W Zatoce Meksykańskiej zatonęła w czwartek amerykańska platforma wiertnicza, na której w środę doszło do eksplozji i pożaru. Władze USA poinformowały o zagrożeniu wyciekiem ropy. Na morzu wciąż trwają poszukiwania 11 zaginionych robotników.
Stu osobom udało się uciec przed katastrofą, która zdarzyła się w środę w nocy. Ekipy ratunkowe prowadzą poszukiwania pozostałych ludzi, ale szanse na odnalezienie ich żywych są coraz mniejsze.
- Przypuszcza się, że wszyscy ci ludzie, którzy byli na platformie, nie żyją - powiedziała cytowana przez amerykańską agencję Associated Press krewna jednego z zaginionych.
Ropa na morzu?
Flota statków pomocniczych gasząc płomienie próbowała utrzymać platformę na powierzchni wody i zapobiec rozlaniu się paliwa oraz wydobytej ropy. Początkowo władze informowały, że zagrożenie dla środowiska jest znikome, jednak okazało się większe, gdy instalacja zatonęła. Amerykańska straż wybrzeża szacuje, że w ciągu dnia do morza może przedostać się około 1 mln 200 tys. litrów surowca. Ponadto w zbiornikach platformy znajdowały się ok. 2 mln 650 tys. litrów oleju napędowego.
Na razie nie ma dowodów na to, że doszło do wycieku, ale prowadzone są dokładne obserwacje powierzchni morza. Nie wiadomo, co dzieje się pod lustrem wody. Wysłano specjalną jednostkę, która ma ocenić sytuację.
Szyb naftowy zostanie zabezpieczony pod wodą, na co jednostki pracujące na miejscu są już przygotowane.
Mniejsze szkody dla morza niż wybrzeża
Pracująca dla brytyjskiego koncernu naftowego BP platforma Deepwater Horizon położona była około 80 kilometrów od wybrzeży stanu Luizjana. Władze podkreślają, że w przypadku wycieku ropa mniej szkód wyrządzi na morzu, niż gdy dotrze do brzegów USA.
Według koordynatora służb kryzysowych z urzędu ds. oceanografii i atmosfery Douga Heltona, ewentualny wyciek najwcześniej może dotrzeć do brzegów za trzy-cztery dni. - Jeśli wiatry się zmienią, osiągnie wybrzeże dużo szybciej - zauważył.
Źródło: PAP