Rosyjskie ministerstwo obrony opublikowało ciekawe nagranie czołgu T-90 w akcji. Widać na nim między innymi, jak działa automatyczny system ładujący amunicję do armaty. To obecnie standard w czołgach o rosyjskim pochodzeniu, ale nie w zachodnich. Tam nie przyjęło się powszechnie i to nie dlatego, że było za trudne w stworzeniu lub produkcji.
Rosjanie opublikowali nagranie z okazji obchodów Dnia Czołgisty. Zatytułowali je "90 sekund z T-90". Jest w nim wiele ciekawych ujęć, zwłaszcza tych z wnętrza maszyny podczas jazdy i strzelania, które można zobaczyć dość rzadko.
Ulubione rozwiązanie Rosjan
Większość ujęć z wnętrza poświęcono automatowi ładowania. To urządzenie, które same wyciąga z magazynu amunicję i wsuwa ją do armaty. Na nagraniu widać całą operację. Najpierw czołgiści ładują do czołgu nową amunicję. Później, podczas strzelania, automat wyciąga ją z magazynu pod wieżą i podnosi do góry, a później wsuwa do armaty. Oddzielnie wędruje pocisk (przednia część całego naboju i to co wylatuje z lufy w kierunku wroga) oraz ładunek miotający (tylna część naboju o żółtawym kolorze, która w większości spala się podczas strzału i zawiera materiały wybuchowe).
Takie rozwiązanie mają wszystkie współczesne rosyjskie czołgi, od T-64 zaprojektowanego w latach 60. po najnowszy T-14 Armata, ciągle przechodzący testy. Automat ładowania zastąpił jednego z członków załogi - ładowniczego (Gustlika w załodze "Rudego 102"). Z tego powodu wszystkie radzieckie/rosyjskie czołgi mają od lat 60. tylko trzech członków załogi: dowódcę, celowniczego i kierowcę.
Rozwiązanie to nie stało się standardem na Zachodzie, choć pierwsze automaty ładowania testowano w USA jeszcze w latach 40. Podczas zimnej wojny wielokrotnie tworzono ich nowe warianty dla kolejnych zachodnich czołgów, jednak wojska NATO odrzucały to rozwiązanie na rzecz czwartego człowieka w załodze. Jedynie Francuzi zdecydowali się na automat w swoim czołgu Leclerc. Może się to wydawać dziwne wobec powszechnego trendu automatyzacji i zastępowania ludzi maszynami.
Cała historia stosowania automatu ładowania przeczy stereotypom na temat ogólnie pojętego Zachodu i Wschodu. Na Zachodzie postawiono na mniej skomplikowane i bardziej prymitywne rozwiązanie, podczas gdy na Wschodzie wybrano złożone i zaawansowane technicznie. Jednak wbrew pozorom automat ładowania to nie same korzyści, a decyzja zachodnich konstruktorów nie jest przejawem zacofania technologicznego.
Zachód ma swoje preferencje
W ZSRR postawiono na automat do ładowania przede wszystkim z powodu możliwości usunięcia czwartego czołgisty z wnętrza wozu. Dzięki temu można było znacząco zmniejszyć wieżę, a co za tym idzie jej masę. To pozwoliło wzmocnić opancerzenie całego czołgu (cały wóz musi zmieścić się w określonym limicie masy, kiedy odchudza się wieżę, można zrobić cięższy kadłub itp.), zmniejszyć jego sylwetkę (niski wóz trudniej dostrzec w terenie i trudniej trafić) i uczynić ogólnie lżejszym niż porównywalne wozy zachodnie, co ma wiele zalet.
Na Zachodzie uznano jednak, że lepiej zachować czwartego człowieka. Wbrew pozorom nie jest on wolniejszy od automatu w ładowaniu amunicji. Dobrze wyszkolony może być wręcz szybszy. Na dodatek stanowi czwartą parę rąk przy różnych pracach, takich jak zakładanie zerwanej gąsienicy (bardzo ciężkie zadanie) czy różnych naprawach i obsłudze. Według zachodnich wojskowych to bardzo ważne, bo trzyosobowa załoga może mieć problemy z trudniejszymi zadaniami i być przemęczona. Na dodatek jest dyskusyjna kwestia bezpieczeństwa. Starsze automaty ładowania wymuszały umieszczenie amunicji nisko w kadłubie, gdzie jest stosunkowo słabo chroniona i w wypadku pechowego trafienia może skutkować katastrofalną eksplozją rozrywającą czołg. Człowiek, który jest bardziej elastyczny w działaniu, może lepiej umieścić amunicję na przykład w specjalnie odizolowanej części wieży. W przypadku pechowego trafienia jest ona rozrywana, ale cały czołg i reszta wieży z załogą pozostają stosunkowo bezpieczne.
Każde z rozwiązań ma swoje grono zwolenników, choć Zachód zdaje się powoli zmierzać w kierunku automatów. Te najnowsze nie mają już wielu wad swoich pierwszych odsłon, choćby jeśli chodzi o miejsce trzymania amunicji. Amerykanie rozważają zamontowanie automatu w planowanym zmodernizowanym M1 Abrams. Nie zrezygnują jednak z czwartego członka załogi, który może stać się na przykład operatorem dronów. Być może dopiero w zupełnie nowym czołgu planowanym gdzieś na lata 30. już go nie będzie.
Polscy czołgiści wykorzystują oba systemy. W T-72 i PT-91 Twardy jest radziecki automat, a w niemieckich Leopardach 2 - czwarty człowiek.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: MO Rosji