Po strzelaninie na Uniwersytecie Stanu Delaware, władze uczelni postanowiły zamknąć kampus i rozpoczęły poszukiwaniu sprawców.
Władze przedsięwzięły błyskawicznie bardzo ostre środki bezpieczeństwa, chcąc zapobiec tragedii podobnej do tej w amerykańskiej Virginia Tech, gdzie przed pięcioma miesiącami samotny student - desperat zabijał z zimną krwią przez kilka godzin swych kolegów i nauczycieli.
Do zdarzenia doszło w piątek ok. godz. 1 w nocy czasu lokalnego (ok. godz. 7 czasu polskiego) na uniwersyteckiej stołówce. Sprawca, prawdopodobnie znany ofiarom, oddał kilka strzałów.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi policja stanowa, FBI i Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej.
W Stanach Zjednoczonych nierzadko dochodzi do strzelanin na terenie kampusów uniwersyteckich. Do największej masakry doszło w kwietniu br. w kampusie uniwersytetu Wirginia w Blacksburg. Koreańczyk, który był studentem uczelni, zabił 32 osoby. Wśród nich było trzech wykładowców, jeden doktorant i czterech studentów pierwszego roku.
W 1966 r. po zabiciu matki i żony niejaki Charles Whitman otworzył ogień z wieży miasteczka uniwersyteckiego na Uniwersytecie Teksańskim. Zginęło wtedy 14, a rannych zostało 31 osób. W 1999 r. dwóch nastolatków z liceum Columbine w Kolorado zastrzeliło 12 uczniów swojej szkoły, zanim sami desperaci odebrali sobie życie.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, APTN