Ryszard Czarnecki został skrytykowany przez Parlament Europejski i wykluczony z przyszłych wyjazdów na obserwację zagranicznych wyborów. To efekt wycieczki - wraz z kilkoma innymi eurodeputowanymi frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów - do Azerbejdżanu, gdzie politycy przyglądali się fasadowemu głosowaniu na prezydenta. Czarnecki pojechał do Baku wbrew stanowisku parlamentu, ale twierdzi, że kara dla niego to przykład "podwójnych standardów".
Decyzję o wykluczeniu Czarneckiego podjął Zespół ds. Wspierania Demokracji i Koordynacji Wyborów PE (DEG). W liście adresowanym do szefów frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) w Parlamencie Europejskim Syeda Kamalla i Ryszarda Legutki (PiS) przedstawiciele Zespołu David McAllister i Linda McAvan informują o wykluczeniu posłów Ryszarda Czarneckiego, Kosmy Złotowskiego i Brytyjczyka Davida Campbella Bannermana ze wszystkich misji obserwacyjnych na wybory z ramienia PE do końca obecnej kadencji. Zaznaczono, że "decyzja ma charakter natychmiastowy". Powodem decyzji jest misja obserwacyjna europosłów w Azerbejdżanie podczas wyborów prezydenckich 11 kwietnia. Przedstawiciele Zespołu informują, że w związku z pogorszeniem warunków demokratycznych w Azerbejdżanie DEG jednogłośnie postanowił nie wysyłać do tego kraju oficjalnej delegacji obserwatorów PE. Jak informują, azerska opozycja zbojkotowała wybory z powodu braku rzeczywistej rywalizacji między kandydatami. - Mimo to EKR zlekceważył decyzję Zespołu i wysłał europosłów do Azerbejdżanu, co stało się powodem ich wykluczenia z przyszłych misji - wskazują McAllister i McAvan. "Nie trzeba chyba dodawać, że ciepłe uwagi wspomnianych członków waszej grupy na temat organizacji i przebiegu tych wyborów stoją w jaskrawej sprzeczności ze wstępnymi ustaleniami misji OBWE-ODIHR, w skład której weszli cieszący się światowym uznaniem, profesjonalni i niezależni eksperci i obserwatorzy, którzy przyglądali się procesowi wyborczemu na miejscu w wielu częściach kraju podczas całej kampanii wyborczej, posługując się precyzyjną metodologią, sprawdzoną wielokrotnie w ostatnich dziesięciu latach" – zaznaczyli przedstawiciele Zespołu ds. Wspierania Demokracji i Koordynacji Wyborów.
Czarnecki broni wyjazdu
- To przykład podwójnych standardów - twierdzi europoseł PiS, którego w tym roku Parlament Europejski już raz ukarał, odbierając mu stanowisko wiceprzewodniczącego. Była to reakcja na nazwanie europoseł PO Róży Thun "szmalcownikiem".
Według Czarneckiego, "to absurdalna decyzja". - Była to oficjalna delegacja grupy politycznej EKR, o której wysłaniu zadecydowało prezydium grupy. Niewysyłanie do Azerbejdżanu misji jest tylko wpychaniem tego kraju w ręce Moskwy i błędem politycznym. Część europosłów tego nie rozumie. (…) Pytanie, jaką politykę ma prowadzić PE – pomagać krajom czy wpychać je w ręce Rosji – powiedział. Dodał, że w Azerbejdżanie delegacja spotkała się między innymi z głównym kandydatem opozycji.
Jak przypomniał, wcześniej z prezydentem Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem spotykała się m.in. szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini, kanclerz Niemiec Angela Merkel, a sam Alijew w 2017 r. odbył oficjalne podróże m.in. do Niemiec, Francji i Belgii. Kosma Złotowski (PiS), który był szefem misji do Azerbejdżanu, jest zdziwiony decyzją DEG. Jak mówi, misja obserwacyjna na wybory w Azerbejdżanie nie była z ramienia PE, lecz grupy EKR. Dodał, że nie widzi powodu, dla którego misje obserwacyjne na wybory organizowane przez frakcję miałyby potrzebować zgody europosłów. - W wyniku tych wyborów prezydentem został Ilham Alijew. O ile wiem, szef Rady Europejskiej Donald Tusk był jednym z pierwszych, którzy składali mu gratulacje. Czyli wyborów nie można obserwować, ale ich wyniki przyjmuje się z entuzjazmem. To jakiś paradoks – powiedział. Złotowski nie ma zamiaru odwoływać się od decyzji DEG. - O tym, gdzie jadę z taką misją, decyduję ja i moja grupa polityczna - powiedział.
Wizyta wykorzystana przez rząd
McAllister i McAvan zaznaczają jednak, że media w Azerbejdżanie "obszernie" relacjonowały wizytę europosłów, a "ich obecność podczas wyborów, podobnie jak ich wypowiedzi, były dla nas - delikatnie rzecz ujmując - sporym zaskoczeniem".
"W specjalnym oświadczeniu potwierdzono, że Parlament Europejski nie wyśle swojej delegacji i że żaden z członków Parlamentu nie otrzymał mandatu do występowania w roli obserwatora i wypowiadania się w imieniu PE. Członkowie waszego ugrupowania (EKR) wiedzieli o tym oświadczeniu, wydanym po to, by zapobiec nadużywaniu przez miejscowe media wypowiedzi obserwatorów zaproszonych prywatnie. Członkowie ugrupowania EKR zostali ostrzeżeni, że ich udział w tego rodzaju 'fałszywych' misjach obserwacyjnych może doprowadzić do wykluczenia ich z oficjalnych zespołów obserwacyjnych PE" – napisali w liście do Kamalla i Legutki. "W kilku krajach, a także w Azerbejdżanie podczas wyborów prezydenckich w 2013 r. oraz w referendum konstytucyjnym w 2016 r., kontrolowane przez państwo media wykazywały wyraźną tendencję do stwarzania atmosfery dwuznaczności wobec mandatu prywatnie zaproszonych obserwatorów, starając się stworzyć u odbiorców wrażenie, że reprezentują oni naszą instytucję" – wskazali.
Autor: mk\mtom / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: UE