"Przyjaciele Syrii": interwencji nie będzie


Zachodnie i arabskie siły wezwą prezydenta al-Assada do zawieszenia broni i wpuszczenia pomocy humanitarnej dla dotkniętych konfliktem Syryjczyków - pisze agencja Reutera dzień przed szczytem w Tunisie, powołując się na nieoficjalnie informacje. Według niej, "Przyjaciele Syrii" nie rozważają interwencji na kształt tej, którą podjęto w Libii.

W piątek w Tunisie grupa ''Przyjaciół Syrii" będzie dyskutowała nad rozwiązaniem krwawego konfliktu, w którym zginęło przez rok ponad 8 tysięcy ludzi. Według Reutersa, który dotarł do roboczych dokumentów szczytu, przywódcy zgodzili się na większą rolę ONZ, ale nie przewidują militarnej interwencji na podobieństwo tej w Libii.

Jak podał Reuters, wspólna deklaracja ma zawierać przede wszystkim wezwanie do natychmiastowego zawieszenia broni i wpuszczenia pomocy humanitarnej dla poszkodowanych cywilów. Chodzi głównie o umożliwienie dotarcia pomocy do miasta Hims, w którym tylko w środę zginęło ponad 80 osób, w tym dwoje zachodnich dziennikarzy.

Jak mówi cytowany przez Reutersa wysoki urzędnik biorący udział w szczycie, do rozważenia pozostaje ultimatum, które może zostać postawione syryjskiemu przywódcy.

Chiny i Rosja nieobecne

Grupa "Przyjaciół Syrii" jest gotowa także uznać Narodową Radę Syryjską jako "legalnego reprezentanta narodu poszukującego przemian demokratycznych", nie przyzna mu jednak oficjalnego tytułu przedstawiciela Syrii.

W konferencji w Tunisie nie wezmą udziału Chiny i Rosja, które są przeciwne wszelkiej obcej ingerencji w Syrii.

Podczas rozmowy telefonicznej szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa z ministrem spraw zagranicznych Yangiem Jiechi (wym. Jangiem Cie-czy) "obie strony potwierdziły wspólne stanowisko swych państw, konsekwentnie opowiadających się za jak najszybszym zaprzestaniem wszelkiej przemocy w Syrii i zainicjowaniem wewnętrznego dialogu między władzami a opozycją (...) bez wszelkiej ingerencji z zewnątrz". Rozmowa odbyła się z inicjatywy strony rosyjskiej.

Nie oszczędzono nawet trzylatki

Tymczasem czwartek zapisał się w Syrii jako kolejny krwawy dzień. Zginęło 60 osób, w tym 17 dezerterów z armii rządowej rozstrzelanych w więzieniu w Aleppo.

Syrię obiegła tego dnia wiadomość o wymordowaniu we wsi Kafar al-Ton w tej prowincji 13 członków wielodzietnej rodziny Al-Asaadów, oskarżonej o sprzyjanie opozycji. Nie uratował się nikt, nie oszczędzono nawet trzyletniej dziewczynki.

Wiadomość tę rozpowszechniła działającą na terenie kraju organizacja pod nazwą Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.

Syryjczycy uciekają za granicę

W mieście Abu Kamal, w prowincji Dajr az-Zaur na wschodzie Syrii, siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do demonstrantów z samochodów wojskowych.

Na północy, w Aleppo, dużym mieście uniwersyteckim, gdzie ruchu opozycyjny jest niezbyt mocny, siły bezpieczeństwa zaatakowały gazem łzawiącym i elektrycznymi paralizatorami dwutysięczna demonstrację studencką. Aresztowano 40 jej uczestników.

Jedyna wiadomość, jaka nadeszła w czwartek o działaniach opozycji, mówi o ostrzelaniu przez Wolną Armię Syryjską o dwa kilometry od granicy tureckiej oddziału rządowych sił specjalnych, zwanych "szabiha" (oprawcy).

Siły rządowe zaminowały niektóre odcinki granicy z Turcją, by izolować znajdujący się po stronie tureckiej sztab oddziałów złożonych ze zbuntowanych wojskowych z armii syryjskiej.

Mimo to codziennie wzrasta liczba Syryjczyków, którzy nielegalnie przekraczają granicę, aby chronić się po tureckiej stronie przed represjami rządowymi. Według tureckiego dziennika "Hurriyet", w obozach uchodźców po stronie tureckiej jest już co najmniej 10 000 Syryjczyków.

Źródło: reuters, pap