|

"Rzeź w Erbie". Skazana para ma szansę na wolność

Olindo i Rosa Romano w sądzie
Olindo i Rosa Romano w sądzie
Źródło: PAP/EPA

Rosa nienawidziła głośnych imprez Raffaelli, Raffaella miała z kolei dość ciągłego czepiania się o każdy hałas. Ale kiedy ją zamordowano, to właśnie Rosa była jedną z pierwszych osób, które zaniosły na miejsce tragedii kwiaty. Dziś, wraz z mężem, odsiaduje wyrok dożywotniego więzienia za zabicie czterech osób.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Olindo i Rosa. 44-letni kierowca śmieciarki i 43-letnia sprzątaczka żyli w swoim 75-metrowym mieszkaniu według wspólnie ustalonej rutyny. Pobudka, praca, obiad, oglądanie telewizji. Wszystko zawsze o tej samej porze dnia. Zawsze razem. Nie utrzymywali kontaktów z rodziną, nie przyjmowali gości. Inaczej niż sąsiedzi z piętra wyżej. Przez ich mieszkanie stale przewijali się znajomi. Para kłóciła się, śmiała, a Youssef hałasował jak każdy dwulatek.  

11 grudnia 2006 roku w budynku przy ulicy Diaz w Erbie zrobiło się wyjątkowo cicho.  

Dziś "Olindo i Rosa" to we włoskiej świadomości dwa słowa nierozłączne jak oni sami, takie, które bez zastanowienia wymawia się jedno po drugim i które przywodzą na myśl wstrząsającą zbrodnię. Od 2008 roku siedzą w więzieniu za "rzeź z Erby". 

Małżeństwo po długim przesłuchaniu przyznało się policjantom do zabójstwa sąsiadów. "Olli, oszalałeś? Przecież to nie my!" – próbowała powstrzymać męża Rosa.  

- To, w jaki sposób małżeństwo opisało zabójstwa, w ogóle nie pokrywa się z tym, co policjanci zastali w spalonym mieszkaniu – mówi tvn24.pl Roberta Bruzzone, psycholożka, kryminolożka i biegła pracująca przy sprawie od 15 lat. 

W śledztwie, według niej, popełniono tyle błędów, że teraz, po 17 latach i wyrokach sądów trzech instancji, sąd apelacyjny w Brescii zdecyduje, czy rozpocząć proces na nowo. Sędziowie zbiorą się 1 marca.

Zakochani

Olindo Romano urodził się 10 lutego 1962 roku w Sondrio (region Lombardii) jako pierwszy z czworga rodzeństwa. Imię podobno odziedziczył po wuju, który zmarł na froncie podczas wojny z Rosją. W wieku 18 lat ukończył szkołę o profilu matematycznym. Jeszcze jako uczeń poznał kilkunastoletnią, młodszą o rok Rosę Bazzi, mieszkankę wsi w prowincji Lecco. Sprzątała w lokalnym szpitalu, marzyła, by zostać pielęgniarką, co jej się nigdy nie udało. Już jako małżeństwo kupili mieszkanie w pobliskiej Erbie, gdzie osiedli na stałe.  

Erba leży na północy Włoch
Erba leży na północy Włoch
Źródło: Google Maps

On pracował dla firmy segregującej odpady, ona zarabiała, sprzątając mieszkania. Ich dom nie był gwarnym i przytulnym miejscem spotkań i zjazdów rodzinnych, nie utrzymywali kontaktów z krewnymi. "On pokłócił się z rodzeństwem o dom, w którym mieszkali jego bracia. Twierdził, że należy mu się jego część, bo pomagał przy budowie. Ostatecznie przestali ze sobą rozmawiać" - przypominał w styczniu tego roku dziennikarz "Corriere della Sera". Rosa podobno nigdy nie dogadywała się ze swoimi bliskimi. Jej matka miała powiedzieć: "Wyszła za łajdaka, bo sama jest złym człowiekiem, pełnym jadu" - cytował kobietę dziennik. 

Pod ulicy via Diaz 25, gdzie mieszkali, mieścił się dwupiętrowy żółty budynek w kształcie litery "U", z prostokątnym dziedzińcem w środku. Wejścia do wszystkich mieszkań znajdowały się od strony podwórka. Żeby dostać się tam z ulicy, trzeba było przejść przez bramę. Później, w śledztwie, okaże się, że zamek był w niej zepsuty.

"Olindo często palił papierosy w strategicznym punkcie podwórza, tak żeby móc obserwować wszystkie wejścia" - zeznał w 2008 roku Luigi Lazzarini, sąsiad, którego cytował dziennik "Quotidiano Nazionale". "Kiedyś kazał mi przestawić moje auto, powiedział, że jeśli tego nie zrobię, to je spali" - opowiadał. Jego żona mówiła z kolei, że Rosa narzucała swoją wizję porządku i przestała jej mówić "dzień dobry", kiedy uznała, że kobieta stawia doniczki z roślinami w nieodpowiednim miejscu. 

Piętro nad państwem Romano mieszkała trzyosobowa rodzina: 30-letnia Raffaella Castagna, 25-letni Azouz Marzouk i ich dwuletni synek, Youssef, którym opiekowała się czasami matka Raffaeli. Byli głośni. Potrafili kłócić się, śpiewać i żartować przy otwartych drzwiach i oknach do późnych godzin nocnych. 25-letniego Azouza często odwiedzali znajomi i jego krewni z rodzinnej Tunezji. 

Raffaella Castagna i malutki Youssef
Raffaella Castagna i malutki Youssef
Źródło: PAP/EPA

Dwa piętra – dwa światy. Wzajemna niechęć rodzin narastała. Były wyzwiska, awantury. W noc sylwestrową 2005 roku pokłócili się tak zaciekle, że skończyło się na szarpaninie. "Olindo i Rosa sprawili, że Raffaella upadła na ziemię i doznała obrażeń nogi oraz głowy" - informował dziennik "Corriere della Sera" już podczas procesu o zabójstwo kobiety. 30-latka w sądzie domagała się 5000 euro zadośćuczynienia, wszczęto postępowanie cywilne. Wyznaczono datę pierwszej rozprawy – 13 grudnia 2006 roku. Nie odbyła się. Tragedia, która wydarzyła się dwa dni wcześniej, zakończyła ich kłótnie na zawsze. 

Rzeź

Jeszcze 9 grudnia 2006 roku, w sobotę, jedna z mieszkanek via Diaz 25 apelowała do sąsiadów: "Proszę was, zorganizujmy spotkanie, pomyślimy, jak naprawić furtkę" - donosił dziennik "La Repubblica". Kobieta tłumaczyła, że przed jej drzwiami spotkała tamtego dnia dwóch nieznajomych, których mocno się wystraszyła. Podwórze z zepsutym zamkiem stało otworem dla każdego, kto chciał się dostać do środka. 

Jak wynika z akt śledztwa, w poniedziałek 11 grudnia Olindo rozpoczynał swój urlop. Rosa tego dnia kończyła pracę o 16.00, mąż pojechał po nią autem. Raffaella z synkiem wróciła do domu później niż małżeństwo Romano, chwilę po godzinie 19.00.  

Około 20.20 sąsiedzi zauważyli, że z mieszkania na piętrze, w którym mieszkała młoda trzyosobowa rodzina, wydobywa się dym. - Robiło się go coraz więcej. Drzwi na klatkę schodową były otwarte, więc wszedłem przez nie i zacząłem wspinać się na piętro - relacjonował Glauco Bartesaghi w programie "Delitti" ("Zbrodnie") telewizji La7 w 2011 roku. - Przy wejściu do mieszkania zauważyłem leżącego człowieka - wspominał sąsiad z podwórka i jednocześnie strażak ochotnik.  

Na podłodze leżał 65-letni Mario Frigerio, mieszkaniec drugiego piętra. Miał głęboką ranę z prawej strony szyi, mocno krwawił, ale jeszcze żył. Bartesaghi i jego kolega wezwali służby. Kłęby gryzącego dymu buchały z mieszkania Raffaelli i powoli wypełniały cały korytarz. Mimo tego strażak ochotnik postanowił na własną rękę sprawdzić, czy w środku jest jeszcze ktoś żywy. Po wejściu natknął się na ciało 30-latki. - Zacząłem własnymi rękoma gasić tlące się na niej ubrania. Od razu zauważyłem, że cała jej twarz jest we krwi - relacjonował. 

Wyniósł ciało z mieszkania i już do niego nie wrócił. Ogień szalał. Przed godziną 21.00 na miejsce dotarły wozy strażackie, karetki pogotowia i policyjne radiowozy. Mieszkańcy via Diaz 25 zebrali się na ulicy. Pojawili się gapie, a w końcu dziennikarze.

O godzinie 21.55 włoska agencja prasowa Ansa opublikowała pierwszą depeszę o "rzezi w Erbie". 

"Niepojęty koszmar. Erba w szoku"
"Niepojęty koszmar. Erba w szoku"
Źródło: Archiwum Corriere della Sera

Przedsionek piekła

Mieszkanie spłynęło krwią, zanim zostało podpalone.

- Nie znam piekła, nie wiem, jak tam jest. Ale to na pewno był jego przedsionek - wyznał w programie "Delitti" Luciano Gallorini, karabinier, jeden z tych, którzy po opanowaniu ognia weszli do mieszkania. .

Część wnętrza była spalona doszczętnie. Kolorowe zabawki Youssefa przerażająco kontrastowały z osmolonymi, brudnymi od krwi ścianami, meblami, dywanami. 

W korytarzu, na podłodze, leżało ciało Paoli Galli, 57-letniej matki Raffaelli.

Na kanapie w salonie leżały zwłoki dwuletniego Youssefa.

Piętro wyżej, na poddaszu, ratownicy odkryli jeszcze jedno ciało kobiety, zastygłej w pozie, jakby klęczała. Była to Valeria Cherubini, kobieta, która interweniowała w sprawie zepsutego zamka w bramie. Była żoną 65-letniego Maria Frigerio, który cudem przeżył rzeź. Frigerio i Cherubini zostali zaatakowani tylko dlatego, że zbiegli na dół zobaczyć, co się dzieje.

Wszystkie ofiary miały dziesiątki ran na całym ciele. Każda z nich została zraniona w szyję. Raffaella i jej matka były też bite po głowie ciężkim przedmiotem. Frigerio przeżył być może dlatego, że jego tętnica przez wrodzoną wadę ("kinking", czyli zagięcie i zwężenie naczynia), znajduje się w innym miejscu niż u przeciętnego człowieka. 

Tamtej nocy policjanci ustalili, że sprawców ataku było dwóch, a jeden z nich był najprawdopodobniej leworęczny. Rany zadawali nożem i ciężkim prętem.

"Erba, wciąż nie znaleziono winnych tej rzezi"
"Erba, wciąż nie znaleziono winnych tej rzezi"
Źródło: Archiwum Corriere della Sera

Potwory

Pierwszym podejrzanym był mąż Raffaelli, Azouza Marzouka. "Policjanci sprawdzają, gdzie przebywa Tunezyjczyk, który niedawno opuścił zakład karny" – informował dziennikarz "Corriere della Sera" we wtorek 12 grudnia. Media podawały, że Marzouk w 2005 roku został skazany za handel i posiadanie narkotyków, a następnie wypuszczono go na wolność w ramach ułaskawienia.

Teść Azouza, ojciec Raffaeli, powiadomił jednak policjantów, że Marzouk był u krewnych w Tunezji i wróci pierwszym możliwym samolotem. "Zadzwonił do mnie od rodziny. Wiemy, że święty nie jest, ale nie mógł mieć z tym nic wspólnego, był zbyt przywiązany do synka" - mówił zrozpaczony ojciec zamordowanej 30-latki dziennikarzowi "La Stampy" 13 grudnia.

"Erba. Potworem jest kto inny" - brzmiał tytuł artykułu. 

Tylko kto? I ilu było potworów? "Sprawdzamy wszystkie tropy, nie wykluczamy żadnej z wersji wydarzeń" - skomentował dwa dni po tragedii karabinier z Como, Luciano Guglielmi. Osiedle i spalone mieszkanie były badane przez techników kryminalistycznych centymetr po centymetrze. W mieszkaniach sąsiadów założono podsłuchy. Przed bramę pod numerem 25 zaczęli docierać mieszkańcy z całej prowincji, pojawiły się pluszowe misie, bukiety kwiatów, liściki pożegnalne. 

Pod większymi bukietami leżał żółty aster. "Kwiat usychał powoli w plastikowej folii. Położyła go tam pani Rosa. Była jedną z pierwszych osób, które uczciły w ten sposób pamięć ofiar. Bądź co bądź były przecież sąsiadkami" - opisywał w grudniu 2006 roku dziennikarz "Corriere". 

Pluskwy

Rosa: - Wynajmować adwokata? Nie, bez przesady.   Nanda: - Ja to wiem...  R: - Po prostu jestem pewna tego, że nie mamy się czego obawiać. Żartujesz sobie ze mnie?  N: - Rozumiem, Rosa, wiem. Mnie to mówisz? Ale jeśli ta sprawa będzie szła dalej w tę stronę... *

Słychać, że kobiety są przejęte, ale raczej nie spanikowane. Nanda stara się pocieszać przyjaciółkę, o której plotkuje się, że może być winna. Zapewnia ją, że wierzy, że nie ma nic wspólnego z masakrą, żartują, żeby podnieść się na duchu. "- Jak to wszystko się skończy, będziemy wznosić toasty – Co ty, Nanda, wiesz, że nie piję" - śmieją się.

Rosa Bazzi
Rosa Bazzi
Źródło: PAP/EPA
Rosa: - Nanda mówiła mi, że pokazywali na Canale 5 te zdjęcia.  Olindo: - Jakie zdjęcia?  R: - Moje i twoje.  O: - [Pokazywali nas-red.] Jako sąsiadów?  R: - Nie, jako podejrzewanych w sprawie.  O: - Czy karabinierzy nie powinni mówić komuś wprost, że jest podejrzany? Następnym razem jak do nas zadzwonią, zapytamy o to. (...) Nie za bardzo mamy teraz pieniądze, żeby rozdawać je prawnikom. 

Kolejnego dnia małżeństwo nie miało już wątpliwości co do swojego statusu w sprawie. Karabinierzy nie zadzwonili, a przyjechali do ich mieszkania.  

8 stycznia 2007 roku, 28 dni po tragedii, 44-letni tęgi mężczyzna w dżinsowej koszuli, grubym szarym swetrze i zielonym polarze oraz jego 43-letnia ukochana o ciemnych włosach sięgających za ucho, ubrana w pikowaną czarną kurtkę, zostali zakuci w kajdanki i przewiezieni do komisariatu policji.

Na via Diaz 25 nie wrócili już nigdy. 

Ocalały

Pętla wokół małżeństwa Romano zaciskała się już od ponad dwóch tygodni.

Wszyscy przesłuchiwani sąsiedzi potwierdzili, że para i 30-latka z dzieckiem nieustannie się kłócili. Dwa dni po tragedii mieli przecież stawać w tej sprawie przed sądem cywilnym. Policjanci zauważyli też, że kiedy po raz pierwszy rozmawiali z małżeństwem, Rosa miała plaster wokół palca, a Olindo siniaka na przedramieniu. Funkcjonariuszy niepokoiła również ich wieczorna wycieczka. - Pamiętam, że 11 grudnia w nocy Rosa pokazała rachunek z restauracji, tak jakby chciała wytłumaczyć, co robili. Tylko że nikt jej o to nie prosił, zrobiła to bez pytania – relacjonował w programie "Delitti" karabinier Luciano Gallorini. Był to paragon z mcdonald'sa w pobliskim Como, a na nim wydruk: godzina 21.37 (około godzinę po zbrodni) i potwierdzenie zakupu hamburgerów.

- Oprócz tego zaciekawił nas fakt, że kiedy rozmawialiśmy, w mieszkaniu małżeństwa była włączona pralka, a było to po godzinie drugiej w nocy - wyliczał Gallorini. Zanotowali jeszcze coś: Rosa Bazzi jest leworęczna. 

Karabinierzy sprawdzili samochód pary, szarego seata arosę. Na progu drzwi kierowcy znaleźli brunatną plamkę, jak się okazało - kroplę krwi ich zmarłej 55-letniej sąsiadki z drugiego piętra, Valerii Cherubini

Jednak najbardziej pogrążające okazały się dla pary zeznania jej męża, a ich 65-letniego sąsiada. Tego, który przeżył. 15 grudnia Mario Frigerio został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej i zaczął mówić. 

"Podczas pierwszego przesłuchania Frigerio opisał swojego oprawcę jako kogoś, kto 'nie jest stąd', z 'gęstymi, ale krótkimi włosami', mówił też, że nigdy wcześniej go nie widział" - przypomniał w styczniu tego roku portal dziennika "Il Giornale". "65-latek twierdził również, że agresor miał śniadą cerę" - pisał z kolei dziennikarz "La Repubbliki". 

Policjanci odwiedzili seniora kilkukrotnie.

W notatce policyjnej z 20 grudnia 2006 roku widnieją słowa, które wtedy miał wypowiedzieć: "Widziałem go, to był mój sąsiad. Olindo. Wyglądał jak opętany" - donosił dziennikarz "Corriere della Sera". 

Olindo Romano zatrzymywany przez służby
Olindo Romano zatrzymywany przez służby
Źródło: PAP/EPA

"Tak, nożem"

Na miejscu zbrodni nie znaleziono ani jednego śladu DNA państwa Romano. Były za to dwa pęki nieznanych nikomu kluczy i krwawy ślad dłoni na białej ścianie, którego do tej pory nie udało się przypisać żadnej z ofiar ani żadnemu ze świadków czy skazanych. Śladów biologicznych łączących ich ze zbrodnią nie znaleziono także w ich mieszkaniu ani w rzeczach pranych w noc po masakrze.

Mimo to mieli odpowiedzieć za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem i spowodowanie pożaru.

Po dwóch dniach od zatrzymania - zaskoczenie. Oboje przyznali się do winy. "Z nagrań rozmów w komisariacie wiemy, że Olindo oświadczył żonie, iż 'chce już skończyć tę całą historię' i weźmie winę na siebie. Chwilę po tym, jak przekazał jej to w cztery oczy, karabinierzy wezwali ją na przesłuchanie. Rosa, chcąc chronić męża, zanim ten przyzna się do wszystkiego, wyznała, że to ona zabiła" - wyjaśniał w 2011 roku obrońca pary, Fabio Schembri, w wywiadzie dla Radio Padania Libera. Kiedy chwilę później funkcjonariusze przesłuchali Olinda, przedstawił dokładnie odwrotną wersję wydarzeń. Dopiero po kilku przesłuchaniach małżeństwo zeznało, że działali wspólnie i w porozumieniu.

"Dziecko zabiłam ja. Matkę też, zraniłam ją wiele razy" - mówiła Rosa, a jej słowa przytaczał dziennik "Corriere". "Raniła pani nożem?" - dopytywał ją prokurator. "Tak, nożem" - odpowiadała.

Dotychczas nierozłączni zostali rozdzieleni. "Romano wielokrotnie prosił o umieszczenie ich w 'celi małżeńskiej'" - pisał dziennik "Il Giornale". Takie cele we Włoszech nie istnieją.

"Bomby"

10 października 2007 roku. "Godzina 9.00. Mikrofony, kamery, aparaty, dyktafony, ludzie napierający na siebie. (…) Bo od 11 grudnia nikt nie mówi o niczym innym, jak tylko o rzezi w Erbie" - relacjonował dziennikarz "Il Giornale", obecny w sądzie w Como na przesłuchaniu wstępnym. 

"'Jestem niewinny' – rzucił wtedy Olindo bez emocji. Chwilę później odczytano oświadczenie nieobecnej w sądzie ze względu na stan zdrowia Rosy: 'Podczas przesłuchań nie mówiłam całej prawdy'". Tyle.

"To było jak dwie bomby zegarowe" - napisał dziennikarz "Il Giornale".

Od tego momentu oskarżeni powtarzali, że są niewinni. Pierwszą rozprawę wyznaczono na 29 stycznia 2008 roku. Na drugiej, 18 lutego, Olindo tłumaczył, dlaczego wcześniej przyznawał się do winy: "[Karabinierzy - red.] powiedzieli mi, że jeśli 'oczyszczę sumienie', sąd szybko wyda wyrok, ja będę mógł skorzystać ze złagodzenia kary i wyjdę może nawet po pięciu latach, a moja żona natychmiast wróci do domu" - wyliczał na sali sądowej, co opisał 19 lutego dziennikarz "Corriere della Sera".

Na trzeciej rozprawie, 26 lutego, zeznawał 65-letni Mario Frigerio: "To jego widziałem, Olinda. Nigdy nie miałem wątpliwości, że chodzi o niego. Jestem tego absolutnie pewien".

3 marca Rosa po raz pierwszy publicznie wycofała się ze swoich wcześniejszych słów. "Ani ja, ani Olindo nie weszliśmy [11 grudnia 2006 roku – red.] na pierwsze piętro. Nic nie zrobiliśmy. Nie mieliśmy w sobie tyle nienawiści, żeby ją [Raffaellę – red.] skrzywdzić" - mówiła.

Proces zakończył się po dwunastu rozprawach. Najsłynniejsze zdjęcia, na których widać Rosę i Olinda siedzących obok siebie po raz ostatni, to te sprzed kilkudziesięciu minut przed ogłoszeniem wyroku. Są za kratami, na sali sądowej, trzymają się za ręce. Rozpromieniony Olindo mówi coś do Rosy, ona śmieje się, odchyla głowę do tyłu i delikatnie klaszcze w dłonie.  

26 listopada 2008 roku sąd pierwszej instancji skazał ich na dożywotnie więzienie i nałożył dodatkowo karę trzech lat "dziennej izolacji" od innych skazanych. (Oznaczało to, że cały dzień spędzali w odosobnieniu i nie mogli komunikować się ze współosadzonymi). Nakazał również zapłatę 500 tysięcy euro zadośćuczynienia dla ocalałego Maria Frigerio, 60 tysięcy dla Azouza Marzouka i 20 tysięcy dla jego rodziców żyjących w Tunezji. 

W 2010 roku sąd apelacyjny (drugiej instancji) i sąd kasacyjny (trzeciej instancji - sądownictwo we Włoszech jest trzyinstancyjne) w Mediolanie potwierdziły ten wyrok.  

Obrońcy pary za każdym razem odwoływali się od decyzji, interweniowali nawet w Europejskim Trybunale Praw Człowieka - bezskutecznie, wnioski za każdym razem oddalano.

Dopiero w styczniu tego roku, po ponad 17 latach od tragedii, nastąpił zwrot w sprawie.  

Nowe ekspertyzy

Pełnomocnicy Olinda Romano i Rosy Bazzi oraz prokurator z Mediolanu, Cuno Tarfusser, zwrócili się w ubiegłym roku do sądu apelacyjnego w Brescii z wnioskami (każdy ze swoim) o powtórzenie procesu.  

- Mimo wydania wyroków skazujących przez sądy wszystkich instancji istnieje u nas możliwość złożenia wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy. Zaznacza się w nim, gdzie popełniono błędy i apeluje o rozpoczęcie nowego procesu - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl Roberta Bruzzone, kryminolożka i psycholożka, biegła sądowa, która od 2009 roku przygotowuje opinie dla obrońców małżeństwa Romano.

Zespół mecenasów i specjalistów przygotował 150-stronnicowy wniosek, w którym wyliczają nieprawidłowości i braki w pierwszym śledztwie. Przygotowali też siedem nowych ekspertyz.  

10 stycznia sąd w Brescii wyraził zgodę na wyznaczenie terminu rozprawy, podczas której nowy skład sędziowski zdecyduje, czy powtórzyć proces w sprawie "Rzezi z Erby". Ma się ona odbyć 1 marca. 

- Ta decyzja to dla nas już jest małe zwycięstwo - zapewnia Bruzzone.  

"Nie jestem ani zwolennikiem teorii, w której Romano są winni, ani tej, według której są niewinni. Analizowałem akta sprawy i zwyczajnie nie mogłem nie napisać wniosku o ponowne rozpatrzenie, nie mógłbym spać spokojnie, to byłoby sprzeczne z etyką mojego zawodu" - wyznał prokurator Cuno Tarfusser w rozmowie z dziennikarzem telewizji Tg1. Mówi, że nie ma wątpliwości, że Rosa Bazzi i Olindo Romano stali się ofiarami poważnego "błędu sądowego".

Na jakiej podstawie?

Olindo i Rosa Romano w sądzie
Olindo i Rosa Romano w sądzie
Źródło: PAP/EPA

Błędy

Lista błędów, które przedłożą sądowi ci, którzy chcieliby powtórzenia procesu, wydaje się nie mieć końca.  

Po pierwsze: zeznania małżonków. - Powiedzieć, że one miały mało wspólnego z prawdą, to mało. Tam był błąd na błędzie. Ich opisy zbrodni kompletnie nie pokryły się z ustaleniami policji. Śmierć Cherubini [55-letniej sąsiadki z drugiego piętra-red.] została przez nich opisana w sposób kompletnie niespójny z tym, co podał w opisie sekcji zwłok biegły - wylicza kryminolożka.  

- Twierdzili, że zranili kobietę dwa, trzy razy, tymczasem na jej ciele znaleziono 47 ran – mówił Fabio Schembri, obrońca skazanej pary w specjalnym odcinku programu telewizji Mediaset "Le Iene". Sam Olindo miał popełnić w swoich zeznaniach 243 błędy, czyli 243 razy zeznać o faktach, które nie znalazły potwierdzenia w dowodach. - Twierdził na przykład, że do podpalenia mieszkania użył tylko swojej zapalniczki, podczas gdy na miejscu zbrodni odkryto ślady po kilku rozlanych tam substancjach łatwopalnych, na przykład benzynie - dodał Schembri.  

Olindo: Wiesz, jest opcja przyznania się do winy...  Rosa: Ale do jakiej winy, to nie byliśmy my!  O: - Ja wiem, ale poczekaj. Żeby już zakończyć tę sprawę, powiemy im, że to byłem ja.  R: - Ale kiedy ty niby miałeś tam [do mieszkania Raffaelli] iść, Olli?! 

- rozmawiali nerwowo w komisariacie jeszcze przed postawieniem im zarzutów. (Podsłuchana rozmowa została udostępniona przez prokuraturę włoskim mediom).

W uzasadnieniu wyroku sądu pierwszej instancji, który skazał ich na dożywocie, padło zdanie: "Oskarżeni opisali miejsce zbrodni w sposób, w jaki mogły to zrobić tylko osoby będące tam na miejscu". Tymczasem sam Olindo Romano wyznał w 2011 roku podczas wywiadu przeprowadzonego w więzieniu: "To śledczy w pewien sposób naprowadzali nas na wszystkie detale. Opisałem to, co widziałem na zdjęciach, które mi podsuwali. Były rozłożone przede mną na stole". 

Po drugie: kropla krwi znaleziona na progu seata państwa Romano. Według obrońców znalazła się tam przypadkowo. - Naszym zdaniem przed przeszukaniem policji w ogóle jej tam nie było - mówi Bruzzone. Był to jedyny ślad DNA ofiar na ich samochodzie, bo siedzenia, pedały i dywaniki były czyste.  

- Jestem przekonany, że ta pojedyncza plama nie byłaby w stanie skazać tych ludzi na dożywocie. Ona mogła powstać w wyniku zanieczyszczenia, zdaję sobie z tego sprawę - przyznał po 12 latach od tragedii Carlo Fadda, karabinier, który przeszukiwał auto, w rozmowie z dziennikarzem programu "Le Iene".

- Nesti [nazwisko innego karabiniera - red.] przed sprawdzeniem tego seata był w mieszkaniu [na miejscu zbrodni - red.]. Według mnie, to on mógł zabrudzić ten próg. Broń Boże, nie zrobił tego specjalnie, ale jednak… - powiedział temu samemu dziennikarzowi inny policjant, który wolał nie ujawniać swojej tożsamości. 

Rzeź w Erbie - dowody w sprawie
Rzeź w Erbie - dowody w sprawie
Źródło: TVN24

Po trzecie: Mario Frigerio – zdaniem obrońców i prokuratora Tarfussera jego zeznania nie powinny były zostać uznane za wiarygodne. Badania wykazały, że 65-latek, oprócz podciętego gardła, w wyniku krwawienia i długiej ekspozycji na tlenek węgla doznał też uszkodzenia mózgu. 

Na początku nie był w stanie przypomnieć sobie, co się stało. "Nie rozpoznawał lekarzy, którzy wchodzili do jego sali na regularne kontrole, pytany przez neurologa nie umiał rozwiązać prostych zadań matematycznych" - relacjonował dziennikarz programu "Le Iene", który czytał akta sądowe. Początkowo 65-latek opisywał przecież sprawcę jako "nieznajomego o śniadej cerze". Dopiero po kilku dniach podał nazwisko sąsiada. 

"Został naprowadzony na wskazanie osoby Olinda Romano przez pytania karabiniera [Luciano - red.] Galloriniego, to było wykreowane wspomnienie" - komentował miesiąc temu prokurator Tarfusser, co cytuje portal avvenire.it. 

Karabinier Gallorini zapewniał: "W rozmowie z przesłuchiwanym ani razu nie użyłem imienia "Olindo". Później powtórzył to dziennikarzowi telewizji Mediaset 

Z nagrań wynika jednak co innego: "Czy zna pan Olinda, sąsiada z podwórka?", "Chodzi mi o to, czy gdyby widział pan Olinda, rozpoznałby go pan?", "Czy jeśli widziałby pan przed sobą Olinda, wiedziałby pan, że to Olindo?", "Oprócz Olinda z kim kłóciła się pani Castagna?", "Wracając jeszcze do Olinda, pytanie brzmi: czy mógł to być Olindo?", "Od początku mówił mi: to on, to nie on… ta osoba… nie Olindo", "Czy rozmawiał pan kiedyś z Olindem"? - mówił.

Po czwarte: do wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy obrońcy dołączyli też dokument, który ma potwierdzać, że 11 grudnia 2006 roku w mieszkaniu Raffaelli Castagni był ktoś jeszcze.

To opinia inżyniera, który przeanalizował skoki napięcia w sieci elektrycznej. Wynika z niej, że w mieszkaniu 30-latki ktoś włączał światło i używał sprzętów elektrycznych na kilka godzin przed powrotem kobiety z dzieckiem do domu.

"Według tej opinii zabójcy mogliby być już tam nawet od wczesnego popołudnia, a raczej nie byli to państwo Romano, których od 16 do 17.30 nie było na miejscu. Olindo odbierał wtedy Rosę z pracy" - przypomina dziennikarz "Il Giornale". 

Ponadto obrońcy dotarli jeszcze do dwóch mieszkańców z okolic budynku pod numerem 25, którzy nie zostali przesłuchani ani w pierwszym śledztwie prokuratury, ani podczas procesów. Mężczyźni ci w nocy 11 grudnia 2006 roku widzieli trzech nerwowo dyskutujących obcokrajowców. Zespół prawników chciałby, aby opowiedzieli o tym przed sądem.

Narkotyki

Roberta Bruzzone, psycholożka współpracująca z zespołem obrońców małżeństwa Romano, zwraca moją uwagę na jeszcze jeden element: profil psychologiczny pary. - Rosa Bazzi nie skończyła nawet piątej klasy szkoły podstawowej, jest osobą o ograniczonych zasobach poznawczych, o niskich umiejętnościach nawiązywania relacji. Olindo Romano ma osobowość zależną, jego cechą charakterystyczną jest stała zależność od Rosy, on również ma podstawowy zasób zdolności intelektualnych - uważa Bruzzone.  

- Biorąc to pod uwagę, ciężko umieścić ich w ramach tak przerażającej zbrodni, tak okrutnej, złożonej, dokonanej w sposób tak precyzyjny. Trudno wyobrazić sobie, że te dwie opisane przeze mnie osoby miałyby tak wielką "skuteczność", jeśli chodzi o rozmiar tragedii, tak stanowczą rękę - wyjaśnia biegła. 

Jeśli nie oni, to kto? 

- W tym momencie obrona skupia się na tym, by udowodnić, że Bazzi i Romano nie powinni byli zostać skazani. Winę powinna udowodnić komuś w nowym procesie prokuratura - podkreśla Bruzzone. 

- Uważamy jednak, że tropem, który powinno się zbadać, jest ten łączący sprawę z przemytem narkotyków - komentuje krótko. 

Podejrzenia zataczają tym samym krąg, bo w przemyt zamieszany był mąż Raffaelli Castagni. Nie tylko przed tragedią. W 2007 roku, czyli rok po niej, został ponownie aresztowany i następnie skazany za handel narkotykami, po czym wydalony z terytorium Włoch. W Tunezji założył nową rodzinę. 

"Zespół obrońców chce, by w nowym procesie porozmawiano ze świadkami, którzy nigdy nie byli przesłuchiwani. To między innymi Abdi Kais, były 'wspólnik' Azouza Marzouka. Mężczyzna twierdzi, że w tamtym czasie [tragedii - red.] dochodziło do lokalnych wojen między gangami, a mieszkanie Raffaelli było 'bazą towaru' i miejscem, gdzie przetrzymywano zapasy substancji" - pisze portal avvenire.it. 

Brama do podwórza pod numerem 25
Brama do podwórza pod numerem 25
Źródło: Google Maps

*

Olindo Romano odbywa karę w więzieniu Opera w Mediolanie. Przytył, zapisał się na kursy biologii, pracuje w więziennej kuchni, uprawia swoją własną grządkę w więziennym ogrodzie. Dwa razy w miesiącu odwiedza żonę.

Rosa Bazzi przebywa w zakładzie karnym Bollate (również w Mediolanie). W ramach robótek ręcznych szyje, głównie zasłony i obrusy. "Spotykała się z innymi skazanymi kobietami, kilkukrotnie się z nimi kłóciła" - informuje "Corriere della Sera". Nie odpowiedziała na żaden z listów, jakie do niej dotarły, bo "zatraciła umiejętność pisania i czytania".

Jeśli sędziowie z Brescii uznałby, że należy powtórzyć proces w sprawie tragedii z 11 grudnia 2006 roku, para będzie miała szansę wyjść na wolność.

Musieliby jednak zacząć życie w innym miejscu. Ich mieszkanie, kamper i seat arosa zostały sprzedane, a pieniądze przeznaczono na zadośćuczynienia dla ofiar. Mieszkanie Raffaelli Castagni przejął Caritas, korzystają teraz z niego rodziny w potrzebie.  

Mario Frigerio, jedyny ocalały z "rzezi w Erbie", zmarł 16 września 2014 roku po długiej chorobie. 

* To fragment rozmowy telefonicznej Rosy Bazzi i jej koleżanki z 7 stycznia 2007 roku, czyli dokładnie z dnia przed tym, jak Rosa i Olindo zostali zatrzymani przez karabinierów. Nagranie zostało odtworzone podczas procesu małżeństwa Romano i udostępnione później w sieci przez włoskie media.  

Czytaj także: