Zaplanowane na weekend antyrządowe protesty mogą doprowadzić do wzrostu zakażeń koronawirusem i utrudnić uzdrowienie gospodarki - ostrzegł premier Tajlandii generał Prayuth Chan-ocha.
Kierujący rządem generał Prayuth Chan-ocha w czwartkowym wywiadzie telewizyjnym uprzedził przed ryzykiem dla zdrowia publicznego, jakie mogą stwarzać zaplanowane na sobotę i niedzielę protesty.
Ostrzegł, że masowe zgromadzenia mogą doprowadzić do wzrostu zakażeń koronawirusem i zmusić rząd do wprowadzenia ograniczeń w funkcjonowaniu biznesu. Wyraził obawy, że możliwa druga fala pandemii spowolni proces uzdrawiania gospodarki.
Protesty trwają od połowy lipca
Zapoczątkowane przez organizacje studenckie antyrządowe protesty odbywają się w całej Tajlandii od połowy lipca. Protestujący domagają się ustąpienia blisko powiązanego z armią rządu, przeprowadzenia nowych wyborów oraz reform politycznych, w tym ograniczenia roli monarchii i złagodzenia przepisów o obrazie majestatu.
Na sobotę zapowiedziano wiec na terenie jednego z kampusów Uniwersytetu Thammasat w Bangkoku. W niedzielę ma się odbyć marsz pod siedzibę rządu. Komentatorzy wyrażają obawy o możliwe policyjne represje, choć dotąd policja nie interweniowała.
"Stwarzacie wielkie ryzyko dla utrzymania i egzystencji dziesiątek milionów współobywateli"
Podczas udzielonego w czwartek wywiadu generał Prayuth starał się przedstawić demonstrantów jako nie dość wrażliwych na los innych mieszkańców kraju. - Stwarzacie wielkie ryzyko dla utrzymania i egzystencji dziesiątek milionów współobywateli – powiedział, zwracając się do liderów protestów. Jak dodał, ceną za masowe zgromadzenia mogą być nowe infekcje, ogniska zakażeń i powrót do pandemicznych blokad.
- Szanuję wasze opinie, ale teraz nasz kraj stoi przed dużo bardziej naglącymi i bolesnymi problemami, z którymi musi się zmierzyć – oznajmił.
Wcześniej premier Prayuth ostrzegł demonstrantów przed próbami wdzierania się na teren rządowych budynków. Dodał przy tym, że poinstruował służby, aby traktowały demonstrantów "łagodnie", by uniknąć przemocy.
Za krytykę króla i członków rodziny panującej grozi do 15 lat więzienia
Opozycja wydała wspólne oświadczenie, w którym broni prawa uczestników protestów do publicznego wyrażania poglądów. Lider największego ugrupowania opozycyjnego, partii Pheu Thai, Sompong Amornvivat powiedział, że demonstranci mają prawo do wyrażania poglądów, a rząd powinien umożliwić jego realizację i pozwolić na wykorzystanie do tego przestrzeni publicznej.
W mijającym tygodniu władze nakłaniały rektorów tajlandzkich uczelni, by wymogli na liderach studenckich protestów wycofanie żądań reformy monarchii. Według tajlandzkiego prawa za wszelką krytykę króla i członków rodziny panującej grozi do 15 lat więzienia.
Podczas trwających protestów instytucja monarchii po raz pierwszy w historii kraju jest otwarcie i publicznie krytykowana. Wśród propozycji jej reform jest zmniejszenie uprawnień konstytucyjnych władcy i ograniczenie kontroli panującego obecnie Maha Vajiralongkorna (Ramy X) nad królewskim skarbcem oraz niektórymi jednostkami wojska. Uczestnicy największej z demonstracji, która w sierpniu zgromadziła pod stołecznym Pomnikiem Demokracji kilkanaście tysięcy osób, wznosili hasła "koniec z dyktaturą" i "precz z feudalizmem".
Źródło: PAP