Prezydent Barack Obama zaapelował do Amerykanów, by honorowali żołnierzy służących w imieniu USA. Przyznał, że obecnie nie wszyscy w pełni doceniają ich ofiarę. Eksperci i wojskowi wskazują na rosnącą przepaść między obywatelami a wojskiem.
Przemawiając na wojskowym Cmentarzu Narodowym Arlington w Waszyngtonie z okazji Dnia Pamięci Narodowej (Memorial Day), prezydent Obama wyraził zaniepokojenie, że żołnierze amerykańscy w Afganistanie oraz ci, którzy powrócili z Iraku, nie czują się w pełni doceniani przez amerykańskie społeczeństwo.
- Nie wszyscy Amerykanie zawsze widzą lub w pełni doceniają głębię poświęcenia (żołnierzy USA) - powiedział Obama, wskazując na otrzymywane listy od żołnierzy w tej sprawie. Prezydent wraził opinię, że to zjawisko może mieć związek z tym, iż "większość Amerykanów nie jest bezpośrednio dotknięta przez wojnę". Armia USA jest bowiem obecnie w pełni ochotnicza, a zaawansowane technologie wojskowe pozwalają prowadzić misje wojskowe z mniejszą liczbą żołnierzy. W przeszłości było inaczej - przyznał Obama. Podczas II wojny światowej w walkę zaangażowane były miliony Amerykanów; także podczas wojny w Wietnamie "niemal każdy znał kogoś", kto służył w armii. - Nawet jeśli zamykamy rozdział dekady konfliktów - powiedział, przypominając, że wojska USA zakończyły walki w Iraku i trwa stopniowa redukcja wojsk w Afganistanie - to nie zapominajmy, że nasz naród jest wciąż w stanie wojny.
Arlington, amerykański Panteon
Obama wygłosił przemówienie na Arlington, najważniejszym cmentarzu wojskowym w USA, gdzie spoczywają m.in. najwybitniejsi dowódcy i żołnierze polegli w Iraku i Afganistanie, a także zabity w zamachu w 1963 r. prezydent J.F. Kennedy i jego dwaj bracia: Robert i Edward. Wcześniej wraz z małżonką złożył wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza.
Problem z wojskiem
Przy okazji obchodów Memorial Day także inni wskazują na problem braku zrozumienia Amerykanów dla służby wojskowej. "Największym zagrożeniem dla amerykańskiego wojska nie jest obecnie zagrożenie ze strony zewnętrznego wroga, ale rosnąca przepaść między obywatelami USA a ich wojskiem" - napisali wspólnie w artykule opublikowanym w poniedziałek w "New York Timesie" generał w stanie spoczynku Karl Eikenberry, który dowodził wojskami USA w Afganistanie w latach 2009-2011, oraz profesor historii na Stanford University i wydawca "Modern American Military" David M. Kennedy.
Wskazują, że doprowadziło do tego kilka czynników, ale najbardziej decyzja z 1973 roku, podjęta po zakończeniu wojny w Wietnamie, by znieść pobór i utworzyć dużą, profesjonalną i opartą wyłącznie na ochotnikach armię. W efekcie tej decyzji - przypominają - od prawie dwóch pokoleń żaden Amerykanin nie został zmuszony, by wstąpić do wojska. Mniej niż 0,5 proc. populacji służy w siłach zbrojnych (a jeszcze mniej aktywnie walczyło w konfliktach), podczas gdy w czasie II wojny światowej było to 12 proc. W latach 70. aż 70 proc. członków Kongresu miało za sobą jakąś służbę wojskową; dziś tacy kongresmani stanowią zaledwie 20 proc., jeszcze mniej kongresmanów ma dzieci, które służą w wojsku. By "z powrotem jakoś przybliżyć obywateli i żołnierzy do siebie", Eikenberry i Kennedy proponują przywrócenie formy poboru w postaci "loterii poborowej", zwłaszcza gdy brakuje ochotników do wojska. "Amerykanie nie chcą ani nie potrzebują dziś armii poborowej, ale wcielenie w szeregi wojska poborowych sprawiłoby przywrócenie pojęcia służby jako obywatelskiego obowiązku" - przekonują.
Także generał Raymond Odierno, szef sztabu armii USA, opowiedział się niedawno występując w Brookings Institution za jakąś formą przywrócenia obowiązkowej służby na rzecz państwa, "by ludzie musieli w jakiś sposób i przez jakiś czas służyć, żeby odpłacić za to, że są obywatelem tego wspaniałego kraju". "Wierzę, że powinien istnieć program, który wymaga od młodych kobiet i mężczyzn służby dla narodu. Służba w wojsku przez rok czy dwa mogłaby być elementem tego programu" - powiedział Odierno. Te propozycje z powodu braku woli politycznej mają jednak minimalne szanse powodzenia. Kongres nie zajmuje się wielokrotnie składanym już projektem ustawy w sprawie przywrócenia poboru autorstwa kongresmana Charlesa Rangela z Nowego Jorku, weterana wojny w Korei. Po raz ostatni Rangel zgłosił swój projekt na początku roku, ale nie zwrócono na to większej uwagi.
Autor: mtom/k / Źródło: PAP