Trzy manifestacje, zdemolowane centrum handlowe i placówka banku. To dotychczasowy bilans zamieszek w Paryżu związanych z pierwszą rocznicą powstania ruchu "żółtych kamizelek". Aresztowanych zostało ponad 100 osób.
- Pokazujemy Macronowi, że wciąż tu jesteśmy, że żółte kamizelki nie umarły. Robili wszystko by zniszczyć nasz ruch, ale my wciąż tu jesteśmy, dla Francji – mówił jeden z uczestników protestu w rocznicę powstania ruchu "żółtych kamizelek".
Inna z demonstrantek zapowiedziała zmianę taktyki. - Cotygodniowe demonstracje pokazują władzom i społeczeństwu, że wciąż tu jesteśmy, ale samo to nie wystarcza. Przeprowadzimy więc strajk. Zacznie się on 5 grudnia i obejmie wszystkich tych w związkach zawodowych i tych, którzy w związkach nie są. W końcu dostaniemy to, czego chcemy – oceniła.
Sobotnie protesty
Działacze "kamizelek", krytykujący politykę gospodarczą i społeczną rządu, już wcześniej zapowiadali manifestacje w całym kraju. Prefekt policji zakazał demonstracji w centralnych miejscach Paryża od piątku wieczór do niedzieli, jednak liderzy ruchu nawoływali w mediach społecznościowych do świętowania rocznicy na Polach Elizejskich, w okolicy wieży Eiffla oraz katedry Notre Dame.
W wyniku demonstracji w sobotę w całej Francji zatrzymano ponad 260 osób, w tym około 150 w Paryżu. Policja interweniowała około 9 tysięcy razy. Opozycja krytykuje rząd za nieudolność, a policję za brutalność.
Według ministerstwa spraw wewnętrznych w sobotę na ulice w całym kraju wyszło 28 tysięcy osób, przy czym rok temu, kiedy narodził się oddolny ruch protestu "żółtych kamizelek", demonstrowało 280 tys. ludzi. Nieformalni liderzy ruchu szacują, że w sobotę w całej Francji manifestowało ok. 40 tys. osób. W Paryżu, który był areną brutalnych zajść manifestantów i policji, protestowało 4,7 tys. osób.
Na Placu Włoskim w Paryżu zdemolowane zostały centrum handlowe oraz placówka banku HSBC.
Do starć z policją doszło również w rejonie Placu Pigalle oraz Placu de Clichy na północy stolicy, gdzie palono opony. Interweniujący użyli tam gazu łzawiącego. Innych demonstrantów aresztowano w pobliżu Pól Elizejskich i Łuku Triumfalnego.
Bunt "żółtych kamizelek"
Bunt ludzi z francuskich przedmieść, zubożałej klasy średniej, bezrobotnych i biednych narodził się 17 listopada 2018 roku. Początkowo protestujący sprzeciwiali się planowanej podwyżce akcyzy na paliwo, z której rząd pod naciskiem zrezygnował, a także przeciwko oszczędnościowej polityce rządu. W miarę upływu czasu i istnienia ruchu jego liderzy zaczęli głosić postulaty polityczne, jak m.in. żądanie organizowania referendów, likwidacji Senatu czy ustąpienia Macrona.
Ruch "żółtych kamizelek" krytykuje nie tylko polityków, lecz także media za "zaprzedanie się politykom i establishmentowi". Według badań Instytutu Reutera ruch przyczynił się do obniżenia poziomu zaufania do mediów we Francji do zaledwie 24 proc. Barometr katolickiego dziennika "La Croix" pokazuje, że zaufanie do mediów we Francji jest na najniższym poziomie od 1987 roku. Bilans roku protestów "żółtych kamizelek" to, według władz, około 2500 rannych demonstrantów i 1800 pracowników organów ścigania oraz 11 ofiar śmiertelnych.
Problem Macrona
Dla prezydenta Emmanuela Macrona "żółte kamizelki" wciąż pozostają jednym z największych politycznych wyzwań, które przyczyniło się do osłabienia jego pozycji w kraju i do spadku poparcia w sondażach.
Prezydent zdecydował się na wiosnę zorganizować wielką debatę narodową na temat wyzwań stojących przed Francją. Macron, oskarżany przez manifestantów o pogardę dla zwykłych ludzi i "nieznajomość ludzkich spraw", uczestniczył w 14 debatach, od Normandii po Korsykę, podczas których, próbował "przywrócić łączność z Francuzami" - tłumaczy cytowany przez agencję AFP specjalista od komunikacji politycznej Philippe Moreau-Chevrolet.
W wyniku gwałtownych protestów tłumionych zdecydowanie przez siły bezpieczeństwa rząd wycofał się z części reform, a Macron obiecał obniżyć podatki oraz przeznaczyć 17 mld euro na cele społeczne.
Autor: AB/tr / Źródło: PAP, tvn24.pl