Nie mogą leczyć się w domu, nie przeżyją bez leków. W oblężonym Kijowie dzieci walczą z nowotworem w schronie

Źródło:
Reuters

Na prowizorycznych łóżkach, na kocach rzuconych na betonową podłogę - w takich warunkach od kilku dni żyją pacjenci szpitala dziecięcego Ohmatdyt w Kijowie. Część dzieci ewakuowano do szpitali w zachodniej Ukrainie. W Kijowie w głównej mierze pozostały te, które są zbyt chore i słabe, by opuścić oblężoną stolicę.

Wojna na Ukrainie to nie tylko starcie dwóch armii. To ludzkie dramaty, z których wiele rozgrywa się pod ziemią: w stacjach metra i piwnicach przeobrażonych w schrony przeciwlotnicze.

W obskurnej piwnicy szpitala dziecięcego Ohmatdyt w Kijowie na prowizorycznych łóżkach i kocach rozłożonych na betonowej podłodze leżą matki z niemowlętami. Starsze dzieci, zbyt chore i słabe, by opuścić oblężoną stolicę razem ze swoimi rodzinami również przystosowują się do życia pod ziemią. Leżą pod kroplówkami na betonowych korytarzach, z dala od okien.

Relacja tvn24.pl: Atak Rosji na Ukrainę

- To pacjenci, którzy nie mogą otrzymać leczenia w domu, nie są w stanie przeżyć bez leków, bez opieki medycznej - mówi miejscowy chirurg Wołodymyr Zhownir, cytowany przez agencję Reutera. - Te dzieci cierpią bardziej, ponieważ muszą walczyć z rakiem, żeby przeżyć – a ta walka nie może czekać - dodaje cytowana przez NBC News doktor Łesia Łysycia.

W placówce, będącej największym szpitalem pediatrycznym w kraju, zwykle przebywa około 600 małych pacjentów, obecnie pod jego opieką znajduje się około 200 dzieci.

Ale w ostatnich dniach do placówki trafiają też dzieci, które ucierpiały podczas działań wojennych. Lekarze operowali już rannego 13-latka. Pomocy potrzebowało też czworo dzieci, które ucierpiały z powodu odłamków i ran postrzałowych. Jeden z małych pacjentów wciąż jest w ciężkim stanie.

"Czekamy, aż przyniosą nam chleb i trochę soku dla dzieci"

Wśród matek, które wraz ze swymi chorymi dziećmi, schroniły się w podziemiach szpitala jest Maryna. Jej 9-letni synek walczy z nowotworem krwi. Chłopiec wymaga stałej opieki i leczenia. - Jesteśmy tu, bo mamy zagwarantowane wszystkie potrzebne lekarstwa, choć brakuje nam tu jedzenia. Lokalne organizacje charytatywne obiecały, że nam coś przyniosą. Czekamy, aż przyjdą i przyniosą nam chleb, niezbędne artykuły i trochę soku dla dzieci - opowiada Maryna.

Gdy tylko rozlegają się syreny przeciwlotnicze, ostrzegając przed kolejnym możliwym atakiem rakietowym ze strony Rosji, Maryna zabiera synka do podziemi szpitala. - Są bombardowania, syreny, musimy iść na dół – tłumaczy.

Czytaj również: Bezpłatna opieka medyczna i prawna dla uchodźców z Ukrainy 

Nie wszystkich pacjentów mogą ewakuować

Kijów wciąż się broni przed rosyjskimi wojskami, które chcą przejąć kontrolę nad miastem. Do tej pory szpital szczęśliwie nie ucierpiał w bombardowaniach, ale to nie oznacza, że przebywający w placówce mali pacjenci i ich rodzice, mogą czuć się bezpiecznie. Wejścia do szpitala strzeże uzbrojona policja, wszyscy jednak mają świadomość, że najcięższe bitwy jeszcze przed Kijowem. - Mamy wielu pacjentów, których nie możemy przenieść do innego szpitala, to bardzo trudne. Niektórych pacjentów przetransportowaliśmy do placówek w zachodniej Ukrainie, ale wielu nie chce się przenosić, bo tutaj jest największy szpital i tu się leczą. Nie wiedzą, jak wygląda sytuacja w innym szpitalu. Dlatego czasami nie chcą się stąd ruszać. Tu mają swoje miejsce – mówi neurochirurg Pawło Pławskyj. Personel stara się tak rozlokować pacjentów, by nawet w tych ciężkich warunkach, zapewnić im potrzebną opiekę. Pacjenci oddziału intensywnej terapii, których nie można przenieść, zostali umieszczeni w stosunkowo bezpiecznych miejscach budynku. Władze szpitala starają się też zapewnić bezpieczeństwo personelowi medycznemu. - Musimy zadbać o personel, bo jeśli stracimy lekarzy i pielęgniarki to kto będzie leczył pacjentów? - mówił Walerij Bowkun, mikrochirurg w Ohmatdyt.

Czytaj również: Jak pomóc Ukrainie? Lista zbiórek i akcji charytatywnych

Mają zapasy leków, ale tylko na miesiąc

Doktor Zhownir twierdzi, że szpital zgromadził wystarczającą ilość leków, by funkcjonować przez miesiąc. Czego brakuje? Na przykład jedzenia dla noworodków. Choć jest jeszcze coś, co pomogłoby rozwiązać niemal wszystkie problemy. - Ze wszystkich rzeczy najbardziej potrzebujemy pokoju… Wszystko to jest wierzchołkiem góry lodowej… Ludzie pytają mnie, gdzie kupić insulinę dla dzieci, apteki nie są otwarte – mówi chirurg.

Zhownir w rozmowie z dziennikarzem Reutersa przyznał, że martwi się zarówno o tych pacjentów, którym teraz stara się zapewnić leczenie, jak i o tych, którzy przez inwazję Rosji nie trafili do placówki. Normalnie szpital przyjmował dziennie około 6-7 pacjentów z takimi dolegliwościami jak na przykład zapalenie wyrostka robaczkowego. Teraz liczba zgłaszających się pacjentów dramatycznie spadła. – Przecież oni nie mogli nagle zniknąć. Po prostu nie mogą tu teraz przyjechać – powiedział Zhownir.

TVN24 na żywo - oglądaj w TVN24 GO:

Autorka/Autor:momo, aa/kg

Źródło: Reuters

Tagi:
Raporty: