Prezydent USA Barack Obama przyznał we wtorek, że walka z Państwem Islamskim w Syrii i Iraku jest trudna i zajmie jakiś czas, ale zapewnił, że ostatecznie zakończy się zwycięstwem. Ogłosił, że do koalicji przeciw IS przyłączyły się Nigeria, Tunezja i Malezja.
Na marginesie Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych Obama poprowadził we wtorek w Nowym Jorku szczyt przywódców na temat walki z terroryzmem i Państwem Islamskim (IS).
"Będą sukcesy i porażki"
- To nie jest proste zadanie. Dżihadyści okazali się dość wytrzymali; są też bardzo skuteczni w mediach społecznościowych i potrafią przyciągnąć nowych bojowników nie tylko z obszarów, gdzie działają, ale i innych państw - powiedział Obama. - Będą sukcesy i porażki, to nie jest konwencjonalna walka. To będzie długa operacja, nie tylko przeciw tej szczególnej siatce terrorystycznej, ale przeciwko jej ideologii.
Zapewnił jednak, że IS zostanie "osłabione i ostatecznie zniszczone", bo dżihadyści nie mają nic do zaoferowania ludziom poza cierpieniem i śmiercią.
Wielka koalicja
W kierowanej przez USA międzynarodowej koalicji przeciw IS, która od ubiegłego roku prowadzi naloty na cele IS w Syrii i Iraku, bierze udział około 60 państw, w tym kraje arabskie. Około 20 z nich, jak wyjaśnił Obama, "udziela w ten czy inny sposób wkładu wojskowego". Dodał, że we wtorek do koalicji przyłączyły się trzy nowe kraje: Nigeria, Tunezja i Malezja.
Strategia USA przeciw IS, oparta głównie na nalotach wspierających walkę sił irackich i kurdyjskich w terenie oraz na szkoleniu i zbrojeniu do walki z IS umiarkowanej opozycji w Syrii, jest przedmiotem znacznej krytyki w USA, nie tylko ze strony opozycji.
Dowódca wojsk USA na Bliskim Wschodzie gen. Lloyd Austin powiedział niedawno w Senacie, że USA nie uda się zrealizować pierwotnych planów, by do końca roku wyszkolić i wyposażyć 5,4 tys. bojowników do walki z IS. Dodał, że obecnie w Syrii walczy ich tylko "czterech lub pięciu". Od tego czasu do walk w Syrii wkroczyło dodatkowych 71 bojowników przeszkolonych przez amerykańską armię w Turcji.
Z Asadem czy bez?
Ponadto wysiłki USA, by pokonać IS, skomplikowały się ostatnio w związku z umacnianiem w Syrii obecności wojskowej Rosji, bliskiego sojusznika reżimu prezydenta Baszara el-Asada.
Zarówno USA, jak i Rosja mówią zgodnie, że zależy im na pokonaniu IS, ale - jak pokazały poniedziałkowe przemówienia na forum ONZ Obamy i prezydenta Rosji Władimira Putina, a także ich pierwsza od dwóch lat bezpośrednia rozmowa - bardzo różnią się w kwestii, jak tego dokonać. Putin co prawda nie wykluczył, że jego kraj przyłączy się do nalotów na cele IS, ale podkreślał, że wspólnota międzynarodowa powinna poprzeć Asada, gdyż armia syryjska ma największe szanse na pokonanie bojowników IS.
Obama pozostaje natomiast na stanowisku, że nie uda się osiągnąć stabilności w Syrii z Asadem pozostającym u władzy. Oświadczył, że USA są gotowe do współpracy z każdym krajem, w tym Rosją i Iranem, by rozwiązać konflikt w Syrii, ale rozwiązanie dla Syrii musi oznaczać "kontrolowaną transformację", która odsunie Asada od władzy.
Szacuje się, że w trwającej od czterech lat wojnie domowej w Syrii zginęło ok. 250 tys. osób, w tym - zdaniem organizacji praw człowieka - więcej cywilów poniosło śmierć z rąk Asada, niż Państwa Islamskiego.
Autor: //gak / Źródło: PAP