Tamerlan nie zginął w strzelaninie z policją. "Rozjechał go brat"


Tamerlan Carnajew nie zginął w strzelaninie z policjantami, ale po przypadkowym przejechaniu przez swojego brata - twierdzi szef policji Watertown, miasta na przedmieściach Bostonu. Według Eda Deveau, 26-latkowi w wymianie ognia skończyła się amunicja i gdy dopadli go policjanci, jeszcze żył.

Starcie braci Carnajew z funkcjonariuszami miało miejsce w noc z czwartku na piątek. Podejrzani o zamach na maratonie w Bostonie mężczyźni byli ścigani przez policję po tym, jak napadli na sklep obok kampusu uczelni MIT i zabili patrolującego okolicę policjanta oraz ciężko ranili kolejnego.

Pościg i strzelanina

Z miejsca pierwszej strzelaniny uciekali dwoma samochodami, w tym skradzionym terenowym mercedesem. W pojeździe pozostał telefon komórkowy kierowcy, który został "wysadzony" siłą przez Carnajewów, dzięki czemu policji udało się namierzyć pojazd, który okazał się być w Watertown.

Chwilę później dwa podejrzane samochody zostały zauważone przez miejscowego policjanta na patrolu. Jak twierdzi Deveau, bracia Carnajew "wyskoczyli" ze swoich pojazdów i otworzyli ogień do funkcjonariusza, który szybko wezwał posiłki. - Już po chwili na miejscu było sześciu policjantów, którzy wymieniali strzały z dwoma złymi (bad guys - ang.) - mówi szef policji Watertown w wywiadzie dla "Boston Globe".

Na miejsce strzelaniny z czasem przybyło jeszcze więcej policjantów. W ocenie służb ogólnie wystrzelono około 200-300 pocisków. Dwaj domniemani zamachowcy mieli też rzucić pięć prymitywnych granatów własnej roboty, z których trzy eksplodowały, oraz jedną silniejszą bombę, prawdopodobnie taką samą, jakiej użyto podczas zamachu. Śledczy znaleźli później na miejscu zdarzenia przykrywkę od samowara.

Przypadkowe rozjechanie?

W pewnym momencie Tamerlan, relacjonuje Deveau, wyszedł z ukrycia i ruszył w kierunku policjantów nieustannie strzelając, aż skończyła mu się amunicja. Widząc dobrą okazję, funkcjonariusze rzucili się na 26-latka, powalili go na ziemię i próbowali skuć.

Jak mówi Deveau, wówczas nadjechał młodszy Carnajew, który korzystając z nieuwagi policjantów zajętych jego starszym bratem wsiadł do mercedesa. Samochód kierował się na grupkę policjantów obezwładniających Tamerlana. Widząc zagrożenie funkcjonariusze rozpierzchli się, ale obalony na ziemię i częściowo skuty 26-latek już nie zdołał.

Według relacji szefa policji Watertown, mercedes wpadł w Tamerlana i przez chwilę ciągnął go po chodniku. To właśnie obrażenia spowodowane uderzeniem miały być bezpośrednią przyczyną śmierci 26-latka, a nie rany odniesione podczas strzelaniny.

Ranny, ale żywy

Po rozjechaniu brata Dżochar miał przejechać jeszcze kilka przecznic, po czym porzucił mercedesa i uciekł piechotą. Przez niemal całą następną dobę poszukiwało go tysiąc policjantów. Obława zakończyła się w piątek wieczorem czasu lokalnego. 19-latka znaleziono ukrywającego się w łodzi motorowej stojącej w ogrodzie jednego z domów.

W wymianie ognia z policjantami został poważnie ranny, ale przeżył. Obecnie znajduje się w szpitalu w stanie ciężkim. Policjanci czekają, aż odzyska przytomność, co według części mediów już nastąpiło, aby spróbować go przesłuchać i formalnie przedstawić zarzuty.

Według śledczych są bardzo silne dowody wskazujące na to, że to właśnie bracia zorganizowali zamach na trasie maratonu w Bostonie, który kosztował życie trzech osób, oraz zdrowie 176 osób, które zostały ranne.

Autor: mk\mtom\k / Źródło: Boston Globe

Raporty: