofiarami ostrzału. To matka i córka. Samochód, którym jechały, został ostrzelany przez rosyjski czołg. Były w ciężkim stanie, musiały jak najszybciej trafić na intensywną terapię do szpitala w Kijowie. Reporter pojechał za karetką. W holu szpitala trwała dramatyczna walka o ich życie. Reanimacja zakończyła się powodzeniem. Obie kobiety udało się uratować.
"Prawdziwy koszmar, leżały tam ciała, ranni cywile"
Autobusy, które zabierają uchodźców sprzed zawalonego mostu w Irpieniu docierają do punktu przesiadkowego na przedmieściach Kijowa. Można tu dostać wodę, coś do jedzenia, oraz skorzystać z pomocy wolontariuszy. To także moment, kiedy można chwilę odpocząć przed dalszą ucieczką. Napięcie ustępuje miejsca emocjom, obrazy wojny powracają.
- To prawdziwy koszmar. Szliśmy między czołgami, miedzy żołnierzami. To było straszne. Leżały tam ciała, ranni ludzie. Cywile - mówiła zalana łzami nastolatka.
Do punktu przesiadkowego co chwilę podjeżdżały karetki z rannymi. To często ofiary celowego ostrzału cywilnych samochodów przez rosyjskich żołnierzy. - Ostrzelali mój samochód. Jechałem sam, Rosjanin był sam, z jakiegoś powodu strzelił do cywilnego samochodu - relacjonował jeden z rannych.
Chociaż punkt ten znajduje się kilkanaście kilometrów od linii frontu i nie słychać huku artylerii, wokół krąży dużo policji i żołnierzy z długą bronią. Wyłapywali dywersantów, którzy z tłumem uchodźców chcieli przedostać się do miasta. Widok żołnierzy z wycelowanymi karabinami nikogo już tam nie dziwił.
Źródło: "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Superwizjer" TVN