Wielka Brytania nie może liczyć na jakiekolwiek względy państw unijnych, jeśli w referendum w przyszłym miesiącu jej obywatele zagłosują za "dezercją" czyli wyjściem z Unii Europejskiej - oświadczył w piątek przewodniczący KE Jean-Claude Juncker.
- Jestem pewien, że dezerterzy nie zostaną powitani z otwartymi ramionami - powiedział Juncker w wywiadzie dla francuskiego dziennika "Le Monde", gdy zapytano go, jaka będzie bezpośrednia reakcja UE na wynik referendum, w którym Brytyjczycy opowiedzą się za wyjściem z UE.
I dodał: - Zjednoczone Królestwo będzie się musiało pogodzić z traktowaniem go jako państwa trzeciego, z którym nie postępuje się jak w rękawiczkach.
Juncker podkreślił, że jeśli Wielka Brytania opuści Europę, to Brytyjczycy będą musieli ponieść konsekwencje tej decyzji. - Nie jest to groźba, ale nasze stosunki nie będą już dłużej takie, jakimi są dzisiaj - zaznaczył.
Szef KE przywołał w ten sposób dość powszechnie panujący wśród unijnych przedstawicieli pogląd, że jeśli premier David Cameron przegra kampanię referendalną i na szczycie 28 czerwca poinformuje, że jego kraj opuszcza Unię Europejską, to instytucje unijne zrobią niewiele, by złagodzić skutki Brexitu dla Londynu.
Dwa lata
Traktat o Unii Europejskiej ustala na dwa lata termin wynegocjowania warunków, na jakich ma wygasnąć członkostwo danego państwa. Jeśli nie uzyska się w tej kwestii jednomyślności lub jeśli nie będzie zgody wszystkich państw unijnych na przedłużenie rozmów, kraj opuszczający UE podlega wykluczeniu.
Wielu promotorów kampanii na rzecz Brexitu deklaruje, iż chcą wynegocjować umowę o wolnym handlu i inne porozumienia służące utrzymaniu więzi z UE, ale wielu dyplomatów powątpiewa czy da się to osiągnąć w ciągu dwóch lat.
Autor: pk/ja / Źródło: PAP, Reuters