Polski śmigłowiec Mi-24 z czterema żołnierzami na pokładzie był zmuszony do awaryjnego lądowania na terenie bazy Warrior w Afganistanie. Maszyna została lekko uszkodzona, ale - jak podkreśla rzecznik polskiego kontyngentu - żadnemu z członków załogi, ani nikomu w bazie nic się nie stało.
Do wypadku doszło w niedzielę po południu podczas misji wykonywanych w ramach działań bojowych wykonywanych w ramach Sił Szybkiego Reagowania (ang. QRF - Quick Reaction Force). Uczestniczyły w nich dwa polskie Mi-24.
Silny wiatr i trudny teren
Podczas powrotu jeden z nich musiał awaryjnie lądować w niedogodnym terenie w bazie Warrior. W wydanym komunikacie mjr Szczepan Głuszczak z sekcji informacyjno-prasowej Polskiego Kontyngentu Wojskowego podkreśla, że pilot tak wybrał miejsce lądowania, by zagwarantować bezpieczeństwo załodze i żołnierzom z bazy.
Rzeczywiście podczas manewru nikt nie odniósł obrażeń, a załoga mogła samodzielnie opuścić maszynę. Śmigłowiec został lekko uszkodzony.
Przyczyny zdarzenia badają wojskowi eksperci. "Według wstępnej oceny przyczyną lądowania były złe warunki atmosferyczne - silny boczny wiatr" - czytamy w oświadczeniu.
Straty w walkach z rebeliantami
Żołnierze w prowincji Ghazni, w której znajduje się baza Warrior, prowadzą operacje bojowe przeciwko rebeliantom ostrzeliwującym z rakiet i moździerzy bazy sił koalicji. W powietrzu wspiera ich Samodzielna Grupa Powietrzno-Szturmowa, w skład której wchodzą śmigłowce transportowe Mi-17 i maszyny bojowe Mi-24.
To nie pierwsza strata polskiego lotnictwa w tym roku. W styczniu w wyniku "gwałtownego przyziemienia" uszkodzona została inna maszyna tego typu. Także wtedy znajdującym się na pokładzie pięciu żołnierzom nic się nie stało.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Szczepan Głuszczak/PKW