Egzekucje, tortury, gwałty, obozy śmierci - to tylko kilka z przestępstw, jakie składają się na zbrodnie przeciwko ludzkości, o które specjalna komisja ONZ oskarżyła Koreę Północną w swoim potężnym, bo aż 372-stronicowym raporcie. I choć przestępstwa reżimu Kima zostały solidnie udowodnione, to nie stanie on raczej przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, czego chcą autorzy raportu. ONZ decydując się na taki krok, musiałby być jednomyślny. A nie będzie.
ONZ-owska specjalna komisja śledcza ds. zbrodni przeciwko ludzkości, powstała w marcu ubiegłego roku. Składała się z trzech międzynarodowych sprawozdawców: Sonji Biserko z Serbii, Marzuki Darusmana z Indonezji oraz Michaela Kirby’ego z Australii, który stanął na jej czele. Wspierana była przez "sekretariat" dziewięciu doświadczonych w zakresie praw człowieka urzędników.
Komisja w ciągu roku swoich prac przesłuchała ponad 300 osób, w większości uciekinierów z Korei Północnej. 240 rozmów ze świadkami - ze względów bezpieczeństwa ich i ich rodzin pozostałych w Korei Północnej - było tajnych. Pozostałych 80 przesłuchań odbyło się publicznie - w Seulu, Tokio, Londynie i Waszyngtonie. Wywiady były rejestrowane (nagrania są dostępne na stronie internetowej komisji), podczas nich każdy mógł zadawać pytania.
W czasie śledztwa Korea Północna, mimo wielokrotnych próśb i apeli, nie chciała współpracować z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Nie pozwoliła też członkom komisji na wjechanie do kraju. W liście z 10 maja 2013 roku KRLD przekazała, że "całkowicie i kategorycznie odrzuca komisję śledczą". Na takim stanowisku pozostała też do samego zakończenia prac nad raportem.
ONZ raport opublikował w miniony poniedziałek. Zarzuca w nim Korei Północnej zbrodnie przeciwko ludzkości, w których skład wchodzą: morderstwa, zagłada, zniewolenie, deportacje lub przymusowe przemieszczanie ludności, więzienie lub inne dotkliwe formy pozbawienia wolności, tortury, gwałty, niewolnictwo seksualne, zaginięcia, porwania czy prześladowania z powodów politycznych czy religijnych.
Znikający ludzie, okrutne tortury
Jedną z głównych cech północnokoreańskiego reżimu, która wybija się z raportu śledczych, są arbitralne zatrzymania i aresztowania bez podania przyczyn.
Ahn Myong Chol, który przez lata pracował jako strażnik obozu politycznego opowiada, że większość jego "podopiecznych" nie miała pojęcia, dlaczego została aresztowana. "Wszyscy mówili mi, że w nocy, gdy byli w łóżku nagle przyszli (przedstawiciele Departamentu Bezpieczeństwa Państwa) i aresztowali ich... Uczono mnie, że więźniowie to źli ludzie. Ale zrozumiałem, że ci ludzie, nie mieli pojęcia, dlaczego byli w więzieniu" - opowiada.
Osoby podejrzane o przestępstwa polityczne "po prostu znikają", również ich bliscy nie są powiadamiani o przyczynach zatrzymania. Następnie trafiają do aresztu. Tam stałym elementem przesłuchań są tortury.
Były urzędnik Departamentu Bezpieczeństwa Państwa, z którym rozmawiała komisja, opisał jedną z sal przesłuchań: "Sala tortur była wyposażona w zbiornik wody, w którym zanurzano podejrzanych do momentu, aż nie zaczynali odczuwać strachu przed utonięciem. Pokój miał również kajdany na ścianach, które zostały specjalnie przystosowane, by zawieszać ludzi do góry nogami. W skład narzędzi tortur wchodziły też "długie igły, które były wbijane pod paznokcie podejrzanego i gorąca woda z chili, która wlewana była do nosa ofiary".
Cztery obozy, tysiące więźniów
Jeśli zatrzymani przeżyją areszt albo nie zostaną zabici natychmiast, trafiają do obozu, zależnie od popełnionej zbrodni - politycznego (kwanliso), albo zwykłego, pracy. Nieraz zsyłani tam są z całymi rodzinami, nawet do trzech pokoleń wstecz.
Obecnie w KRLD istnieją cztery duże koncentracyjne obozy polityczne. Nie ma dokładnych danych, ile osób w nich przebywa - według różnych szacunków może to być od 80 do nawet 200 tys. więźniów.
Obóz nr 14 ma 150 kilometrów kwadratowych i mieści się niedaleko miasta Kaechon w prowincji Pyongan Południowy. Do tej pory wiadomo, że uciekł z niego tylko jeden więzień - Shin Dong Hyuk.
Obóz nr 15 ma 370 kilometrów kwadratowych i znajduje się w rejonie Yodok, w prowincji Hamgyong Południowy i Pyngoan Południowy.
Obóz nr 16 obejmuje ok. 560 kilometrów kwadratowych na surowym terenie w Myonggan w prowincji Hamgyong Północny.
Obóz nr 25 mieści się również w prowincji Hamgyong Północny, ale w rejonie miasta Chongjin. W ostatnich latach został powiększony i obecnie uważany jest za największy - ma 980 kilometrów kwadratowych.
Gwałty i egzekucje
Gwałty, tortury i zabójstwa w obozach są na porządku dziennym. "W kwanliso więźniowie nie są już obywatelami, więc prawo jest niepotrzebne. Strażnik decyduje czy przeżyjesz, czy zginiesz. Nie istnieją inne kryteria niż jego słowa" - tłumaczy w raporcie Ahn Myong Chol, były strażnik obozu.
Próby ucieczki kończą się śmiercią. Śledczy cytują zeznania byłego więźnia obozu nr 15 Jeong Kwang Ila, który był świadkiem egzekucji za próbę ucieczki. W marcu 2003 roku jeden z więźniów kończąc pracę ukradł z głodu kilka ziemniaków ze spiżarni i schował się przed strażnikami. Ci go jednak odnaleźli za pomocą psów tropiących. Zwierzęta skatowały mężczyznę, dopiero potem strażnicy zastrzelili go.
Ahn Myong Chol z kolei opowiada historię swojego przełożonego, który lutownicą zabił chorego więźnia, ponieważ ten nie pracował wystarczająco szybko. Urzędnik został nagrodzony. Koreańczyk wspomina też o gwałtach, do których dochodzi w obozach - wyżsi rangą strażnicy mogli wykorzystywać więźniarki dopóki te nie zaszły ciążę. W przypadku ciąży strażnik był zwalniany, a kobieta zsyłana była do ciężkich prac górniczych lub zabijana.
W raporcie ONZ podkreślono, że północnokoreańskie władze stanowczo zaprzeczają istnieniu obozów politycznych, choć międzynarodowe organizacje praw człowieka donoszą o nich od końca lat 80.
Indoktrynacja od przedszkola
Poza bezpośrednimi dowodami na zbrodnie przeciwko ludzkości, komisja Korei Północnej stawia również szereg innych zarzutów, które tworzą kompletny obraz reżimu.
Wśród nich znajdują się m.in. wszechobecna propaganda i indoktrynacja od najmłodszych lat. "Dzieci są uczone czcić i ubóstwiać Kim Ir Sena, Kim Dzong Ila, a teraz Kim Dzong Una. Tablice ze sloganami, plakaty i rysunki wyrażające wdzięczność Najwyższemu Przywódcy znajdują się w przedszkolach, bez względu na to czy dzieci je rozumieją. W szkołach oprócz zwykłych przedmiotów takich jak matematyka, sztuka, muzyka, niezwykle duża część programu nauczania poświęcona jest osiągnięciom i naukom Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. (...) Jeśli uczniowie nie radzą sobie z przedmiotami takimi jak Filozofia Kim Ir Sena czy Historii Rewolucji, mogą zostać ukarani, nawet jeśli są dobrzy z innych przedmiotów" - czytamy w raporcie.
Śledczy zauważają, że w Korei Północnej dzieci i młodzież wykorzystywane są do organizowania masowych pokazów gimnastycznych, z jakich słynie Korea Północna. Występy, w których średnio bierze udział na raz ok. 100 tys. osób, poprzedzają mordercze treningi, trwające od 6 do 12 godzin dziennie, dzień w dzień, nawet przez pół roku. Dzieci zmuszane są do ćwiczeń, a gdy nie mają postępów, również są karane.
W raporcie przytoczono relację L., która brała udział w tego rodzaju pokazach. Jak mówi, "ćwiczenia były tak intensywne, że niektórzy mdleli". Jak opowiada, jej nauczyciele za wzór podawali przykład ośmioletniego chłopca, który ćwiczył mimo ostrego bólu spowodowanego zapaleniem wyrostka robaczkowego. "W końcu zmarł, bo nie otrzymał na czas pomocy medycznej. Martwe dziecko zostało uznane za bohatera, który poświęcił całe swoje życie dla wydarzenia na cześć Kim Dzong Ila" - można przeczytać.
Więzienia za zniszczenie zdjęcia Kima
Członkowie komisji zwracają uwagę na nieustannie rozwijający się kult jednostki w kraju Kima, gdzie w każdym domu muszą znajdować się oprawione obrazy Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila (zdjęcie obecnego przywódcy Kim Dzong Una nie zostało jeszcze dołączone do tego wyjątkowego panteonu).
Koreańczycy muszą kłaniać się do portretów dyktatorów i nieustannie utrzymywać je w idealnym stanie. "Wszelkie uszkodzenia lub zniszczenia wizerunków przywódców traktowane są jako przestępstwa polityczne, za które ponosi się najsurowsze kary" - piszą.
Jeden ze świadków opowiedział przed komisją historię swojego ojca, który nieumyślnie rozlał napój na znajdującą się w gazecie fotografię Kim Dzong Ila. Za karę został wysłany do obozu politycznego. Inny zeznał z kolei, że pracownik szpitala w prowincji Hamgyong Północny przez miesiąc był przesłuchiwany po tym, gdy przez przypadek zbił szybę ochraniającą zdjęcie Kim Ir Sena podczas obowiązkowego cotygodniowego sprzątania.
"W KRLD działa wszechogarniająca maszyna indoktrynacji, którą zakorzenia się od dzieciństwa przez propagowanie oficjalnego kultu jednostki i bezwzględne posłuszeństwo Najwyższemu Przywódcy" - podsumowuje komisja.
Chiny obronią dyktatora
"Systematyczne, powszechne i poważne pogwałcenia praw człowieka były i są popełniane przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną, jej instytucje i urzędników. W wielu przypadkach stwierdzone naruszenia praw człowieka stanowią zbrodnie przeciwko ludzkości. To nie są zwykłe ekscesy państwa. Powaga, skala i charakter tych naruszeń nie mają żadnego odpowiednika w świecie współczesnym" - stwierdzają we wnioskach końcowych autorzy raportu.
Dlatego chcieliby, by odpowiedzialne za zbrodnie najwyższe władze Korei Północnej z Kim Dzong Unem na czele stanęły przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Scenariusz ten jest jednak praktycznie niemożliwy. Dlaczego?
By sprawą Korei Północnej zajął się MTK, który może wszcząć własne śledztwo i dopiero na jego podstawie wydać międzynarodowy nakaz aresztowania przywódcy KRLD, zgodę musi najpierw wyrazić Rada Bezpieczeństwa ONZ. Ale żeby tak się stało, pomysł ten wcześniej w głosowaniu musi poprzeć 9 z 15 członków Rady.
Problem w tym, że jednomyślnie zagłosować powinien każdy z 5 stałych członków Rady, w których skład wchodzą Rosja, Chiny, Francja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. A to jest już nierealne. Zgody na podjęcie kroków wobec Korei Północnej na pewno nie wyrażą Chiny, uznawane za jej najbliższego i najważniejszego sojusznika. Pekin będzie przeciwny również dlatego, że w raporcie został oskarżony "o pomoc i nakłanianie do zbrodni przeciwko ludzkości" KRLD (wydają Korei jej uciekinierów, choć wie, że ci po powrocie do kraju zsyłani są do obozów pracy).
Świadom jest tego także sam przewodniczący ONZ-owskiej komisji Michael Kirby. Przyznał on, że jeśli Chiny zgłoszą weto, mógłby powstać trybunał ad hoc, tak jak było to przypadku Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii.
Kirby mówi, że zbrodnie Korei Północnej są "uderzająco podobne" do tych popełnionych w czasach nazistowskich. - Pod koniec II wojny światowej wiele ludzi mówiło: "gdybyśmy tylko wiedzieli o krzywdach, jakich dokonano". Teraz społeczność międzynarodowa wie. Nie będzie usprawiedliwienia porażki - powiedział po opublikowaniu raportu.
Autor: Natalia Szewczak/jk / Źródło: tvn24.pl