Rosyjskich żołnierzy nie ma tu już od kilku tygodni. Uciekli, ale zostawili wokół mnóstwo śladów swojej obecności. Dziennikarze Reutersa przeanalizowali porzucone przez nich dokumenty, które zawierają szczegóły dotyczące tajników działania rosyjskiego wojska i rzucają nowe światło na wydarzenia prowadzące do jednej z najbardziej dotkliwych wojennych klęsk prezydenta Władimira Putina - chaotycznego wycofania się rosyjskich wojsk z północno-wschodniej Ukrainy we wrześniu.
Do piwnicy opuszczonej przez Rosjan w pośpiechu bazy w Bałakliji na wschodzie Ukrainy prowadzą betonowe schody. Na dole, za stalowymi drzwiami z napisem "Grupa Dowództwa", znajduje się cuchnący wilgocią bunkier. W środku stoi piec grzewczy wypchany zwęglonymi dokumentami. Inne leżą porozrzucane na podłodze.
Jeden z oficerów sztabowych zostawił notatnik w kwiaty, w którym narysował postać żołnierza i zapisał garść marzeń o powrocie do domu. Na 91 ręcznie zapisanych stronach znaleźć można także wiele innych informacji: współrzędne lokalizacji rosyjskich jednostek zwiadowczych, zapisy rozmów telefonicznych z dowódcami, szczegóły dotyczące bitew - liczbę zabitych żołnierzy i zniszczonego sprzętu. Oprócz tego, wzmianki o załamaniu morale i dyscypliny.
Spośród tysięcy stron dokumentów znalezionych w bunkrze dziennikarze Reutersa zdołali przeanalizować trochę ponad tysiąc. Zawierają one szczegóły dotyczące tajników działania rosyjskiego wojska, a także rzucają nowe światło na wydarzenia prowadzące do jednej z najbardziej dotkliwych wojennych klęsk prezydenta Władimira Putina - chaotycznego wycofania się rosyjskich wojsk z północno-wschodniej Ukrainy we wrześniu.
W ostatnich tygodniach poprzedzających tę porażkę rosyjskie wojska miały spore trudności z działaniami zwiadowczymi i walką elektroniczną. Ich nowiutkie drony musieli obsługiwać ledwie przeszkoleni żołnierze, a sprzęt do zakłócania ukraińskiej komunikacji najczęściej był zepsuty. Jak wynika z dokumentów, już pod koniec sierpnia rosyjska armia była zdziesiątkowana przez śmierć, dezercję oraz nerwicę wojenną. Dwie jednostki, stanowiące około 1/6 wszystkich sił, działały na 20 procent swoich możliwości.
Dokumenty zawierają także informacje o rosnącej skuteczności ukraińskiego wojska oraz wskazówki, w jakim kierunku rozwinąć może się ta trwająca już od ośmiu miesięcy wojna, teraz gdy Rosja mierzy się z silnym naporem na południowym froncie, a także w rejonie Morza Czarnego. Kilka tygodni przed odwrotem rosyjskie wojska stacjonujące wokół Bałakliji, położonej około 90 kilometrów od Charkowa, zostały ciężko zbombardowane za pomocą wyrzutni pocisków HIMARS, które Ukraińcy niedawno otrzymali od Stanów Zjednoczonych. Precyzyjne pociski wielokrotnie spadały na rosyjskie centra dowodzenia.
Rosyjski oficer, który służył przez trzy miesiące w Bałakliji, opowiedział Reutersowi o ciążącym nad okupantami poczuciu zagrożenia. Jego kolega wykrwawił się na śmierć po tym, jak Ukraińcy ostrzelali rosyjskie centrum dowodzenia w położonej nieopodal wsi.
- To jest jak gra w ruletkę - podkreśla oficer, który poprosił, aby używać jego wojskowego znaku wywoławczego Plakat Junior 888. - Albo masz szczęście, albo pecha. Pociski mogą spaść wszędzie - przyznaje.
Wśród dokumentów znalezionych w bunkrze przewija się imię i nazwisko płk. Iwana Popowa jako dowódcy rosyjskich sił zbrojnych działających w Bałakliji. Popow i wielu jego przełożonych to oficerowie 11. Korpusu wchodzącego w skład Floty Bałtyckiej Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej. W 2017 roku oficjalna gazeta rosyjskich sił zbrojnych opublikowała sylwetkę Popowa, w której podała, że brał on udział w wojnie czeczeńskiej, a także w inwazji rosyjskich wojsk na Gruzję w 2008 roku. Jak napisano, miał w zwyczaju biegać razem ze swoimi żołnierzami, pamiętał o urodzinach oraz był "silnie nastawiony na sukces". Popow nie odpowiedział na wiadomość z prośbą o komentarz, a jego żona powiedziała Reutersowi, że dowodził on wojskiem na wschodzie Ukrainy.
W jednostce w Bałakliji służył także dowódca odpowiedzialny za nadzór nad lokalnymi mieszkańcami. W dokumentach figuruje on pod pseudonimem Komendant V. "Granit". Według zeznań sześciu byłych osadzonych oraz ukraińskich władz, sprawował on nadzór nad przynajmniej jednym ośrodkiem, w którym podczas przesłuchań ludność cywilna była bita i rażona prądem.
Reuters potwierdził autentyczność dokumentów poprzez wizyty w pięciu wojskowych jednostkach opuszczonych przez Rosjan w północnowschodniej Ukrainie, które zlokalizowano za pomocą współrzędnych zapisanych w bunkrze. W każdym z pięciu przypadków lokalni mieszkańcy potwierdzili, że rosyjskie wojska rzeczywiście tam stacjonowały. Reporterzy rozmawiali także z pięcioma żołnierzami, którzy służyli w bałaklijskiej jednostce, a także zweryfikowali informacje z dokumentów, porównując je z zapiskami z tego samego okresu, które prowadził jeden z rosyjskich wojskowych.
Życie pod okupacją
Rosyjskie wojska rozpoczęły okupację Bałakliji - małego miasta otoczonego sielankowymi wioskami - na początku marca. Na południe od miasta znajduje się kontrolowany przez Rosjan Donbas, a na północ - ukraińska twierdza Charków.
Żołnierze zajęli stary warsztat samochodowy na skraju miasta, który przekształcili w centrum dowodzenia dla Bałakliji oraz dziesiątek pobliskich wsi i gospodarstw rolnych. To właśnie tu, w piwnicy jednego z budynków, Reuters odkrył tajne archiwum dokumentów.
Rosyjskie helikoptery i drony nieustannie krążyły nad bazą - mówi Wołodymyr Lowoczkin, lokalny mieszkaniec i były zarządca obiektu przed przybyciem Rosjan. Dziesiątki wyrzutni rakiet GRAD oraz inne pojazdy wojskowe stały zaparkowane na terenie kompleksu, opowiada Lowoczkin.
Reporter Reutersa ujrzał w pokoju dowódców stoły ustawione w kształt prostokąta. Na każdym z nich leżała czerwona tabliczka z nazwą sekcji: koordynacja bojowa, walka elektroniczna, wywiad, bezzałogowe statki powietrzne. Jak wynika z grafików pozostawionych w stercie papierów, szefowie tychże sekcji, włącznie z komendantem odpowiedzialnym za ludność cywilną, spotykali się tam każdego dnia. Reuters zdołał ustalić tożsamość co najmniej 11 żołnierzy, którzy brali udział w naradach. Pięciu z nich, włącznie z płk. Popowem, nie odpowiedziało na prośby o komentarze, a z pozostałymi nie udało się skontaktować.
Listy personelu pokazują, że poborowi z kontrolowanego przez Rosjan obwodu ługańskiego walczyli u boku członków 11. Korpusu. Żołnierze pisali po ścianach bazy i wywieszali ulotki ostrzegające, że jeśli się wycofają, w Ukrainie zapanują rządy faszystów. Okupanci zabrali też ze sobą stare sowieckie mapy Ukrainy, a plakat na jednej ze ścian pouczał ich, aby nie palili papierosów, ani nie śmiecili.
Notatnik jednego z oficerów sztabowych skrywał współrzędne lokalizacji rosyjskiego wywiadu i innych jednostek rozmieszczonych w okolicy. Jedna z nich zajęła przedszkole w Bałakliji.
Lowoczkin opowiada, że ukraińscy śledczy przyjeżdżali do bazy kilkukrotnie od czasu ucieczki Rosjan. Saperzy zajęci byli usuwaniem ładunków wybuchowych. - Wszystko jest zaminowane. Widać, że dbali o swoje bezpieczeństwo - ocenia.
Jednostka służyła także jako więzienie dla schwytanych ukraińskich żołnierzy. Jeden z nich powiedział Reutersowi, że zarzucono mu na głowę kaptur, został pobity i wrzucony do piwnicy, w której spędził sześć dni wraz z innymi.
Innym miejscem, w którym przetrzymywano więźniów był lokalny komisariat policji. Dwóch z nich - strażak oraz inspektor lokalnego pogotowia - mówi, że Rosjanie bili ich drewnianymi palkami i razili prądem. Inspektor był wielokrotnie przesłuchiwany w związku z rozmowami telefonicznymi z jego przełożonym w Charkowie. Oskarżono go o utworzenie listy Ukraińców, którzy kolaborowali z Rosjanami, czemu zaprzeczył. Strażak z kolei, zaprzeczył oskarżeniom o ukrywanie broni i organizowanie partyzantki. Albina Striłeć, 33-letnia koordynatorka logistyki służb ratunkowych, wraz z innymi kobietami była przetrzymywana tylko dlatego, że była "proukraińska".
- Słyszałam mężczyzn bito tak mocno, że w pewnym momencie rosyjski żołnierz powiedział: 'przynieś worek na zwłoki - opowiada Striłeć. - Innym razem słyszałam, jak na górze gwałcono kobietę i jej wielogodzinny krzyk - dodaje. Kobieta powiedziała, że celowo zniszczyła toaletę w celi, aby szum wody zagłuszył rozpaczliwe krzyki.
Ani Kreml, ani rosyjskie ministerstwo obrony nie odpowiedziały na pytania dotyczące wydarzeń w Bałakliji. Wcześniej rosyjskie władze zapewniały, że ich wojska nie atakują ludności cywilnej.
Policja w obwodzie charkowskim twierdzi, że odkryła 22 sale tortur na terenie wyzwolonych miast i wsi w regionie. - Nie jesteśmy w stanie ustalić dokładnej liczby więzionych osób, ale mówimy tutaj o setkach. Ale każda zbrodnia ma imię i z całą pewnością znajdziemy ludzi za nie odpowiedzialnych," powiedział regionalny szef policji gen. Wołodymyr Tymoszko.
Rodziny więźniów czasami przychodziły do biura naprzeciwko komisariatu policji, aby prosić "Granita" by uwolnił ich ukochanych bliskich. 57-letnia dyrektorka lokalnej szkoły Tetiana Tołstokora powiedziała, że jej mąż został odesłany, gdy starał się dowiedzieć czegoś w związku z jej kilkudniowym zatrzymaniem. Podobny los spotkał wszystkich zatrzymanych, jak i rodziny, z którymi rozmawiał Reuters - nikomu z nich nie udało się przekonać "Granita".
Obowiązki policji pod okupacją sprawowali separatyści z Ługańska. Była to słabo zorganizowana grupa mająca nawet mniejsze zasoby niż jej rosyjscy odpowiednicy - wynika z dokumentów. Jeden z nich miał 64 lata. Inny -opatrywane palce po tym, jak komora nabojowa w karabinie Mosina wybuchła mu w dłoniach. Broń ta została skonstruowana pod koniec XIX wieku, a jej produkcji zaprzestano dekady temu, o czym Reuters informował w kwietniu tego roku.
W jednym z arkuszy było napisane, że przeciętny rosyjski sierżant otrzymywał miesięczną pensję w wysokości 202 804 rubli (około 3200 dolarów) plus bonusy, podczas gdy sierżant wojsk separatystów jedynie 91 200 rubli (1400 dolarów). Dowódca ługańskiej kompanii miotaczy ognia zapisał w jednym z dokumentów, że ośmiu jego podwładnych miało wyroki skazujące, a jeden z nich za gwałt i napaść seksualną.
Zwycięstwo o włos
Jak wynika z dokumentów, 19 lipca - cztery miesiące po zajęciu regionu - rosyjscy okupanci zmierzyli się z pierwszym poważnym wyzwaniem rzuconym im przez siły ukraińskie.
Tego dnia, podczas rutynowej narady w bunkrze, w raportach składanych na ręce płk. Popowa nie było żadnych nadzwyczajnych informacji: noc była w miarę spokojna, a pozycje wroga bez zmian. W planach na dziś: zaplanowany ostrzał artyleryjski ukraińskich pozycji.
Jednak już wczesnym popołudniem kolumna ukraińskich wojsk, wspierana przez czołgi i artyleryjski ogień zaporowy, zaatakowała rosyjską linię frontu w Hrakowem - wioskę położoną na północnozachodnim krańcu terytorium kontrolowanego przez Rosjan z Bałakliji.
Żołnierze 9. pułku strzelców zmotoryzowanych ukryli się w betonowym elewatorze zbożowym w Hrakowem, na dachu którego wzdłuż krawędzi ustawili broń. Reporter Reutersa, który odwiedził obiekt w październiku, odkrył ślady wskazujące na to, że żołnierze spali na taśmociągu do zboża.
Około 15.00 jeden z rosyjskich żołnierzy z linii frontu nawiązał kontakt z dowództwem z Bałakliji. Poinformował przez radio, że ich pozycje zostały zdobyte i musieli uciekać. Poprosił o zniszczenie porzuconego posterunku ogniem artyleryjskim, a potem kontakt się urwał.
Tymczasem w bunkrze w Bałakliji anonimowy oficer sztabowy napisał w swoim notatniku: "Zaczyna brakować amunicji i sprzętu".
Dowódca Zachodniego Okręgu Wojskowych Sił Zbrojnych, jeden z najstarszych stopniem oficerów Federacji Rosyjskiej, zażądał raportu o sytuacji i wydał rozkaz, że "Hrakowe nie może się poddać" - czytamy dalej w notatkach. Według oficjalnych danych dowódcą w tym czasie był generał-porucznik Aleksander Żurawlow, odwołany wkrótce później przez Putina. Niezależna rosyjska organizacja Conflict Intelligence Team - prowadząca śledztwa dotyczące konfliktów zbrojnych - podała, że gen. Żurawłowa zastąpił w lipcu generał-porucznik Andriej Syczewoj. Reuters nie zdołał skontaktować się z Żurawłowem, a Syczewoj nie odpowiedział na prośbę o komentarz.
W kolejnych godzinach rosyjscy dowódcy wysłali posiłki i helikoptery bojowe. Około 18:. Ukraińcy zaczęli się wycofywać, a wojska rosyjskie stopniowo odzyskiwały utracone tereny. Przyszło im jednak zapłacić słoną cenę - Rosjanie stracili czołg, dwa transportery opancerzone oraz inne sprzęty. Według raportu, który Popow otrzymał 21 lipca, rosyjskie siły straciły 39 ludzi, 7 było rannych, a 17 zaginionych.
Pośród zabitych był dowódca czołgu kapral Aleksander Jewsewlejew. W raporcie dotyczącym strat w ludziach czytamy, że żołnierz miał rozerwane podbrzusze, z którego wystawały jelita, a także rany od odłamków na prawym udzie. Reuters rozmawiał z jego rodzicami, którzy powiedzieli, że ich syn odniósł śmiertelne obrażenia kiedy jego pozycja w pobliżu Hrakowego została ostrzelana przez Ukraińców.
W wyniku walk pięciu żołnierzy wymagało pomocy w związku ze stresem pourazowym. Przy nazwisku każdego z nich w karcie medycznej widniał napis: "Nie wymaga ewakuacji".
Dwudziestokilkuletni żołnierz, który został ranny w wyniku eksplozji opowiedział Reutersowi, że niewiele pamięta poza tym, że "walki były zaciekłe". Zgodził się na rozmowę pod warunkiem zachowania anonimowości.
Po bitwie płk. Popow wystąpił do swoich dowódców o przyznanie 34 jego ludziom medali za męstwo. W dokumencie nie ma informacji na temat odpowiedzi, ale dwóch żołnierzy powiedziało Reutersowi, że mają zostać odznaczeni.
Na liście Popowa był m.in. 25-letni szef plutonu zwiadowczego, pochodzący z Krymu Piotr Kalinin, który - jak wynika z jego profili w mediach społecznościowych - służył krótko jako kadet w armii ukraińskiej jeszcze przed rosyjską aneksją półwyspu w 2014 roku. Na jednym ze zdjęć ubrany jest w ukraiński mundur. Kalinin nie odpowiedział na prośby o komentarz.
Przełom na horyzoncie
Dokumenty znalezione w bunkrze wskazują, że rosyjskie dowództwo zdawało sobie sprawę z braków w armii.
19 lipca, godziny przed bitwą o Hrakowe, anonimowy oficer zamieścił w dziennym raporcie prośbę o drony do śledzenia poczynań wroga: "Quadcoptery!!! Pilnie!" Quadcoptery nie są dronami wojskowymi - można je kupić w zwykłym sklepie oraz w internecie. Reuters podawał w czerwcu, że przy zakupie dronów rosyjskie wojsko opierało się na crowdfundingu.
20 lipca jednostka w Bałakliji w końcu otrzymała trzy nowiutkie drony Mavic-3 - czytamy w dziennym raporcie. Maszyny nie były jednak przygotowane do lotu, ponieważ nie zainstalowano jeszcze ich oprogramowania. Według raportu 15 żołnierzy brało udział w szkoleniu z obsługi dronów.
W międzyczasie siły ukraińskie używały swoich dronów do monitorowania pozycji Rosjan. Ich zadanie było o tyle prostsze, że dwa z trzech rosyjskich urządzeń do zakłócania sygnału wymagały naprawy - wynika z raportu jednostki odpowiedzialnej za walkę elektroniczną.
Dzienny raport z 21 lipca zawiera jeszcze więcej złych wieści dla płk. Popowa: rosyjska służba wywiadowcza FSB dowiedziała się, że siły ukraińskie sprowadzały w ich rejon trzy wyrzutnie pocisków precyzyjnych HIMARS, które otrzymały od Stanów Zjednoczonych. Ukraińcom udało się także dokładnie zlokalizować rosyjskie centrum dowodzenia i cztery magazyny używane przez jednostkę w Bałakliji.
Trzy dni później, 24 lipca, autor zapisków odnotował, że w wyniku ostrzału wyrzutniami HIMARS zginęło 12 rosyjskich żołnierzy z 336. brygady piechoty morskiej, będącej częścią Floty Bałtyckiej.
Starcia pogłębiły tylko kryzys morale i dyscypliny wśród żołnierzy.
Artiom Sztanko dowodził plutonem, który znalazł się w epicentrum bitwy o Hrakowe i poniósł znaczne straty - powiedział jego ojciec Aleksiej.
Aleksiej powiedział również, że Sztanko odmówił wykonania rozkazu dowódcy kompanii, aby "wysłał swoich ludzi w ogień artyleryjski". Plakat Junior 888 twierdzi, że dowódcą był Wiktor Alioczin z centrum dowodzenia blisko Hrakowego. W rozmowie z Reutersem Alioczin potwierdził, że był szefem jednej z kompanii biorących udział w bitwie, ale odmówił szerszego komentarza.
Pięć dni po bitwie o Hrakowe, 24 lipca, anonimowy autor dziennika z bazy w Bałakliji napisał, że Sztanko to "drań" z wszczętym postępowaniem dyscyplinarnym za to, że "wycofał swój pluton i przerzucił go na tyły".
Ojciec Sztanki mówi, że dowódcy jego syna przenieśli go do innej jednostki walczącej w Ukrainie.
W notatkach widnieje również informacja na temat dezercji dowódcy 9. pułku strzelców zmotoryzowanych Romana Elistratowa, którego ludzie poczuli pełną siłę ukraińskiego ataku. Elistratow nie odpowiedział na prośby Reutersa o komentarz. Autor dziennika wspomina na dalszych stronach o żołnierzu, który umyślnie postrzelił się w rękę, aby nie brać udziału w dalszych walkach. Dowództwo powinno zostać o tym powiadomione, napisał.
Żadna z powyższych informacji nie została zamieszczona w oficjalnym raporcie, który przeanalizował Reuters.
"Brak zaopatrzenia"
Pod koniec lipca rosyjscy oficerowie byli przekonani, że wojska ukraińskie szykowały kontrofensywę w celu "przejęcia kontroli nad Bałakliją" - wynika z dokumentów znalezionych w bunkrze.
Z przechwyconych wiadomości wynikało, że atak to kwestia czasu. Część z nich pochodziła z telefonów zarejestrowanych m.in. w Estonii, Wielkiej Brytanii, Holandii oraz Stanach Zjednoczonych. Rosyjskie dowództwo w bunkrze uznało, że telefony należały do najemników lub zagranicznych instruktorów wspierających ukraińską armię. Zapytane przez dziennikarzy Reutersa estońskie władze powiedziały, że ich siły nie prowadzą żadnych działań na terenie Ukrainy. Wielka Brytania, USA i Holandia nie odpowiedziały.
Mniej więcej w tamtym okresie do Bałakliji przyjechali rosyjscy eksperci od wojskowej elektroniki. Mieli za zdanie sprawdzić, czy rosyjski system Pole-21 służący do zakłócania systemów nawigacji satelitarnej, można przystosować do wykrywania pocisków HIMARS - wynika z dziennego raportu z 4 sierpnia.
Niezależnie od ustaleń ekspertów, ukraińskie bombardowania nie ustawały. Wywiady z rosyjskimi wojskowymi, krewnymi poległych, a także z okolicznymi mieszkańcami wskazują, że w kolejnych tygodniach ukraińskie HIMARSy spadły także na co najmniej trzy rosyjskie centra dowodzenia w północno-wschodniej Ukrainie.
Jak wynika z dziennych raportów oraz ręcznych zapisków w zeszycie oficera sztabowego, w obliczu narastających ataków armii ukraińskiej dowództwo jednostki w Bałakliji przymierzało się do powołania dodatkowych żołnierzy. Co ciekawe, arkusz datowany na 30 sierpnia wskazuje, że jednostka działała na 71 procent swojego pełnego potencjału. Według tego samego arkusza, niektóre inne jednostki miały się o wiele gorzej. Na przykład, 2. batalion bojowy liczył jedynie 49 osób, a powinien 240, podczas gdy 9. brygada BARS - jednostka wojsk nieregularnych - miała dostępne jedynie 23 procent żołnierzy.
Na innym arkuszu widać stan uzbrojenia. I tak z pięciu dronów dostępnych 25 lipca pod koniec sierpnia zostały jedynie dwa. Z ośmiu opancerzonych transporterów zostały trzy. Jednostka miała tylko cztery systemy przeciwpancernych pocisków kierowanych 9K111 Fagot, wobec aż 24 w lipcu. Ich jedyny dostępny system radarowy Zoopark, wykrywający wyrzutnie artyleryjskie wroga, został zniszczony pod koniec sierpnia.
Plakat Junior 888 - czyli oficer, z którym rozmawiał Reuters - opisał sierpniowe starania Rosjan w celu odparcia kolejnych ukraińskich ataków, bez odpowiednich dostaw broni. W jego małym kalendarzu, który uzupełniał w okopach w czasie swojej trzymiesięcznej zmiany, rysuje się mroczny obraz. Odmierzał w nim kolejne dni krótkimi wpisami, takimi jak np. "Atak" lub "Ucieczka spod okrążenia", a także nazwiskami kolegów poległych na polu bitwy. 27 sierpnia określił jako "najgorszy dzień". Właśnie wtedy - pisał - ich jednostka została ciężko zbombardowana, a jeden z jego kolegów zmarł na jego rękach.
"Nie było dostaw amunicji, ani dronów" - opisywał sytuację w sierpniu. Jak dodał, Ukraińskie wojsko przeprowadzało ataki, ale "nasza artyleria nie odpowiadała ogniem".
Chaos i odwrót
Ukraińska kontrofensywa w pełni rozpoczęła się 6 września.
Rosyjski żołnierz, który tamtego dnia znajdował się w Hrakowem, powiedział Reutersowi, że Ukraińcy najpierw ostrzelali rosyjskie pozycje z pomocą artylerii, a pod wieczór zdołali już ich oskrzydlić. Wówczas - dodał żołnierz - padł rozkaz, aby opuścić wieś.
Walki nie ustawały. Między 6 i 8 września precyzyjne pociski spadły na centrum dowodzenia w Bałakliji. Lowoczkin, który wcześniej zarządzał obiektem, powiedział że cały kompleks stanął w płomieniach, a w zgliszczach znaleziono dziesiątki ciał rosyjskich żołnierzy.
"Mój dom aż tańczył" w rytm eksplozji - dodał.
Na filmie opublikowanym w mediach społecznościowych 10 września widać ukraińskich żołnierzy oglądających zniszczony hangar, w którym rosyjskie wojsko trzymało swoje pojazdy. "Tak wygląda robota wykonana przez HIMARSy" - słychać na nagraniu.
Natalia i Wiktor - starsza para mieszkająca niecałe 300 metrów od bunkra - opowiadają, że w ostatnich dniach okupacji słyszeli nieustające odgłosy wybuchów ukraińskich pocisków. Kiedy 8 września w końcu ustały, para widziała 30 rosyjskich żołnierzy, wielu z nich rannych i kulejących, jak uciekają lokalną drogą. Dwoje innych mieszkańców widziało, jak rosyjscy żołnierze porzucają broń i pojazdy podczas ucieczki.
- To był po prostu chaos - podkreśla Serhij, który mieszka po drugiej stronie ulicy od siedziby dowództwa. - Utworzył się korek uciekających Rosjan - opowiada.
Kilka tygodni później jedyne co pozostało po siedzibie dowództwa to lej po bombach, sterta papierów i dym unoszący się nad płonącym stosem rosyjskiego sprzętu.
Żona płk. Popowa powiedziała Reutersowi, że jej mąż został ranny i spędził miesiąc w szpitalu. Dodała, że w międzyczasie został on awansowany do stopnia generała i wyrusza wkrótce na nową misję. Nie ujawniła dokąd.
Ostatnie, niedatowane wpisy w notatniku anonimowego autora mają refleksyjny ton.
"Jak usiądziesz i popatrzysz odpowiednio długo na rzekę, to w końcu dostrzeżesz nadpływających wrogów" - napisał.
Na kolejnej stronie możemy przeczytać wyobrażenia autora na temat jego życia w przyszłości, już w rosyjskim mieście blisko granicy z Chinami, 7000 kilometrów od Bałakliji.
"Do domu wyruszyłem 10 sierpnia 2023, jestem już w domu z moją rodziną" - napisał. "Spędzam cudowne chwile w Chabarowsku z moją rodziną, z żoną i córkami" - dodał.
Źródło: Reuters