Choć Rosjanie się tym nie chwalą, to nie ma wątpliwości, że w Syrii działają ich siły specjalne. Komandosi specnazu GRU po cichu wspierają reżim Baszara el-Asada, choć według eksperta ds. rosyjskich sił specjalnych prof. Marka Galeottiego, nie uczestniczą wprost w walce. Wypełniają dwa inne ważne zadania.
Analityk twierdzi, że rosyjskie siły specjalne były obecne w Syrii na długo przed oficjalnym początkiem interwencji pod koniec września 2015 roku. Komandosi mieli się wówczas zajmować szkoleniem Syryjczyków i dbać o bezpieczeństwo rosyjskich dyplomatów. Zapewniali też bezpieczeństwo różnym tajnym bazom w Syrii, z których korzysta Rosja, takie jak na przykład stacje nasłuchowe w pobliżu Izraela.
Kilkuset komandosów
Kiedy na Kremlu zapadła decyzja o otwartej interwencji, specnaz miał otrzymać zadanie zabezpieczenia nowej głównej bazy rosyjskiego wojska w Syrii, lotniska Hmejmim w Latakii. Zaczęli też przeprowadzać misje zwiadowcze i wskazywać cele do nalotów. Choć jak twierdzi Galeotti, było to głównie zadanie Syryjczyków. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego bomby spadały głównie na rebeliantów walczących z reżimem, a nie na dżihadystów.
Wraz z rozbudową rosyjskiego kontyngentu w Syrii podobnie rosła liczba komandosów GRU w tym kraju. Zimą miała osiągnąć szczyt, czyli około 230-250 ludzi, co jest równoznaczne batalionowi specnazu. Ludzi do Syrii miano ściągać z różnych oddziałów, w tym z 431. Brygady Zwiadu Morskiego i nowo utworzonego Dowództwa Operacji Specjalnych (głównie strzelcy wyborowi i zwiadowcy). To w tej ostatniej jednostce służył kapitan Fiedor Żurawlew, który zginął w listopadzie a jego śmierć potwierdzono oficjalnie w ostatnich dniach.
Galeotti twierdzi, że choć specnaz nie jest w całości elitarną formacją, jak uważa się na Zachodzie, to żołnierze Dowództwa Operacji Specjalnej mają być najlepszymi z najlepszych.
Dwie twarze z trzech
Podczas swojej obecności w Syrii komandosi GRU mieli zajmować się dwoma ze swoich trzech głównych zadań. Po pierwsze działali jako zwiadowcy. Nie angażowali się w regularne walki na froncie, ale obserwowali sytuację i wskazywali cele do ostrzelania przez artylerię oraz zbombardowania z powietrza. Po drugie zapewniali ochronę dla baz, ważnych obiektów i ważnych osób.
Żołnierze specnazu mieli jednak nie zajmować się swoim trzecim podstawowym zadaniem, czyli prowadzeniem zwykłych działań bojowych, których celem byłaby bezpośrednia walka z wrogiem. Jak twierdzi Galeotti, Kreml po prostu nie chciał zbyt poważnie zaangażować się w wojnę i mieć możliwość łatwego wycofania się z niej w każdej chwili.
Choć informator w rosyjskich służbach twierdzi, że komandosi byli w pełni gotowi do walki. - To była taka wojna, do której specnaz przygotowywał się przez ostatnie 30 lat (czyli od okresu radzieckiej interwencji w Afganistanie - red.) - miał stwierdzić rozmówca Galeottiego. Jego zdaniem, jeśli Kreml naprawdę chciałby poważnie zaangażować się w wojnę lądową, to wysłałby do Syrii jeszcze więcej specnazu i dał mu wolną rękę. Taka decyzja jednak nie zapadła i większość komandosów miało zostać wycofanych wraz z bombowcami. Obecnie miało ich zostać w Syrii około 60. - Bliski Wschód raczej nie pozna już tej "trzeciej twarzy" specnazu - uważa Galeotti.
Autor: mk//gak / Źródło: War on the Rocks
Źródło zdjęcia głównego: mil.ru/Twitter