"Lepiej nas nie prowokować". "Antymajdan" szkoli się do walki z opozycją


10 tysięcy członków, obozy szkoleniowe i "praca na wiecach". Tak ma wyglądać działalność powołanego w ub. tygodniu "Antymajdanu" - ruchu tworzonego przez zwolenników rosyjskiego prezydenta. Lider organizacji, senator Dmitrij Sablin, "zdradził" w wywiadzie dla RBK szczegóły "pracy" antymajdanowców.

O powstaniu nowego "ruchu patriotycznego" informowały w czwartek 15 stycznia wszystkie kanały telewizji rosyjskiej.

Założycielami organizacji są bowiem osoby znane z głośnego popierania prezydenta Władimira Putina: Aleksandr Zołdastanow, ps. Chirurg, przywódca grupy motocyklowej "Nocne Wilki", przedstawiciele Centralnego Wojska Kozackiego i Dmitrij Sablin, obecnie senator, a przy okazji wiceprzewodniczący organizacji "Bojowe Bractwo" - bojówki Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego.

To organizacja neonazistowska zwalczająca wszelką "odmienność" od tradycyjnych wartości tzw. rosyjskiego świata. Wśród członków "Antymajdanu" mają się znaleźć także przedstawiciele Rady Weteranów Afganistanu.

W kupie siła

- W "Antymajdanie" ma działać co najmniej 10 tys. osób - opowiada w wywiadzie dla RBK Dmitrij Sablin. - Już teraz dołączyło do nas ponad tysiąc młodych ludzi, których zadaniem jest nie dopuszczenie do wybuchu w Rosji kolorowej rewolucji. Dostajemy też dużo zgłoszeń od chętnych, nie związanych dotąd z żadnymi organizacjami.

Sablin zapowiada, że "antymajdanowcy" będą przychodzić na wszystkie "niesankcjonowane" manifestacje organizowane przez opozycję.

- Będziemy dominować nad ich uczestnikami liczebnością - podkreśla. - Jeśli akcja będzie mała, lokalna, będziemy reagować w zależności od sytuacji: gdzieś wyjdą Kozacy, gdzieś członkowie "Bojowego Bractwa". W każdym przypadku będzie nas zawsze więcej niż uczestników - dodaje.

Będą bójki

Deklaruje, że "podczas zadania antymajdanowcy będą spokojni, ale w przypadku konieczności będą zaprowadzać porządek siłą".

- Będziemy wskazywać stróżom prawa prowokatorów. Jeśli zauważymy, że ktoś wyjmuje racę albo usiłuje spalić oponę - będziemy wychwytywać takie osoby z tłumu i przekazywać je policji - mówi Sablin.

Podkreśla, że dokonywać tego będą "doświadczeni sportowcy, co najmniej kandydaci do tytułu mistrza sportu" (honorowy tytuł sportowy w Rosji - red.) oraz inni "waleczni ludzie".

- Lepiej nas nie prowokować. Będziemy stać ramię w ramię. Nie odstąpimy i nie uciekniemy - podkreśla Sablin. Nie wyklucza, że członkowie jego organizacji będą musieli się bić.

- Jesteśmy za przestrzeganiem prawa, ale nie pozwolimy krzywdzić ludzi i będziemy zawsze bronić naszego kraju i wartości naszego społeczeństwa - mówi patetycznie.

Marsz pamięci

O tym, jak w rzeczywistości może wyglądać przyszła działalność "Antymajdanu", mogą świadczyć starcia, do jakich doszło 19 stycznia w centrum Moskwy podczas uzgodnionego z władzami miasta marszu pamięci w 6. rocznicę zamordowania przez nacjonalistów adwokata Stanisława Markiełowa i dziennikarki Anastasii Baburowej.

Kilkaset osób przemaszerowało wtedy ulicami Moskwy, wznosząc okrzyki antyfaszystowskie - Baburowa i Markiełow zostali zabici przez członków organizacji neonazistowskiej BORN.

Na drodze marszu stanęło kilkadziesiąt osób ze wstęgami św. Jerzego - jeszcze do niedawna symbolem zwycięstwa w II wojnie światowej, obecnie kojarzącym się z poparciem dla polityki Władimira Putina. Mężczyźni obrzucili manifestujących stekiem wyzwisk. Twierdzili, że popierają nowych ruch broniący prezydenta.

Pojawili się też młodzi mężczyźni "typu sportowego" w charakterystycznych pomarańczowo-czarnych czapkach. Krzyczeli: "Majdan nie przejdzie!" i "Faszyzm nie przejdzie".

Prawosławny aktywista Dmitrij Enteo wezwał "antymajdanowców", by przeszkodzili manifestantom uczcić pamięć zamordowanych, ponieważ na marszu pojawili się też przedstawiciele organizacji LGBT.

"Staraliśmy się, jak mogliśmy, przeszkodzić paradzie sodomitów przed Soborem Chrystusa Zbawiciela, łamaliśmy flagi, darliśmy plakaty sodomitów. Szkoda, że nas jest mało, a ich setki" - napisał na Twitterzez Enteo. Został zatrzymany przez policję i po kilkudziesięciu minutach wypuszczony.

Obozy szkoleniowe

"Antymajdanowcy" mają się szkolić na specjalnych obozach, na których będą się uczyć, jak się zachować podczas akcji opozycjonistów.

Jednocześnie Sablin wspomina sprawę bójki, do jakiej doszło 16 stycznia w moskiewskiej kawiarni "Bobry i kaczki". Miała się tam odbyć prelekcja Leonida Wołkowa, współpracownika Aleksieja Nawalnego, poświęcona przeszukaniom, jakie tego dnia odbyły się w kierowanym przez opozycjonistę Funduszu Walki z Korupcją. Zdaniem Sablina, była to "spontaniczna akcja".

- Tak, doszło do bójki, ale stało się tak dlatego, że nasi chłopcy, znajdujący się w tej kawiarni, usłyszeli wykład, którego sens sprowadzał się do wezwań do antykonstytucyjnego przejęcia władzy. Nie mamy jednak zamiaru nikogo śledzić, czekać na kogoś w bramach i prowokować podczas legalnie odbywających się marszów, w tym opozycyjnych. Ale nie pozwolimy osiągać swoich celów tym, którzy dostają wynagrodzenie za organizowanie nielegalnych manifestacji - podkreśla Sablin.

Członkowie ruchu mają, jak zapewnia, pilnować, by nikt nie stosował siły, zasłaniając się nazwą "Antymajdan". - Działamy otwarcie, podczas publicznych imprez, w obecności dziennikarzy i obserwatorów - podkreśla. - Będziemy też szkolić naszych członków, a także prowadzić działalność edukacyjną.

Wykłady dla studentów

Jak mówi Sablin, aktywiści ruchu będą prowadzić wykłady dla studentów, opowiadać, jak nie poddawać się prowokacjom. Prelekcje mają się odbywać w porozumieniu z władzami uczelni. Na razie nie wiadomo jednak, jakie szkoły wyższe ma na myśli.

Prelegenci nie ograniczą się tylko terytorium Rosji.

- Pomarańczowe technologie niczym choroba rozpełzają się po świecie. "Antymajdan" jest lekiem na tę chorobę - mówi z dumą Sablin. Nie informuje jednak, w jakich krajach mają działać.

Tituszki na ulicach Moskwy

Eksperci i dziennikarze opozycyjni nie mają wątpliwości: "Antymajdan" ma znaczenie przede wszystkim propagandowe, nie jest to ruch osób, które połączyły poglądy, a jedynie polecenie z góry.

Politolog Stanisław Biełkowski zauważa na łamach portalu "Echo Moskwy", że pomysł zjednoczenia "prawdziwych patriotów" nie jest niczym nowym - podobne zadanie miał zorganizowany na Kremlu ruch "Nasi", utworzony po "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie w 2004 roku.

"Oni mówili mniej więcej to samo: pójdziemy tam, gdzie opozycja źle się zachowuje, i obijemy im mordy' - pisze nieco obcesowo Biełkowski. Dodaje, że patrioci, którzy przyłączają się do takich ruchów, są dosyć cherlawi - zarówno fizycznie, jak i moralnie. "Pracują tylko wtedy, gdy dostają wynagrodzenie - niewielkie, co prawda, ale zawsze. Nie mają motywacji ideologicznej. Dlatego w decydującym momencie, kiedy trzeba wyjść i ratować ojczyznę, nie będą tego robić, dopóki nie podpiszą kwitu o otrzymaniu dotacji za ratowanie kraju".

Oleg Kaszyn, dziennikarz gazety "Kommiersant", bestialsko pobity za artykuły demaskujące nadużycia władzy, porównuje "antymajdanowców" do "tituszek" opłacanych przez reżim ówczesnego prezydenta podczas Majdanu w Kijowie i innych miastach Ukrainy. "Wtedy takie działanie, mimo że głupie i chybione, było przynajmniej odpowiedzią na sytuację. W Moskwie ludzie w czapeczkach pojawili się w czasie pokoju, gdy nie ma ani Majdanu, ani nawet poważnej opozycji, która mogłaby w jakikolwiek sposób zagrozić władzy Putina. A to znaczy, że w odróżnieniu od Kijowa, rosyjski "Antymajdan" sam w sobie staje się źródłem destabilizacji" - stwierdza Kaszyn na łamach portalu slon.ru.

"Działaność ruchu antymajdanowego raczej nie doprowadzi do obniżenia aktywności opozycjonistów, ale może przenieść ruch do formatu bardziej konfliktowego i przemocowego" - uważa z kolei Siergiej Dawidis z centrum obrony praw człowieka "Memoriał".

Autor: asz//plw / Źródło: RBK, "Nowaja Gazieta", slon.ru, newsru.com, "Echo Moskwy"