10 kwietnia o godz. 8:40 i sześć sekund czasu polskiego na pokładzie Tu-154 po raz pierwszy rozległ się komunikat pokładowego systemu TAWS "Terrain Ahead" ostrzegający o zbliżaniu się do ziemi, ale nie lotniska. Do tego momentu dwa główne wysokościomierze (baryczne) wskazywały tę samą wysokość - nieco ponad trzysta metrów. Sekundę po komunikacie TAWS w wysokościomierzu, który bazuje na poziomie ciśnienia, wysokość przeskakuje nagle o ok. 180 metrów do 469 metrów.
Eksperci lotniczy wskazują, że bardzo ważne dla całej sytuacji, która doprowadziła do katastrofy, były wskazania trzech wysokościomierzy na pokładzie.
Radiowysokościomierz, czyli radar wysyłający sygnał do ziemi, określa na bieżąco odległość od niej. Według standardów lotniczych, biorąc pod uwagę olbrzymią prędkość samolotu, szybkie zmiany wysokości, nierówności terenu i fakt, że radiowysokościomierz wyskalowany jest w metrach, nie używa się go przy schodzeniu do lądowania. W praktyce czasami używają go mało doświadczeni piloci, kiedy maszyna jest tuż nad ziemią, aby „miękko” wylądować. Jest to jednak głównie kosmetyka tego manewru. Na pół minuty przed katastrofa, czyli o godz. 8:40 i 29 sekund wskazywał on ponad 200 m.
Dwa zegary, dwie wysokości?
Piloci używają przede wszystkim dwóch wysokościomierzy barycznych, które podają wysokość w dwóch systemach. Jeden pokazuje wysokość na podstawie ciśnienia wprowadzonego w hektopaskalach, a drugi na podstawie wysokości poziomu lotniskach w milimetrach słupka rtęci.
Na tym ostatnim była ustawiona przez pilotów prawidłowa wartość - 745. W związku z tym o godz. 8:40 i 29 sekund pokazywał również prawidłową wysokość – 200 m nad ziemią.
Wysokościomierz bazujący na ciśnieniu powinien mieć wprowadzoną wartość 993,2 hPa - schodzenia do lądowania. Sekundę po komunikacie "Terrain Ahead" zaczyna nagle pokazywać 1013 hPa, czyli wartość ciśnienia, jaką samolot ma normalnie na wysokości przelotowej wysoko nad ziemią. Przez to pokazywał zafałszowaną wysokość – 365 m.
Skasowali przez przypadek?
- To się stało tuż po pierwszym ostrzeżeniu systemu TAWS. Można się domyślać, że został naciśnięty niewłaściwy przycisk, kiedy ktoś załogi chciał wyciszyć ostrzeżenia TAWS - zamiast nacisnąć przycisk TAWS, nacisnął przycisk wysokościomierza - tak nagłą zmianę wartości komentuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Michał Setlak zastępca redaktora naczelnego "Przeglądu Lotniczego".
- Lotnisko pod Smoleńskiem nie figuruje w bazie danych systemu TAWS. W tej sytuacji system nie miał "świadomości", że samolot podchodzi do lądowania na tym lotnisku. TAWS działa tak, jakby samolot był na trasie. Załoga wiedząc, że podchodzi do lądowania, założyła, że to były fałszywe ostrzeżenia. W takiej sytuacji wycisza się system TAWS. Była to zrozumiała reakcja załogi - dodał ekspert.
Wybrali najgorzej, jak mogli
Mimo, że piloci mieli trzy różne wartości wysokości, to MAK podkreśla, że korzystali z tego, którego nie powinni. - Można wysnuć wniosek, że poczynając od trzystu metrów wysokość była podawana zgodnie z radiowysokościomierzem, co narusza zasady lotu, ponieważ nie bierze pod uwagę ukształtowania terenu. Inne wysokościomierze pokazują zupełnie inne wartości - mówił w środę szef techniczny MAK Aleksiej Morozow.
Jak dodaje jeszcze o godz. 8:40 i 38 sekund samolot był na minimalnej bezpiecznej wysokości 100 metrów. - Jednak w związku z warunkami pogodowymi kontakt wzrokowy z sygnalizacją świetlną i punktami orientacyjnymi na ziemi był niemożliwy. Nie było w tym momencie żadnej wymiany informacji między kontrolerem a załogą, ale ta była zobowiązana wówczas do odejścia na następne okrążenie - tłumaczył.
Chwilę później radiowysokościomierz pokazywał 100 metrów. Wysokościomierz baryczny ze błędną wartością - 204 m, a jedyny pokazujący prawdziwą wartość od osi pasa - 50 m.
- Jednak samolot schodził z włączonym automatem ciągu. Było to kontynuowane do wysokości 20 metrów. Załoga nie reagowała na ostrzeżenia komunikatora TAWS – „Pull up” (ciągnij do góry) i kierowała się wskazaniami radiowysokościomierza - dodał.
Zdaniem MAK była to jedna z bezpośrednich przyczyn katastrofy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. PAP/EPA