Syryjskie siły rządowe weszły w piątek - po raz pierwszy od kilku lat - do kontrolowanego dotychczas przez Kurdów miasta Manbidż. Wcześniej kurdyjskie Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) zwróciły się do prezydenta Baszara al-Asada o ochronę miasta przed tureckimi atakami.
Syryjska armia w oświadczeniu poinformowała o wciągnięciu na maszt w Manbidżu syryjskiej flagi i zapewniła, że zagwarantuje "pełne bezpieczeństwo wszystkim obywatelom Syrii oraz wszystkim innym obecnym na tym obszarze".
Erdogan: te obszary należą do Syrii
Nie jest jasne, czy syryjskie siły rządowe przejęły kontrolę nad całym Manbidżem, czy też - jak twierdzi Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka - znajdują się tylko na obrzeżach miasta. Nie wiadomo też, jak na wkroczenie syryjskich sił rządowych zareagowali żołnierze amerykańscy patrolujący miasto.
- W obecnej sytuacji nadal popieramy integralność syryjskich ziem. Te obszary należą do Syrii. Kiedy organizacje terrorystyczne opuszczą te tereny, nie pozostanie tam nam nic do zrobienia - powiedział dziennikarzom Prezydent Turcji Erdogan, sugerując, że liczy na opuszczenie Manbidżu przez YPG.
Informację o wejściu przez siły Asada do Manbidżu z zadowoleniem przyjęła Rosja. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow określił to jako "pozytywny krok", który może ustabilizować sytuację.
Turcja straszy na granicy
W zeszłym tygodniu Ankara przerzuciła pod syryjską granicę dodatkowe siły, mimo zapowiedzi prezydenta Erdogana o wstrzymaniu planowanej wcześniej ofensywy na Kurdów. W konwoju tureckiej armii znajdowały się czołgi, haubice, karabiny maszynowe i autobusy przewożące jednostki specjalne.
Znajdujący się na północy Syrii, niedaleko granicy z Turcją Manbidż, został w 2016 r. odbity z rąk Państwa Islamskiego przez Syryjskie Siły Samoobrony (SDF), którego częścią jest YPG. Było to jednym z punktów zwrotnych w walce przeciwko dżihadystom. Od tej pory miasto było kontrolowane przez Kurdów, co się jednak nie podobało Turcji, obawiającej się, że kurdyjska autonomia w Syrii zachęci tureckich Kurdów do dążenia do tego samego.
W czerwcu Turcji i USA udało osiągnąć się porozumienie, które zakładało, że oddziały YPG wycofają się z Manbidżu, po czym zostaną rozbrojone, a siły tureckie i amerykańskie utrzymają bezpieczeństwo i stabilność wokół tego miasta. W listopadzie tureckie i amerykańskie oddziały rozpoczęły wspólne patrole w tym regionie Syrii.
Władze w Ankarze wyrażały jednak w ostatnich miesiącach niezadowolenie z tempa wprowadzania tego porozumienia w życie.
Trump wycofuje wojsko z Syrii
Prezydent Erdogan przekonywał w zeszłym tygodniu, że wpływ na wstrzymanie zapowiadanej wcześniej ofensywy na Kurdów miała nieoczekiwana decyzja Donada Trumpa o wycofaniu wojska USA z Syrii.
W zeszłym tygodniu prezydent USA ogłosił na Twitterze, bez konsultacji z Kongresem, krajami sojuszniczymi czy własnymi doradcami do spraw bezpieczeństwa narodowego, natychmiastowe wycofanie sił amerykańskich w liczbie około 2 tysięcy i amerykańskiego personelu z północno-wschodniej Syrii, gdzie uczestniczyły w walce z dżihadystyczną organizacją Państwo Islamskie (IS). Trump argumentował, że IS w Syrii zostało już pokonane.
Zaniepokojenie tą decyzją wyrazili sojusznicy USA w walce z IS - Francja, Wielka Brytania i Niemcy. Szef Pentagonu James Mattis i specjalny przedstawiciel prezydenta USA w międzynarodowej koalicji do walki z IS Brett McGurk podali się do dymisji.
USA wspierają kurdyjską milicję Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) w walce z dżihadystami z tzw. Państwa Islamskiego. Turcja uważa YPG za organizację terrorystyczną i przedłużenie zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu.
W ostatnich dwóch latach Ankara interweniowała już w Syrii w ramach operacji przeciwko YPG i tak zwanemu Państwu Islamskiemu, ale zatrzymała się na obszarach położonych na zachód od Eufratu, nie przekraczając wyznaczonej przez rzekę granicy, częściowo po to, by uniknąć konfrontacji z żołnierzami amerykańskimi.
Autor: ft,ads//rzw / Źródło: PAP