Ponad 150 osób zatrzymała w sobotę w Paryżu policja, gdy podczas demonstracji ruchu "żółtych kamizelek" doszło do zamieszek, niszczenia luksusowych sklepów i wzniecania pożarów. Prezydent Emmanuel Macron postanowił skrócić wyjazd na narty i wraca do stolicy.
Zamieszki podczas 18. manifestacji "żółtych kamizelek" zaczęły się, gdy demonstranci obrzucili policjantów granatami dymnymi i innymi przedmiotami. Funkcjonariusze odpowiedzieli gazem łzawiącym i armatkami wodnymi.
Manifestanci podpalili też kioski i zdewastowali sklepy, w których sprzedawane są marki luksusowe, jak Hugo Boss i Lacoste, splądrowano i podpalono restaurację Fouquet, podpalono samochód przed kolejnym symbolem luksusu - w mniemaniu napastników - czyli butikiem Kenzo.
Uczestnicy demonstracji podpalili także budynek w centrum miasta, w którym na parterze siedzibę ma bank. Strażacy uratowali matkę z dzieckiem w chwili, gdy pożar docierał do ich mieszkania. Dziewięć osób mieszkających w tym budynku i dwóch strażaków odniosło niegroźne obrażenia.
Tysiące manifestantów, 150 aresztowań
Według francuskiego MSW w paryskiej demonstracji uczestniczyło 10 tys. ludzi, więcej niż przed tygodniem, gdy demonstrantów było 2,8 tys. W innych francuskich miastach demonstrowało łącznie - według oficjalnych szacunków - 4,5 tys. osób (tydzień wcześniej 4,2 tys). Natomiast "żółte kamizelki" twierdzą, że w całej Francji demonstrowało w sumie 32,3 tys. osób.
Reuters podaje, powołując się na policję, że do późnego popołudnia aresztowano w Paryżu ponad 150 osób.
Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner powiedział, że choć demonstracja w Paryżu była "względnie mała", to ponad 1,5 tys. osób było "ultraagresywnych". - Postanowili, może był to łabędzi śpiew, zaatakować - używam ich słów - Paryż - dodał.
"Niech nikt nie ma wątpliwości: oni chcą przemocy i są tutaj, by siać w Paryżu chaos" - napisał minister na Twitterze.
Premier Edouard Philippe zapowiedział, że agresywni demonstranci zostaną ukarani. Agencja AFP poinformowała, że prezydent Macron postanowił skrócić weekendowy wyjazd na narty do La Mongie w Pirenejach i wraca do Paryża.
Kończąca się debata
Jak zauważa Reuters, cotygodniowe demonstracje, odbywające się w każdą sobotę w Paryżu i innych francuskich miastach, od grudnia stają się coraz mniej liczne. Organizatorzy protestów "żółtych kamizelek" chcą jednak utrzymać presję na władze, w miarę jak do końca zbliża się dwumiesięczna "wielka debata narodowa", zainicjowana przez Macrona w reakcji na protesty.
Debata, kończąca się w połowie marca, w zamyśle władz ma być szansą dla zwykłych Francuzów na wypowiedzenie się w sprawach francuskiej gospodarki i demokracji. Wielu przedstawicieli "żółtych kamizelek" bojkotuje debatę, twierdząc, że służy ona tylko interesom rządu.
Protesty "żółtych kamizelek" rozpoczęły się w listopadzie 2018 roku. Oprócz rezygnacji z planowanej podwyżki podatków od paliwa, z której rząd już się wycofał, ruch ten odrzuca politykę gospodarczą Macrona, nastawioną ich zdaniem na duże koncerny i bogatych, kosztem zwykłych pracowników. Domaga się podniesienia płac, emerytur i zasiłków dla bezrobotnych oraz zgłasza żądania polityczne, w tym dymisji Macrona.
Autor: mm, momo //rzw//kwoj / Źródło: reuters, pap