Fotoreporter w pułapce. Chciał pokazać konflikt w Syrii z perspektywy powstańców, trafił do obozu rebeliantów. Tam przeszedł piekło własnej egzekucji, zainscenizowanej po to, by go psychicznie złamać. Porwany, ostatecznie uwolniony i nauczony, że na wojnie niełatwo odróżnić kto przyjaciel, a kto wróg.
W dostaniu się do oddziału rebeliantów mieli mu pomóc dwaj lokalni przewodnicy i dwaj rebelianci. Jednak transport okazał się pułapką.
- Jechałem razem z nimi pick-upem. Natrafiliśmy na punkt kontrolny, wszyscy żołnierze mieli zakryte twarze i byli uzbrojeni w broń maszynową. Zatrzymali nas, wyciągnęli mnie z auta, kazali uklęknąć, skuli i zasłonili mi oczy. Potem udawali egzekujcę. Ja klęczałem, a oni strzelali dookoła. Byłem zszkowany, ale kiedy oni udają egzekuję, to chodzi im o to, żeby złamać twoją wolę i zobaczyć na co cię stać, czy zaczniesz uciekać - wspomina Jonathan Alpeyerie, fotoreporter uwolniony z rąk porywczy.
Okup
To była już jego trzecia podróż do Syrii od początku konfliktu. Tym razem chciał udać się wgłąb kraju, z dala od bezpiecznego pogranicza syryjsko-tureckiego i towarzyszyć tam oddziałowi powstańców.
- Raz dziennie wyprowadzali mnie do łazienki. Pozostały czas leżałem przykłuty do łóżka, z zawiązanymi oczami. Siły rządowe były blisko, słyszałem huk helikopterów - dodaje Alpeyerie.
- Starałem się zapomnieć o wszystkim, co zostawiłem w domu. O rodzinie, przyjaciołach, normalnym życiu. Zazwyczaj mi się to nie udawało, ale próbowałem wytłumaczyć sobie, że moje dawne życie się skończyło - wspomina.
Uwolniono go dwa tygodnie temu. Pomóg ktoś wysoko postawiony, z reżimu rządzącego krajem. Szukał innych porwanych dziennikarzy, nie wiadomo na czyje zlecenie. Za życie Jonathana porywacze chcieli 700 tys. dolarów. Ostatecznie wynegocjowano połowę.
Autor: mn/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: 2013 Cable News Network Inc. All rights reserved