Są skorzy do pomocy, zazwyczaj mili i bardzo towarzyscy. Natomiast za kierownicą to wariaci i lepiej nie jeździć po zmroku. Czasem mają bardzo swobodne podejście do terminów. Uważaj na słowo "ewentualnie" – tak amerykańscy dyplomaci uczyli się w latach 90-tych o Polsce i Polakach.
Pracownicy Departamentu Stanu USA przed udaniem się na zagraniczną placówkę przechodzą szkolenia, które mają ich zaznajomić z podstawami miejscowego języka i zwyczajów. Zajmuje się tym będący częścią Departamentu Stanu Foreign Service Institute (FSI). Jego pracownicy tworzą specjalne kursy, podobne do tych, które możemy spotkać w szkołach językowych. Najciekawsze w nich są krótkie opisy różnych sfer życia codziennego w Polsce i sugestie, jak należy na przykład zachowywać się na polskiej drodze, w polskiej restauracji czy sklepie. Daje to możliwość spojrzenia, jak dyplomacja mocarstwa postrzegają mieszkańców kraju nad Wisłą.
Informacja zastrzeżona
Jak poinformowali tvn24.pl przedstawiciele FSI, kursy nie są udostępniane publicznie. W sieci można jednak znaleźć stronę, niezwiązaną z rządem USA, na której ich starsze wersje są dostępne. Osoby tworzące witrynę podają jedynie, że zdobyły te materiały samodzielnie i umieściły w sieci w celu ułatwienia chętnym nauki angielskiego. Zamieszczone na stronie kursy w większości są dość stare, ale noszą wszelkie znamiona autentycznych dokumentów Departamentu Stanu. Polski kurs językowy jest datowany na 1992 rok. Według opisu, zaczęto go tworzyć jeszcze w połowie lat 80-tych, ale prace nad nim, prowadzone w większości przez pracowników lub współpracowników Departamentu Stanu o polskich nazwiskach, ukończono dopiero na początku lat 90-tych.
Nie udało się ustalić, czy ten kurs jest nadal wykorzystywany przy nauce dyplomatów. FSI odpowiedział na pytania tvn24.pl wymijająco i nie zgodził się na udostępnienie aktualnego materiału, a ambasada USA w Warszawie zapewniła, że kursy językowe są „uzupełniane i uaktualniane corocznie”. Przyznała przy tym pośrednio, że znajdujący się w sieci kurs jest autentyczny.
Trudna codzienność
Można jednak założyć, że dyplomaci USA przyjeżdżający do Polski w latach 90-tych spoglądali na nasz kraj po części przez pryzmat informacji zawartych w kursie.
Z kursu wyłania się obraz Polaków jako ludzi serdecznych i towarzyskich, ale zmagających się z sytuacjami, które dla Amerykanina wydają się absurdalne. Na przykład fragment dotyczący telefonów (wówczas nie było jeszcze komórek – red.). Jak napisano, można połączyć się z większością stolic europejskich, oraz w „TEORII” z USA, ale należy się spodziewać wielu godzin opóźnień. Zakupy w Polsce z początku lat 90-tych dla Amerykanów miały być „frustrujące” i „bardzo czasochłonne”, a wszystko przez coraz krótsze, ale nadal długie kolejki we wszystkich sklepach (jak na warunki osoby przybywającej z USA). Polacy mieli rzekomo chodzić często na zakupy przez „malutkie lodówki” i „praktycznie niespotykane zamrażarki”. Trudno stwierdzić, skąd takie wnioski. Zdecydowanie radzono natomiast wybranie się na bazary ze świeżą żywnością, co określano jako „specjalne przeżycie”. Przestrzegano natomiast przed remontami mieszkań, które „nigdy nie są przyjemnością”, ale w Polsce miał to być „absolutny koszmar”. Nowo budowane domy były jak na amerykańskie standardy bardzo kiepsko zbudowane i niemal od początku miały wymagać napraw. Te starsze natomiast w większości miały być źle utrzymane. Pękające rury, cieknące dachy, drzwi, które się nie zamykają, nieustanne awarie centralnego ogrzewania to codzienność, na którą trzeba się było przygotować. Pochwały doczekali się natomiast polscy budowlańcy, a przynajmniej ci porządni i dobrze opłacani. Określono ich jako „bardzo, bardzo dobrych” i znających się na wielu rzeczach, a nie tak jak ich odpowiednicy w USA, na swojej wąskiej specjalizacji. Sprawności miało im dodawać to, że po dekadach życia w PRL opanowali do mistrzostwa sztukę improwizacji.
Uwaga na słowo "ewentualnie"
Przestrzegano przy tym, że Polacy lubują się w tytułach. Zalecano, aby przed każdym spotkaniem wybadać, który rozmówca jest profesorem, doktorem czy inżynierem (podkreślono przy tym, że „w Polsce to też tytuł”) i tak dalej. Natomiast kiedy nie udało się tego zrobić, sugerowano "strzelanie" i tytułowanie wedle uznania. Napisano, że nawet do zarządcy sklepu warto powiedzieć „panie kierowniku”. Generalnie sugerowano, że lepiej przesadzić z tytułem, niż odwrotnie. „Zwłaszcza w Krakowie i poza większymi miastami”. Polacy mają też lubować się w komplementach. Dyplomaci mieli pamiętać, że w Polsce trzeba mówić innym ludziom miłe rzeczy i powiedzenie do kobiety na przykład „wyglądasz dzisiaj ładnie”, nie jest uznawane za seksistowskie. Kontakty z Polakami ma ułatwiać to, że lubią obcokrajowców, a Amerykanie „są jednymi z ich ulubionych”. – Zwłaszcza na prowincji możesz przyciągnąć spory przyjazny tłum, kiedy tylko zostaniesz rozpoznany jako obcokrajowiec – tłumaczono. Pisano przy tym, że do restauracji i hoteli idealnie byłoby wejść jako obcokrajowiec, „byleby nie z rosyjskim akcentem”, a wychodząc przeistoczyć się w miejscowego, aby uniknąć dopisania do rachunku „twojego numeru buta, obwodu w pasie i numeru ubezpieczenia społecznego”. W rozdziale dotyczącym kontaktów służbowych tłumaczono, iż Polacy z zasady mają podobne podejście do obowiązków jak Amerykanie. Jednak im dalej od największych miast, tym bardziej pojęcie czasu ma się stawać "rozmyte". Radzono zwłaszcza uważać na słowo "ewentualnie", które brzmi podobnie do angielskiego "eventually", ale w znaczeniu faktycznie znacznie mu bliżej do hiszpańskiego "manana".
Za daleko chodzą i prowadzą jak wariaci
Sporo miejsca poświęcono przestrogom odnośnie poruszania się po Polsce. Ciekawa uwaga dotyczy chodzenia. Polacy, "tak jak większość Europejczyków", mają lubić przemieszczać się na własnych nogach. Ostrzegano przy tym, że kiedy zapyta się Polaka o drogę, to coś co dla niego jest dystansem na "rozsądny spacer", dla Amerykanina będzie sporym dystansem. Ostrzegano też, że Polacy wskazując drogę (co mają robić chętnie i bez problemu) nigdy nie będą się posługiwać kierunkami świata, co jest naturalne dla mieszkańca USA. Zawsze będzie to tylko prawo, lewo, prosto. Podobnie ostrzegano, że nie należy się spodziewać kierunków świata na znakach drogowych, a jedynie nazwy miejscowości i numery dróg. Oddzielne wyraźne ostrzeżenie dotyczyło poruszania się samochodem. Polacy za kierownicą mają być "brawurowi i lekkomyślni", a jazda samochodem jest niebezpieczna i odradzano ją zwłaszcza po zmroku. Co ciekawe polskie drogi, wbrew obiegowym opiniom, zostały uznane za poprawne, aczkolwiek "nawet trasy szybkiego ruchu często mają tylko jeden pas". Ostrzegano natomiast przed małą ilością stacji benzynowych i wątpliwej jakości barami przy trasach. Ciekawą poradę dawano na ewentualność wypadku. Gdyby karetka miała nie zjawić się szybko, sugerowano zabranie rannego do szpitala własnym samochodem, przy czym jadąc należało bez skrępowania trąbić i machać przez okno białą chusteczką.
Chętni do zabawy
Amerykanów szeroko informowano też o tym, że Polacy są bardzo towarzyscy i otwarci. - Spotykają się przy każdej możliwej okazji, od ważnych tradycyjnych wydarzeń, takich jak śluby czy chrzciny, po nieformalne "przyjęcia" w prywatnych domach - czytali dyplomaci. Przestrzegano, aby nigdy nie przychodzić w odwiedziny bez jakiegoś prezentu. Radzono przy tym, że najwygodniej jest po prostu kupić kwiaty, byleby nieparzystą ilość, albo alkohol dla dorosłych i słodycze dla dzieci. - Należy wziąć pod uwagę to, że przy pierwszej okazji Polak będzie się starał odwdzięczyć równorzędnym prezentem - zaznaczano. Przestrzegano też przed tym, że niezależnie od kiepskiej sytuacji ekonomicznej i niskich zarobków, Polacy będą oczekiwali, że gość zje i wypije za dwoje. - Praktycznie jedynym sposobem na uratowanie się przed upiciem może być stwierdzenie: "Dziękuje, nie. Dziś prowadzę" - dowiadywali się dyplomaci. Przestrzegano też przed tym, że goście często będą się spóźniać, a prawdziwym problemem jest ich pożegnanie. - Niekończące się rozmowy w przedpokoju są częste - napisano w kursie. Wyjaśniano, że najłatwiejszym sposobem na zapoznanie Polaka i jego rodziny, jest mieć dziecko albo psa, bo je uwielbiamy i "wszędzie" można je spotkać. - Zarówno dzieci jak i psy są zazwyczaj dobrze wychowane - zaznaczono. Przestrzegano przy tym, że jeśli dziecko lub zwierzę dyplomaty zachowa się źle w przestrzeni publicznej, to musi się spodziewać połajanki od osób postronnych. Zastrzegano też, że pojęcie słowa "friend" jest różne dla Amerykanina i Polaka. Dla tego pierwszego ma mieć znacznie większe znaczenie, a dla tego drugiego to raczej coś, co obywatel USA uznałby za "znajomego".
Autor: Maciej Kucharczyk //bgr / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24/FSI