Co najmniej 12 tys. osób ewakuowały władze Indonezji po tym, gdy po 400 latach uśpienia obudził się wulkan Sinabung na Sumatrze. Wyrzucany na wysokość 1,5 km popiół i dym pokrył ziemię w promieniu ponad 35 km. Z krateru zaczęła się też wydostawać lawa.
Z wulkanu, którego wierzchołek znajduje się na wysokości 2460 m przez całą niedzielę wydostawał się dym, ale nie wywołało to poważnego zaniepokojenia, ponieważ przypuszczano, że to efekt silnego deszczu.
Erupcja z zaskoczenia
Dopiero kiedy kilka minut po północy miejscowego czasu, gdy z góry niespodziewanie zaczęła się wydostawać lawa, ogłoszono alarm i przystąpiono do ewakuacji.
- Sytuacja jest zdecydowanie niebezpieczna. Podnieśliśmy stan alarmowy do najwyższego, czerwonego poziomu - powiedział agencji AFP Surono - szef indonezyjskiego centrum ds. katastrof wulkanicznych.
Uciekający przed erupcją mieszkańcy mówili, że wypływającą lawę widzieli już z kilku kilometrów - pisze BBC.
Na szczęście nie ma na razie doniesień o ofiarach śmiertelnych. Agencja Reutera podaje też, że nie doszło do zakłócenia ruchu lotniczego w związku z erupcją.
Śpiący olbrzym
Sinabung dał o sobie znać ostatni raz w 1912 roku, kiedy wydobywały się z niego nieznaczne ilości gazów siarkowych. Wcześniej przez 400 lat nie wybuchł ani razu.
Góra leży około 60 kilometrów na południowy-zachód od największego miasta na Sumatrze, Medan. Na terytorium Indonezji jest łącznie 129 aktywnych wulkanów.
Źródło: PAP, BBC