Akcja nazywa się prosto i dosadnie: "Po naszym trupie". W jej ramach dziesiątki Syryjczyków zbierają się w Damaszku, by służyć jako żywe tarcze reżimu Baszara el-Asada w trakcie ewentualnej interwencji.
Kilkadziesiąt osób zamierza mieszkać w namiotach na Górze Kasjun w syryjskiej stolicy tak długo, jak będzie potrzeba. W tym przypadku oznacza to do czasu, gdy zginą lub widmo zachodniej interwencji zostanie zażegnane.
- Jestem normalnym obywatelem, nie jestem zatrudniona przez rząd i nie mam nic wspólnego z rządem. Gdy usłyszałam o tej inicjatywie, przyszłam z rodziną - oznajmiła jedna z uczestniczek pikiety, a jej organizatorzy zapewniają, że dostają sygnały wsparcia od Syryjczyków rozsianych po całym świecie.
Waszyngton oskarża reżim prezydenta Syrii Baszara el-Asada o atak z użyciem sarinu na jednym z przedmieść Damaszku 21 sierpnia. Reżim syryjski zaprzecza; twierdzi, że ataku, w którym według Waszyngtonu zginęło ponad 1,4 tys. ludzi, dokonali rebelianci walczący o obalenie Asada. Takie stanowisko Damaszku podziela Moskwa. Władimir Putin mówił, że ataku chemicznego dokonali przeciwnicy Asada, by sprowokować interwencję militarną.
Sprawa amerykańskiej interwencji w Syrii nie jest przesądzona. Barack Obama czeka na zgodę Kongresu.
Autor: mtom / Źródło: reuters, pap
Źródło zdjęcia głównego: Reuters