Japoński premier Yasuo Fukuda nie pójdzie w ślady poprzednika i 15 sierpnia, w rocznicę kapitulacji kończącej II Wojnę Światową, nie odwiedzi świątyni, w której pochowani się m.in. zbrodniarze wojenni.
Tokijska szintoistyczna świątynia Yasakuni poświęcona jest pamięci 2,5 miliona kobiet i mężczyzn, którzy poświęcili swoje życie Japonii, przeważnie ofiar ostatniej wojny. Wśród wymienionych z nazwisk czczonych w Yasakuni zmarłych jest jednak ponad tysiąc osób uznanych za zbrodniarzy wojennych, w tym tych największych - skazanych przez Trybunał Tokijski, azjatycki odpowiednik Norymbergi.
Militarne resentymenty
Wizyty japońskich polityków w Yasakuni zawsze budziły konsternację i gniew w azjatyckich krajach, które w czasie wojny padły ofiarą japońskiej agresji. Szczególne oburzenie przetacza się przez Chiny i Koreę. Tak było, gdy świątynię odwiedzał poprzednik Fukudy Junichiro Koziumi i jego ministrowie.
Pekin i Seul nerwowo reagowały na te wizyty, dając do zrozumienia, że duch japońskiego militaryzmu wciąż unosi się nad Krajem Kwitnącej Wiśni.
Wierni ministrowie, z wyjątkiem dwóch
Yasuo Fukuda podobnych reakcji nie zamierza prowokować. 72-letni premier w zeszłym roku zapowiedział już, że wizyty w Yasukuni nie złoży i słowa zamierza dotrzymać. W postanowieniu wspiera go większość członków 17-osobowego rządu.
- Nigdy nie odwiedziłem Yasukuni 15 sierpnia i nigdy nie odwiedzę - zapewniał minister finansów Bunmei Ibuki. Tylko ministrowie rolnictwa i sprawiedliwości zapowiedzieli, że w świątyni się pojawią.
Od 1978 r. w Yasukuni nie odwiedził żaden japoński cesarz.
Źródło: Reuters