Premier Turcji Ahmet Davutoglu oświadczył w środę, że tylko dwa z 57 ataków prowadzonych przez rosyjskie lotnictwo w Syrii były wymierzone w Państwo Islamskie (IS). Dodał, że nie chciałby, by konflikt w Syrii przekształcił się w kryzys między NATO a Rosją.
Turcja twierdzi, że rosyjskie deklaracje mówiące o walce z dżihadystami z IS nie mają pokrycia w rzeczywistości.
Premier Davutoglu - druga najważniejsza osoba w państwie po prezydenckie Tayyipie Recepie Erdoganie - stwierdził w środę wprost, że wojska Kremla takich operacji właściwie nie przeprowadzają, a co za tym idzie - atakują inne ugrupowania walczące z reżimem Baszara el-Asada.
Kolejne wtargnięcie będzie oznaczało "zagrożenie"
Rosja prowadzące od 30 września naloty w Syrii twierdzi tymczasem konsekwentnie, że bombarduje IS stale. Takie słowa wypowiadał m.in. prezydent Władimir Putin. W jego deklaracja wątpią też przedstawiciele NATO i Stanów Zjednoczonych.
Premier Davutoglu nawiązał też w środę do kwestii kilkukrotnego już naruszenia przestrzeni powietrznej tego kraju przez rosyjskie myśliwce. Urzędnik powiedział, że Rosja jest "przyjaznym krajem", ale "Turcja nie będzie szła na żadne kompromisy w kwestii ochrony przestrzeni powietrznej".
Dodał, że nie chciałby, żeby wojna w Syrii doprowadziła do "kryzysu na linii NATO-Rosja".
Tymczasem rzecznik partii prezydenta Erdogana stwierdził, że "dalsze naruszanie przestrzeni powietrznej" doprowadzi do uznania działań Rosji za "zagrożenie" dla Turcji. Z zadowoleniem powitał jednak prośbę rosyjskich przedstawicieli wojskowych o zorganizowanie spotkania w celu wyjaśnienia działań rosyjskiego lotnictwa wzdłuż tureckich granic.
Rosyjska prośba pojawiła się w odpowiedzi na kolejne wezwanie "na dywanik" ambasadora tego kraju w Ankarze, które dyplomata otrzymał we wtorek.
Autor: adso//gak / Źródło: reuters, pap